Zarząd Stoczni Szczecińskiej zgłosił do sadu gospodarczego wniosek o upadłość. Wniosek ten nastąpił potem jak banki odmówiły umorzenia 80 proc., wynoszącego 1,4 mld zł długu. A banki odmówiły, bo owo oddłużenie oznaczałoby zgodę na dalsze kredytowanie firmy, czyli - zapewne - dalsze powiększanie puli złych kredytów.
Przypomnieć należy, że stocznia szczecińska już raz (w latach 1992-1993) bankrutowała i już raz była oddłużana. Przyjęto wtedy wariant ratowania stoczni oparty o jej prywatyzację. Prywatyzacja ta polegał na przekazaniu "za symboliczną złotówkę" własności kierownictwu stoczni. Dodajmy działo się to w czasie, kiedy większość państw europejskich nie mogąc wytrzymać konkurencji z Japonią i Korea, swoje stocznie zamykała.
Niestety i ten wariant nie pomógł. Podobnie jak w piłce nożnej także i budowie statków Polska z Koreą przegrała. Zwłaszcza, że do złej koniunktury w przemyśle stoczniowym doszły inne czynniki. Ewidentne błędy w zarządzania (a niewykluczone, że także przestępstwa gospodarcze), bardzo mocna pozycja związków, które w ciągu trzech lat wymusiły dwukrotny wzrost płac (takiego zwiększenia kosztów nie wytrzymałoby nawet bardzo dobre przedsiębiorstwo) oraz fatalna jakość produkcji zrobiły swoje.
O tym ostatnim czynniku trzeba tu powiedzieć, bo wszyscy starają się starannie go przemilczeć. Stocznia miała bardzo atrakcyjny kontrakt na chemikaliowce, czyli statki przeznaczone do przewożenia substancji żrących. Niestety nabywca odmówił ich odbioru, bowiem statki te miały niedospawane grodzie i kadłuby. I od tej straty rozpoczęła się wielka tragedia stoczni.
Przypomnijmy, ze upadłość nie oznacza upadku. Stocznia dalej istnieje, tyle że w nazwie ma dodane słowa "w stanie upadłości" i zarządzana jest przez syndyka i radę wierzycieli. I owi wierzyciele najbardziej zainteresowani są sfinalizowaniem rozpoczętej produkcji, bo w ten sposób mogą odzyskać część pożyczonych pieniędzy.
Przez pewien czas zatem stocznia, choć na pół gwizdka, będzie funkcjonować. I czas ten trzeba wykorzystać na odpowiedź na pytanie - czy w szczecinie można w ekonomicznie uzasadniony sposób budować statki. Dopiero, gdy rachunek ekonomiczny wykaże, że tak będą mogli znaleźć się inwestorzy, którzy stocznie przejmą.
Michał Zieliński
Przypomnieć należy, że stocznia szczecińska już raz (w latach 1992-1993) bankrutowała i już raz była oddłużana. Przyjęto wtedy wariant ratowania stoczni oparty o jej prywatyzację. Prywatyzacja ta polegał na przekazaniu "za symboliczną złotówkę" własności kierownictwu stoczni. Dodajmy działo się to w czasie, kiedy większość państw europejskich nie mogąc wytrzymać konkurencji z Japonią i Korea, swoje stocznie zamykała.
Niestety i ten wariant nie pomógł. Podobnie jak w piłce nożnej także i budowie statków Polska z Koreą przegrała. Zwłaszcza, że do złej koniunktury w przemyśle stoczniowym doszły inne czynniki. Ewidentne błędy w zarządzania (a niewykluczone, że także przestępstwa gospodarcze), bardzo mocna pozycja związków, które w ciągu trzech lat wymusiły dwukrotny wzrost płac (takiego zwiększenia kosztów nie wytrzymałoby nawet bardzo dobre przedsiębiorstwo) oraz fatalna jakość produkcji zrobiły swoje.
O tym ostatnim czynniku trzeba tu powiedzieć, bo wszyscy starają się starannie go przemilczeć. Stocznia miała bardzo atrakcyjny kontrakt na chemikaliowce, czyli statki przeznaczone do przewożenia substancji żrących. Niestety nabywca odmówił ich odbioru, bowiem statki te miały niedospawane grodzie i kadłuby. I od tej straty rozpoczęła się wielka tragedia stoczni.
Przypomnijmy, ze upadłość nie oznacza upadku. Stocznia dalej istnieje, tyle że w nazwie ma dodane słowa "w stanie upadłości" i zarządzana jest przez syndyka i radę wierzycieli. I owi wierzyciele najbardziej zainteresowani są sfinalizowaniem rozpoczętej produkcji, bo w ten sposób mogą odzyskać część pożyczonych pieniędzy.
Przez pewien czas zatem stocznia, choć na pół gwizdka, będzie funkcjonować. I czas ten trzeba wykorzystać na odpowiedź na pytanie - czy w szczecinie można w ekonomicznie uzasadniony sposób budować statki. Dopiero, gdy rachunek ekonomiczny wykaże, że tak będą mogli znaleźć się inwestorzy, którzy stocznie przejmą.
Michał Zieliński