Pusty śmiech wzbudziło złożenie w ręce ambasadora Libii przewodnictwa Komisji Praw Człowieka Narodów Zjednoczonych. Coraz częściej powraca pytanie o potrzebę utrzymywania kosztownej i niesprawnej organizacji. ONZ została powołana po to, by zapobiegać konfliktom. Nie zapobiegła właściwie żadnemu. Jej kształt polityczny wywodzący się z epoki zimnej wojny powoduje, że wszelkie próby działania kończą się paraliżem i utonięciem w jałowych dyskusjach, mediacjach oraz politycznych targach. Aleksander Sołżenicyn opisywał w "Archipelagu Gułag" historię więźnia łagrów wysyłającego listy do ONZ. Wiele mu to nie pomogło, ale wzbudziło taką panikę w Związku Sowieckim, że więzień przynajmniej przez pewien czas był traktowany nieco lepiej. Dzisiaj nazwa ONZ coraz częściej kojarzy się z armią kosztownych urzędników i maszynką do głosowania, w której gromada krwawych kacyków zawsze może powiedzieć na przykład Stanom Zjednoczonym: nie! Agendy ONZ stały się przystanią dla zawodowych zbawców ludzkości, dbających wyłącznie o grubość własnych portfeli. Co gorsza, mechanizmy funkcjonowania organizacji częściej powodują konflikty, niż im zapobiegają.
Kofi Annan, sekretarz generalny ONZ, ma świadomość, że u progu XXI wieku organizacja, którą kieruje, straciła globalne znaczenie. Dlatego od kilku lat usiłuje ją zreformować. Trzeba przyznać, że jego działania w niektórych dziedzinach są bardzo sensowne. Annan nadzoruje na przykład wnikliwie finansowanie armii 13,5 tys. urzędników. Obywatele krajów, które płacą składki (choć coraz więcej jest tych, które nie płacą), powinni wiedzieć, czy ich pieniądze są wykorzystywane efektywnie. Ważniejsze jest jednak inne pytanie: czy organizacja, którą utrzymują, jest zdolna do skutecznego działania i czy jest się w stanie wywiązać z zadań, do jakich ją powołano?
Kryzys wywołany sporem o przyjęcie drugiej rezolucji zmuszającej Irak do rozbrojenia i sankcjonującej użycie siły stawia pod znakiem zapytania sens istnienia Rady Bezpieczeństwa w obecnym kształcie. Co się stanie, jeśli koalicja skupiona wokół USA uderzy na Irak? Waszyngton zostanie uznany za agresora? Przecież to absurd. Jeżeli tak, to większość sojuszników Ameryki wycofa się z prac organizacji, zabierając jej resztki pieniędzy i prestiżu. A jeśli nie, to ONZ podpisze na siebie wyrok śmierci. Okaże się nieskutecznym biurem kontaktów dyplomatycznych i niczym więcej.
Czy zatem ONZ podzieli los przedwojennej Ligi Narodów, która odeszła w niesławie, nie umiejąc zaradzić żadnym konfliktom, przede wszystkim II wojnie światowej? Henry Kissinger, sekretarz stanu USA w latach 70. i autor dzieła "Dyplomacja", w rozważaniach o budowaniu nowego ładu międzynarodowego u progu trzeciego tysiąclecia wspomina ONZ tylko dwukrotnie, raz łącząc ją właśnie z Ligą Narodów i określając przymiotnikiem "nieszczęsna".
Robert Bogdański
Pełny tekst w najnowszym, 1058 numerze tygodnika Wprost, w sprzedaży od poniedziałku 3 marca.
W numerze także: Rzeczpospolita babska (Polska to kraina szczęśliwych kobiet. Polki mają lepszą pozycję zawodową i społeczną niż kobiety w większości krajów Europy).