Genialny fizyk i jeden z najpoważniejszych kandydatów do Nagrody Nobla, trzydziestodwuletni niemiecki uczony Jan Hendrik Schön, okazał się największym oszustem w dziejach fizyki. W szesnastu spośród dwudziestu czterech opisów jego najgłośniejszych eksperymentów wykryto te same, wzięte z sufitu dane. To światowy rekord naukowego szalbierstwa! Uczeni coraz częściej za wszelką cenę próbują się piąć po szczeblach kariery naukowej. Uciekają się do plagiatu, przywłaszczenia prac innych uczonych lub wręcz fałszowania danych. Tak dzieje się zwłaszcza w archeologii i naukach przyrodniczych, a także w biotechnologii i medycynie. Większość badań z tych dziedzin finansują koncerny farmaceutyczne i prywatne firmy innowacyjne, często zakładane przez samych naukowców.
Zawodowa prostytucja
Komisja etyczna w Wielkiej Brytanii (COPE) skontrolowała ponad trzydzieści publikacji medycznych, których autorów podejrzewano o sfabrykowanie wyników badań. Zarzut w pełni potwierdzono w 80 proc. wypadków! Niektórzy naukowcy, podpisani jako autorzy publikacji, nawet nie zapoznali się z wynikami badań, na których podstawie przygotowali artykuł. Jedynym "źródłem" ich informacji były tabele spreparowane przez firmy farmaceutyczne. "To zjawisko przybrało rozmiary zawodowej prostytucji" - grzmi Fuller Torrey, dyrektor Stanley Foundation Research Programs w Bethesda. Z tego powodu najbardziej liczące się w USA pisma medyczne wprowadziły w ubiegłym roku kodeks etyczny i wymagają od specjalistów podpisania deklaracji, że naprawdę są autorami publikacji, pod którymi widnieje ich nazwisko! Niewiele to pomogło. Analiza ponad stu amerykańskich pism medycznych wykazała, że zaledwie co setny specjalista ma pełny dostęp do danych uzyskanych w badaniach klinicznych finansowanych przez firmy farmaceutyczne. "Jeśli chęć zysku weźmie górę nad dobrem nauki, wkrótce skończy się społeczne przyzwolenie dla służących postępowi medycyny badań z udziałem ludzi" - ostrzega Jonathan Quick, dyrektor ds. leków Światowej Organizacji Zdrowia.
Ikar fizyki
Niedawno został podważony autorytet Bell Laboratories, jednego z najsłynniejszych ośrodków badawczych na świecie. Amerykańska placówka w obawie przed kompromitacją pospiesznie wycofała aż kilkadziesiąt wniosków o przyznanie patentów. Powodem było nie spotykane dotychczas w naukach przyrodniczych fałszerstwo, jakiego dopuścił się dr Jan Hendrik Schön. Uczony jeszcze przed kilkoma miesiącami średnio co osiem dni publikował wyniki badań w najbardziej prestiżowych pismach naukowych. Skonstruował pierwszy organiczny laser półprzewodnikowy, tranzystory z prostych związków organicznych, odkrył nadprzewodzący plastik. Dopiero po bliższej analizie okazało się, że niektóre wyniki jego rewelacyjnych eksperymentów zostały spreparowane. Fizycy odkryli oszustwo, gdy na łamach czasopisma "Science" uczony opisał działanie pierwszego nanotranzystora, zbudowanego tylko z jednej cząsteczki chemicznej. Okazało się, że dr Schön wszystko zmyślił. Opisując badanie, posłużył się tymi samymi wykresami i obliczeniami, jakie służą do opisu klasycznych tranzystorów. Jak orzekła niezależna komisja, "nie ma żadnych wątpliwości, że w wielu innych publikacjach Schöna również doszło do manipulacji i przeinaczania faktów".
Genialni naciągacze
Nadużycia w badaniach zdarzały się od zarania nauki. Galileusz (1564-1642), który zwalczał teorie nie poparte doświadczeniami, podawał wyniki pomiarów z dokładnością, jakiej nie można było uzyskać w XVII w. Opracowanego przez Gregora Johanna Mendla (1822-1884) prawa dziedziczenia również nie można wywnioskować wyłącznie z opublikowanych przez uczonego rezultatów badań nad groszkiem. Amerykański fizyk Robert Millikan (1868-1953), laureat Nagrody Nobla, pomijał w badaniach wszystko, co nie zgadzało się z jego teorią ładunku elementarnego. Były to wypadki naciągania wyników badań do genialnie obmyślanej hipotezy, potwierdzonej później przez innych naukowców.
Fujimura odkrywał, co sam zakopał
Dzisiaj ważniejsze od dociekania prawdy są często osobiste korzyści i pozyskanie od sponsorów pieniędzy na badania. Kuriozalnym wręcz przykładem jest najsłynniejszy japoński archeolog Shinichi Fujimura, który dokonywał tak sensacyjnych odkryć, że nadano mu przydomek Ręce Boga. W jego dokonaniach nie było jednak nic boskiego. Fotoreporterzy gazety "Mainichi Shimbun" podpatrzyli, że Fujimura odkrywa wyłącznie to, co wcześniej potajemnie zakopał! Fujimura, pięćdziesięcioletni naukowiec z Uniwersytetu Tohoku, cieszący się opinią poważnego i wiarygodnego badacza, przez dwadzieścia lat sfałszował ponad czterdzieści wykopalisk. Pierwszego oszustwa dopuścił się już jako archeolog amator - w czasie studiów "odkrył" kamienne narzędzie sprzed 40 tys. lat. Wtedy po raz pierwszy zastosował metodę, którą wykorzystywał w całej "błyskotliwej" karierze: przedmioty odkryte w młodszej warstwie geologicznej umieszczał w znacznie starszej warstwie i na jej podstawie określał wiek znaleziska. W ten sposób Fujimura dokonał w Japonii sensacyjnego odkrycia śladów najstarszego homo sapiens! Dowodem miały być resztki osadzonego na palach szałasu sprzed 600 tys. lat, odkopane 300 km od Tokio. Jak się okazało, uczony sam wydrążył jamy po filarach i umieścił w nich archaiczne kamienne przedmioty pochodzące z jego własnej kolekcji. Oszustwa naukowca podważyły wiarygodność całej japońskiej archeologii, gdyż Fujimura uczestniczył prawie w 180 wykopaliskach w tym kraju. Teraz trzeba będzie na nowo napisać podręczniki do prehistorii Kraju Kwitnącej Wiśni. Najczęściej ujawniane są spektakularne fałszerstwa. Znacznie więcej oszustw mniejszego kalibru jest skrzętnie ukrywanych. Co roku na łamach 100 tys. pism naukowych ukazuje się ponad pół miliona publikacji, a co piętnaście lat ich liczba się podwaja. Połowa z nich nie jest nigdzie cytowana ani czytana, służy jedynie do zdobycia stopni naukowych i pozorowania pracy naukowej. Skandal zwykle wybucha dopiero wtedy, gdy naukowy oszust staje się uznanym autorytetem lub dokona epokowego odkrycia. Często tak zwanego epokowego odkrycia.
Parada skandalistów 2001 1997 1989 1982 1981 1971 |
Człowiek z Piltdown Charles Dawson twierdził, że odkopał w 1912 r. w Anglii czaszkę prehistorycznego człowieka, która miała być dowodem, że homo sapiens nie wywodzi się z Afryki. Dopiero w 1953 r. okazało się, że była to mistyfikacja polegającą na połączeniu żuchwy młodego orangutana z ludzką czaszką z czwartorzędu. |
Wikingowie w Ameryce Odnalezione w maju ubiegłego roku w stanie Minnesota znaki runiczne wyryte na jednotonowym głazie, świadczące o obecności wikingów w Ameryce Północnej, sfalsyfikowały dwie amerykańskie badaczki Jana Schulman i Kari Ellen Gade, które pracowały na Uniwersytecie Minnesota. |
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.