"Wprost" & "Focus" na tropie "bandy młotkowców" (Hammerbande) - polskiej szajki złodziei okradających w niemieckich jubilerów.
- Wszystko trwało może kilkadziesiąt sekund. Wpadli z krzykiem, sterroryzowali sprzedawców i klientów, rzucili nas na podłogę - wspomina Josef Lauber, szef berlińskiego sklepu mieszczącego się na rogu ruchliwej Friedrichstrasse i Unter den Linden. W tym roku aż trzy razy napadano na salon Laubera: 8 marca, 14 maja i 10 lipca. Wartość skradzionych zegarków przekroczyła 3,6 mln zł. Dwa napady przeżył też właściciel salonu Sedlatzek przy handlowym pasażu Kurfźrstendamm. W lutym zeszłego roku stracił 29 zegarków za prawie milion złotych, uzupełnił towar, po czym we wrześniu rabusie wynieśli z jego sklepu 37 zegarków wartych 1,2 mln zł. Kolejne rabunki w stolicy Niemiec zdarzały się co kilka tygodni. Ofiarami złodziei padły m.in. sklepy przy Rheinstrasse w Steglitz i przy Fasanenstrasse w Charlottenburgu. Policja dostawała meldunki o podobnych napadach z całych Niemiec. Scenariusz rozboju jest zawsze taki sam. Dwóch zamaskowanych sprawców wchodzi do sklepu, jeden terroryzuje pistoletem sprzedawcę, drugi błyskawicznie rozbija młotkiem witryny i zabiera najdroższe zegarki. Stąd wzięła się potoczna nazwa szajki - "banda młotkowców" (po niemiecku Hammerbande). Po napadzie łup natychmiast trafia do rąk trzeciej, a potem czwartej osoby. Sprawcy uciekają zazwyczaj pieszo lub na rowerach. Zrabowany towar jest sprzedawany w Niemczech lub przerzucany do paserów w Polsce, Francji, Hiszpanii i we Włoszech.
21 listopada zeszłego roku policjanci śledzili trzech mężczyzn zamierzających okraść jubilera przy Karl-Marx-Strasse w Berlinie. Podejrzani zorientowali się, że są obserwowani, i uciekli, lecz podążył za nimi policjant w cywilu. Zatrzymano ich na Alexanderplatz, gdy spotkali się z czwartym kompanem. Rabusie mieli od 20 do 28 lat. Wszyscy pochodzili z Polski. Badania porównawcze DNA wykazały, że jeden z nich brał udział w napadzie na jubilera w Norymberdze. Policja schwytała też jednego ze sprawców kradzieży w Essen, także tym razem analiza DNA umożliwiła poszerzenie listy zarzutów. Nieco wcześniej funkcjonariusze znaleźli w Berlinie zakrwawioną bluzę. Była na niej krew Polaka zatrzymanego w Essen, który skaleczył się podczas rozbijania gablot w stołecznym salonie Sedlatzek i wyrzucił zabrudzoną odzież. Lars Beringer, rzecznik policji w Hanowerze, przypisuje napady "doskonale zorganizowanej międzynarodowej siatce kierowanej z Koszalina". Tylko na północy Niemiec odnotowano w tym roku 24 akcje rabunkowe w sklepach jubilerskich. Dotarcie do szefów bandy jest trudne, gdyż pojmani sprawcy nie znają zleceniodawców, ba - nie znają nawet siebie nawzajem. Poszlaki wskazują, że bossowie mieszkają lub rezydują w Koszalinie. Przestraszeni jubilerzy zamykają dziś drzwi do salonów, a zanim wpuszczą klientów, chcą zobaczyć ich twarze. Wielu zainstalowało w gablotach z zegarkami szyby pancerne i urządzenia alarmowe połączone bezpośrednio z posterunkami policji. W Niemczech "młotkowcy" uderzyli co najmniej sto razy. Rabunki w sklepach jubilerskich dokonywane podobną metodą zgłosili też policjanci z Danii, Holandii, Belgii i Francji uczestniczący niedawno w berlińskiej konferencji na temat walki z ponadgraniczną przestępczością.
W kręgach koszalińskiej młodzieży tzw. pionki z "bandy młotkowców" są znane. Dziewiętnastoletni Zbigniew R. (dane zmienione), syn prywatnego przedsiębiorcy, opowiada: - Znam paru, którzy podobno mają z nią powiązania i chyba tak jest, bo jeżdżą dobrymi autami, noszą markowe ciuchy, a na dyskotekach szastają pieniędzmi, choć nigdzie nie pracują. Niektórzy sami mówią, że "robią jubilerów" za granicą. Ich szefowie są ponoć stąd, z Koszalina i Sianowa.
Rzecznik Ryszard Gąsiorowski potwierdza, że w koszalińskim areszcie śledczym przebywa obecnie dwunastu "młotkowców", kilku odsiaduje wyroki za inne przewinienia, a kilkanaście osób objęto tajnym dochodzeniem. Zarekwirowano również skradziony towar o wartości miliona złotych.
Piotr Cywiński, "Wprost"
Robert Vernier, "Focus"
Pełny tekst "Młotka na jubilera" w najnowszym, 1037 numerze tygodnika "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 7 października
21 listopada zeszłego roku policjanci śledzili trzech mężczyzn zamierzających okraść jubilera przy Karl-Marx-Strasse w Berlinie. Podejrzani zorientowali się, że są obserwowani, i uciekli, lecz podążył za nimi policjant w cywilu. Zatrzymano ich na Alexanderplatz, gdy spotkali się z czwartym kompanem. Rabusie mieli od 20 do 28 lat. Wszyscy pochodzili z Polski. Badania porównawcze DNA wykazały, że jeden z nich brał udział w napadzie na jubilera w Norymberdze. Policja schwytała też jednego ze sprawców kradzieży w Essen, także tym razem analiza DNA umożliwiła poszerzenie listy zarzutów. Nieco wcześniej funkcjonariusze znaleźli w Berlinie zakrwawioną bluzę. Była na niej krew Polaka zatrzymanego w Essen, który skaleczył się podczas rozbijania gablot w stołecznym salonie Sedlatzek i wyrzucił zabrudzoną odzież. Lars Beringer, rzecznik policji w Hanowerze, przypisuje napady "doskonale zorganizowanej międzynarodowej siatce kierowanej z Koszalina". Tylko na północy Niemiec odnotowano w tym roku 24 akcje rabunkowe w sklepach jubilerskich. Dotarcie do szefów bandy jest trudne, gdyż pojmani sprawcy nie znają zleceniodawców, ba - nie znają nawet siebie nawzajem. Poszlaki wskazują, że bossowie mieszkają lub rezydują w Koszalinie. Przestraszeni jubilerzy zamykają dziś drzwi do salonów, a zanim wpuszczą klientów, chcą zobaczyć ich twarze. Wielu zainstalowało w gablotach z zegarkami szyby pancerne i urządzenia alarmowe połączone bezpośrednio z posterunkami policji. W Niemczech "młotkowcy" uderzyli co najmniej sto razy. Rabunki w sklepach jubilerskich dokonywane podobną metodą zgłosili też policjanci z Danii, Holandii, Belgii i Francji uczestniczący niedawno w berlińskiej konferencji na temat walki z ponadgraniczną przestępczością.
W kręgach koszalińskiej młodzieży tzw. pionki z "bandy młotkowców" są znane. Dziewiętnastoletni Zbigniew R. (dane zmienione), syn prywatnego przedsiębiorcy, opowiada: - Znam paru, którzy podobno mają z nią powiązania i chyba tak jest, bo jeżdżą dobrymi autami, noszą markowe ciuchy, a na dyskotekach szastają pieniędzmi, choć nigdzie nie pracują. Niektórzy sami mówią, że "robią jubilerów" za granicą. Ich szefowie są ponoć stąd, z Koszalina i Sianowa.
Rzecznik Ryszard Gąsiorowski potwierdza, że w koszalińskim areszcie śledczym przebywa obecnie dwunastu "młotkowców", kilku odsiaduje wyroki za inne przewinienia, a kilkanaście osób objęto tajnym dochodzeniem. Zarekwirowano również skradziony towar o wartości miliona złotych.
Piotr Cywiński, "Wprost"
Robert Vernier, "Focus"
Pełny tekst "Młotka na jubilera" w najnowszym, 1037 numerze tygodnika "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 7 października