Patent na ziemniaki

Patent na ziemniaki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Żaden polski wynalazek, nawet tak nieskomplikowany jak spódniczka mini, tic-taki czy rzepy, nie stał się światowym hitem.
Amerykanin Edison wynalazł żarówkę. Inny Amerykanin, Gregory Pincus, stworzył pigułkę antykoncepcyjną. Węgiersy bracia Biro wynaleźli pióro kulkowe, protoplastę długopisu. Francuz Andre Courreges uszył pierwszą spódniczkę mini. Żaden polski wynalazek, nawet tak nieskomplikowany jak spódniczka mini, tic-taki czy rzepy, nie stał się światowym hitem. Zaledwie 0,003 proc. opatentowanych w Europie wynalazków pochodzi z Polski. Czesi i Węgrzy patentują ich ponad sto razy więcej. Jesteśmy technologicznym skansenem, co potwierdza fakt, że tylko 3 proc. naszego eksportu stanowią wyroby zaawansowane technologicznie. Węgrzy eksportują takich wyrobów 24 proc., Estończycy - 12 proc., a Czesi - 9 proc. (dla porównania: produkty powstałe przy wykorzystaniu najnowocześniejszych technologii stanowią 47 proc. eksportu Irlandii, 34 proc. - Holandii, 30 proc. - Wielkiej Brytanii).

Niemal cały polski przemysł korzysta z obcych osiągnięć naukowych, bo rodzime innowacje to w większości pomysły technologicznie archaiczne. Połowa z mniej więcej 1,6 miliona wynalazków patentowanych co roku na świecie pochodzi z USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Japonii i Niemczech. Proporcjonalnie Polacy zgłaszają do krajowego urzędu patentowego sześćdziesięciokrotnie mniej wynalazków niż Japończycy i dwudziestokrotnie mniej niż Amerykanie. Uzyskujemy europejskie patenty zaledwie na 20-30 wynalazków rocznie, podczas gdy Czesi i Węgrzy na ponad 400 (po przeliczeniu liczby wynalazków na mieszkańca te proporcje są ponadczterokrotnie gorsze).

Przed II wojną światową Polska zajmowała 5.-6. miejsce w Europie pod względem liczby patentów. Widoczny na markowych kieszonkowych kalkulatorach skrót RPN to Reverse Polish Notation, czyli polski odwrotny sposób notowania. Opracował go w 1920 r. Jan Łukasiewicz, polski matematyk. Nasz uczony Jan Czochralski opatentował metodę hodowli kryształów, które są podstawą w produkcji używanych obecnie procesorów. Ignacy Mościcki, prezydent RP i wybitny chemik, był twórcą metody umożliwiającej produkcję kwasu azotowego z powietrza. Stefan Manczarski był jednym z pierwszych w Europie twórców przekazu telewizyjnego. Stefan Pieńkowski skonstruował pierwsze lampy fluoroscencyjne (świetlówki). Władysław Tryliński i Władysław Bryła zbudowali pierwszy w Europie most spawany. Tadeusz Sendzimir opracował stosowane do dzisiaj na całym świecie metody walcowania blachy.

Jeśli nawet polscy naukowcy mają dobry pomysł, zazwyczaj nie potrafią go wdrożyć. Kiedy zespół prof. Sylwestra Porowskiego z Centrum Badań Wysokociśnieniowych PAN opracował niebieski laser (jego wiązka pozwala czterokrotnie zwiększyć ilość informacji zapisywanych na płycie CD), ponad pięć lat trwało przygotowanie tego produktu do sprzedaży. Przeciętny polski wynalazek trafia do produkcji po trzech latach, a wtedy przestaje już być nowością. To jest jeden z powodów wyjazdów polskich uczonych i wynalazców za granicę. Artur Ekert jako student fizyki w Warszawie zajmował się optyką kwantową i jej zastosowaniami w komputerach. Obecnie pracuje w Oksfordzie nad projektem komputera kwantowego. Jerzy Dąbrowski, informatyk, swoje pomysły wdraża w firmie Microsoft, gdzie jest jednym z bardziej cenionych programistów.

Badaniami naukowymi zajmują się u nas Polska Akademia Nauk, szkoły wyższe oraz jednostki badawczo-rozwojowe. Pieniądze przyznaje głównie Komitet Badań Naukowych. W tym roku KBN ma do dyspozycji 2,7 mld zł (0,35 proc. PKB). Naukowcy zgodnie mówią, że to mało, a i tak połowa tych pieniędzy jest marnowana: na projekty będące naukową hucpą albo na takie "osiągnięcia naukowe" jak remonty sanitariatów w jednostkach prowadzących badania. Gdyby funduszy było więcej, nie byłoby z tego wielkiego pożytku. Na Węgrzech wydatki z budżetu na naukę są niższe niż w Polsce (0,3 proc. PKB), lecz większość projektów jest na tyle nowoczesnych, że chętnie finansuje je zagraniczny venture capital. W efekcie Węgry mają wyższy udział nowoczesnych technologii w eksporcie niż Niemcy, Dania czy Hiszpania.

Grzechem głównym komitetu jest finansowanie pseudobadawczych placówek odziedziczonych po PRL. Wciąż istnieje 256 jednostek badawczo-rozwojowych (po 1989 r. zlikwidowano tylko 40), w których pracuje 25 tys. osób. Utrzymywanie ich jest sankcjonowaniem fikcji, gdyż upadła większość branż, dla których stanowiły zaplecze. Nadal działa na przykład Centralny Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Ogrodnictwa, mimo że w 1990 r. zlikwidowano związek spółdzielczy, na którego potrzeby ośrodek pracował. Jego pracownicy zajmują się działalnością naukową, która polega na "monitoringu zjawisk na rynku ogrodniczym w Polsce i w innych krajach".

Pieniądze w błoto

KBN przeznacza na projekt badawczy od 200 tys. zł do ponad 4 mln zł. Obdarowani traktują te pieniądze jak bezzwrotną zapomogę, którą mogą wydać na cokolwiek, bo nie sprawdza się sposobu wykorzystania pieniędzy. Co czwarty grant finansuje projekty, które nie znajdują praktycznego zastosowania (albo powstałych prototypów nikt nie chce kupić). KBN przyznał na przykład 120 tys. zł Ośrodkowi Badawczo-Rozwojowemu Prebot na skonstruowanie maszyny do nanoszenia nadruków na koperty. Wyprodukowano 5 urządzeń, których nie udało się sprzedać nawet po kosztach produkcji.

KBN nie sprawdza, kto granty otrzymuje. W ubiegłym roku niemal 50 mln zł przekazano naukowcom, którzy nie rozliczyli się z poprzednich grantów lub ich projekty skończyły się fiaskiem. Kontrola NIK wykazała, że kolejne 50 mln zł wydano z naruszeniem prawa. Pieniądze dostały osoby bez odpowiednich kwalifikacji. Realizując projekt "Gumowe wyroby do paliw gazowych i ciekłych spełniające europejskie wymogi bezpieczeństwa" (kosztował 650 tys. zł), prawie 70 tys. zł wydano na wynagrodzenia dla osób, które przy nim nie  pracowały. Aż 90 tys. zł wypłacono osobom, które nie miały nic wspólnego z projektem przygotowywanym w Instytucie Przemysłu Gumowego Stomil w Piastowie (koło Warszawy). Opracowania te nie znalazły praktycznego zastosowania.

W Politechnice Lubelskiej przygotowywano projekt "Spalanie odpadów zintegrowane z jednoczesnym procesem wypału klinkieru cementowego". Dwóch naukowców za część pieniędzy sfinansowało sobie wycieczkę do Egiptu. Pracownicy Instytutu Uprawy, Nawożenia i Gleboznawstwa w Puławach za pieniądze otrzymane z KBN pojechali do Austrii, Izraela, Danii, Hiszpanii i Słowacji. Zabawili się także w sponsorów: kupili sprzęt komputerowy, który nieodpłatnie przekazali wójtowi gminy Wilków (po interwencji NIK sprzęt wrócił do instytutu). Szef projektu realizowanego w Wyższej Szkole Zarządzania i Nauk Społecznych w Tychach z pieniędzy przeznaczonych na badania kupił meble do gabinetu. Instytut Rozwoju Służb Społecznych za fundusze z KBN wynajął dla siedmiu pracowników lokal (300 m2) w Warszawie. Naukowcy z Akademii Rolniczej w Krakowie wydali 20 tys. zł na doświadczenia i "zabezpieczenie eksperymentów" w stadninie koni w Stubnie. Inspektorom NIK nie udało się ustalić, jakie doświadczenia prowadzono i jakie eksperymenty zabezpieczano.

Ziemniaki za technologie

Polacy nie są kreatywni, bo nasza nauka praktycznie nie podlega prawom rynku. Wielu uczonych nie musi mieć żadnych osiągnięć, by dobrze funkcjonować. Kreatywność nie jest nagradzana. Grozi to technologiczną zapaścią. - Już jesteśmy technologicznym skansenem. Po wejściu do Unii Europejskiej za granicą będziemy za duże pieniądze kupować nowoczesne projekty, nawet te, których podstawy stworzyli nasi naukowcy. A w zamian będziemy wysyłać ziemniaki - mówi prof. Jerzy Kołodziejczak, prezes Polskiej Akademii Nauk.

Sławomir Sieradzki

Czy mamy szanse przełamać impas? Pełny tekst "Patentu na ziemniaki" w najnowszym 1043 numerze tygodnika Wprost, w sprzedaży od poniedziałku 25 listopada.

W numerze także: Służba bezpieczeństwa sieci (Nęka cię internetowy natręt? Otrzymujesz maile z pogróżkami lub o obscenicznej treści? Ktoś zasypuje cię materiałami, których sobie nie życzysz? Co robić?)