PRAWO: Marian Filar
profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, szef Katedry Prawa Karnego, wiceprzewodniczący Trybunału Stanu Prawo to dwie płaszczyzny: stan legislacji oraz praktyka stosowania, stan świadomości społeczeństwa i podmiotów stosujących prawo. W pierwszej płaszczyźnie jesteśmy już właściwie Europejczykami całą gębą. Podstawowe gałęzie systemu prawnego w Polsce - takie jak prawo karne czy cywilne - pozostawały zawsze w głównym nurcie zbudowanej na fundamentach śródziemnomorskich tradycji prawnej. W czasach PRL opatrzność uchroniła nas od kodeksów socjalistycznych z początku lat 50. Kodeksy karny i cywilny powstały w PRL dopiero w połowie lat 60., gdy stalinizm w prawie był już przeszłością. Były one w swej istocie tylko nieco popsutymi odwzorowaniami ich odpowiedników z czasów II RP. Po 1989 r. stosunkowo łatwo było je wyczyścić z realnosocjalistycznych naleciałości. Obecny prawny model ustrojowy III RP nie odbiega od demokratycznych modeli europejskich. W płaszczyźnie legislacyjnej od Europy odstajemy w kwestiach ustawodawstwa podatkowego i gospodarczego. Głównymi grzechami są tu zmienność, niestabilność, niejasność, a czasem wewnętrzne sprzeczności stwarzające pole do interpretacyjnych dowolności ze strony urzędów, co jest reliktem dawnych nawyków władzy. Powielamy też niekiedy stare europejskie błędy, na przykład w zakresie zbytniego sformalizowania procedur w drobnych sprawach (o wykroczenia).
Gorzej jest ze stanem świadomości społeczeństwa i podmiotów stosujących prawo. Tu dystans od standardów europejskich jest duży. Dalecy jeszcze jesteśmy od świadomości, iż system prawa jest czymś, co należy respektować we wspólnym interesie. Znacznie bliższe jest nam traktowanie przepisów prawa w taki sposób, w jaki narciarz traktuje slalomowe tyczki. Są po to, by je ominąć, zaś ten kto zrobi to najsprawniej i najszybciej, pierwszy dojeżdża do mety, gdzie czeka na niego złoty medal. W najlepszym razie traktujemy prawo na modłę Kargulową: "Prawo prawem, a sprawiedliwość (czytaj - to, co jest dobre dla nas) musi być po naszej stronie". Wówczas trzymamy za pazuchą kilka handgranatów, by to osiągnąć.
Nie bez grzechu są też stosujący prawo. Zbyt często - na wzór sklepowej z mięsnego w epoce gomułkowskiej - uważają się oni za wszechwładnych szafarzy prawa, łaskawie udzielających go tłumowi petentów, nie zaś za sługi prawa, którzy niczym nie szafują, a jedynie udostępniają prawo tym, którzy mają taką potrzebę. I w tym właśnie względzie do Europy czeka nas jeszcze długa droga.
EDUKACJA: Krzysztof Pawłowski
rektor Wyższej Szkoły Biznesu - National-Louis University w Nowym Sączu, laureat Nagrody Kisiela, były senator RP
Mamy niezłe szkolnictwo wyższe, ale im dalej od miasta, tym gorzej. Współczynnik scholaryzacji, czyli procentowy udział studentów w całej populacji młodych ludzi, już kształtuje się na poziomie ogólnoeuropejskim (wynosi 40 proc.). Świadczy to o tym, że Polacy - tak jak wszyscy Europejczycy - doceniają rolę dobrego wykształcenia i dobre uczelnie. Szkoły wyższe mają różny poziom: od najlepszego po fatalny. To źle, ale akurat w tym nie różnimy się od Europy.
Największe szanse na szybki rozwój mają szkoły techniczne. Na zachodzie Europy nie ma ich tak wiele, a rośnie zapotrzebowanie na inżynierów, którzy potrafią stosować w praktyce osiągnięcia nauki. Warunkiem sukcesu polskich politechnik jest odejście od produkcji specjalistów w wąskich dziedzinach (na przykład hutnictwa metali kolorowych) na rzecz inżynierii ogólnej. Gdy przełamią tę barierę, mają szansę się stać zapleczem edukacyjnym dla naszych sąsiadów z Europy.
Przeogromnym nieszczęściem jest stan szkolnictwa na wsiach. Brak bazy wykładowej, kiepscy nauczyciele - to sprawia, że osoby z rejonów wiejskich dziedziczą biedę z pokolenia na pokolenie. Biedę, bo w dzisiejszym świecie pieniądze idą za wiedzą i umiejętnościami. Polskie szkolnictwo wyższe zawdzięcza sukces temu, że w dużej mierze ukształtował je rynek. Szkolnictwo podstawowe i wiejskie w ten sam sposób sukcesu nie jest w stanie powtórzyć. A nasze państwo, w przeciwieństwie do większości państw europejskich, nie kwapi się do wyrównywania różnic w poziomie szkół.
Kolejne nieszczęście to szkolnictwo zawodowe. Ciarki przechodzą po plecach, gdy widzi się młodych ludzi, którzy uczą się na mechaników samochodowych na warsztatach, gdzie rozkręcają silniki pochodzące sprzed 20 lat. Marnują czas, bo gdy założą własne warsztaty, wszystkiego będą musieli się uczyć na nowo. Naszą manierą jest kształcenie spawaczy, mechaników, hydraulików, bez zastanowienia się, czy w chwili ukończenia nauki będzie jakiekolwiek zapotrzebowanie na te specjalności. To robienie krzywdy młodym ludziom! Lepiej ułatwić im zdobycie wiedzy ogólnej. Takiej, która w przyszłości umożliwi im zdobycie umiejętności w nowych specjalnościach i nie przywiąże ich do spawarki na całe życie. Akurat pod tym względem nie różnimy się od kilku państw europejskich, przede wszystkim Niemiec, gdzie też popełniono błąd inwestując w szkolnictwo zawodowe. Obowiązującym trendem w Europie jest odejście od kształcenia specjalistów w wąskich dziedzinach.
GOSPODARKA: Michał Zieliński
doktor nauk ekonomicznych, laureat Nagrody Kisiela, publicysta "Wprost"
Ponad 20 proc. polskiej produkcji trafia na eksport, z tego ponad dwie trzecie na rynek unii. Oznacza to, że te produkty na trudnym rynku potwierdzają swoją jakość i efektywność wytwarzania. Biorąc pod uwagę, że część PKB (zwłaszcza usługi) nie może być przedmiotem eksportu, oraz że dla części produktów korzystniejszy jest zbyt w kraju, można przyjąć, iż prawie połowa realnej sfery gospodarki w pełni dostosowana jest do standardów unijnych. Co należy do tej europejskiej połowy? Eksport w 90 proc. pochodzi z firm prywatnych, które dysponują połową majątku produkcyjnego! Dane te pokazują wyraźnie podział gospodarki na sferę przedsiębiorczości i kolosalny rezerwat socjalizmu. W następstwie hamowania prywatyzacji rozmiary owego rezerwatu nie kurczą się. Rozszerza się natomiast inny, antyunijny element gospodarki - szara strefa. Z badań prof. Friedricha Schneidera wynika, że Polska będzie miała (obok Grecji) największą nie rejestrowaną gospodarkę w krajach unii, w której wytwarza się aż 27,4 proc. PKB.
Rozwój szarej strefy (przed kilku laty jej wielkość GUS szacował na 15-17 proc.) wynika z wysokich podatków. Wejście do unii zmieni kryteria oceny ciężarów podatkowych. Władza chwali się, że odsetek PKB pobierany w postaci podatków w Polsce i w krajach unii jest zbliżony. Przemilcza jednak fakt, że kwota podatku przy takich samych dochodach jest w Polsce znacznie wyższa (od dochodów w wysokości 9 tys. euro, czyli naszej granicy drugiego przedziału podatkowego, w części krajów unii podatek w ogóle nie jest pobierany). Oznacza to, że z dwóch firm o takich samych dochodach, polskiej i eurolandowej, w gorszej sytuacji będzie nasza firma.
Wysokie obciążenia fiskalne są związane ze stanem sektora usług publicznych, funkcjonującego na zasadach socjalistycznych, czyli przy niemal pełnym monopolu państwowym, wyłączeniu rachunku ekonomicznego, zasady konkurencyjności i rynkowej wyceny świadczeń. W tej dziedzinie, podobnie jak w infrastrukturze drogowej i komunikacyjnej, dystans między Polską a cywilizowanym światem nie maleje. W oczywisty sposób - mimo podwojenia w ciągu dziesięciu lat zatrudnienia - dotyczy to także administracji mnożącej utrudnienia dla rozwoju przedsiębiorczości. Syntetycznym obrazem tego jest fakt, że w rankingu konkurencyjności sporządzonym przez szwajcarski instytut IMD, a obejmującym 59 państw, Polska zajmuje 56 miejsce.
Jeszcze gorzej jest na styku biznesu prywatnego i władzy publicznej. Partnerstwo publiczno-prywatne nie daje się precyzyjnie regulować prawnie i zawsze charakteryzuje się znacznym stopniem dyskrecjonalności, czyli dowolności decyzji administracyjnych. W Polsce decyzje dyskrecjonalne (przetargi, koncesje, gwarancje kredytowe, ulgi itd.) podejmowane są w sposób wyjątkowo nieprzejrzysty. Brak transparentności rodzi podejrzenia o korupcję. Polska od lat zajmuje w rankingu Transparency International mało zaszczytne i co roku gorsze miejsce (w 2002 r. - 49 na 102 badane kraje).
TELEKOMUNIKACJA: Tomasz Kulisiewicz
doradca Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji, ekspert Centrum im. Adama Smitha
Szybko przyswajamy sobie nowinki techniczne. Akurat w tym jesteśmy europejscy. Na tle niektórych krajów piętnastki wypadamy zupełnie nieźle, na przykład w liczbie bankowych kont internetowych (1,5 mln kont na 38 mln obywateli jest dobrym wynikiem, jeśli chodzi o o poziom ubankowienia oraz zamożność społeczeństwa). Nie jesteśmy daleko od Europy w dziedzinie szybkich sieci szkieletowych i dostępu szerokopasmowego dla uczelni i ośrodków akademickich, a kilka projektów bazujących na tworzonej w całym kraju sieci optycznej Pionier jest częścią zaawansowanych projektów europejskich. To korzystny efekt naszego późnego startu. Zmuszeni do przeskakiwania całych epok w technologii, mogliśmy uniknąć błędów popełnianych przy budowie infrastruktury cyfrowej na Zachodzie.
Z tego samego powodu na tle europejskim dobrze wyglądają nasze sieci telefonii komórkowej. Właściwie podobnie mogło się stać w podstawowej sieci telefonii stacjonarnej - sama sieć jest bowiem nowocześniejsza niż wiele sieci Europy Zachodniej. Odstajemy natomiast od Europy, gdy w grę wchodzi wykorzystanie istniejącej infrastruktury komunikacyjnej. Dotyczy to przede wszystkim Internetu (użytkowników indywidualnych i małych firm, a zwłaszcza tzw. mikrofirm - do 5 zatrudnionych). Po części, to nie ich wina. Po co im sieć, skoro nie można przez Internet nic załatwić w urzędzie. Wszędzie żąda się od firm papierowego potwierdzenia wniesienia opłat.
Bardzo duży dystans dzieli nas od Europy we wskaźnikach dostępu do szerokopasmowego Internetu. Tego, który umożliwia łatwe ściąganie na przykład filmów, a poza tym bezpieczniejszego. Oznaki poprawy widać dzięki działalności operatorów TV kablowej. To, co złe, zaczyna się na poziomie sieci telefonicznej. Zupełnie tragicznie wygląda podstawowa łączność na terenach wiejskich. Dwukrotnie gorsze wskaźniki niż w polskich miastach, a czterokrotnie gorsze niż średnio w Europie. Jeśli chodzi o łączność głosową, poprawią ją komórki, nie zaś telefony stacjonarne (bo to tańsze). Przez komórkę trudno jednak zapewnić dostęp do świata wiejskiej szkole. Nie widać też przygotowań do cyfrowego nadawania programów RTV, co może być źródłem opóźnień w przyszłości.
Obecnie nie mamy pomysłu, co zrobić z najnowszymi regulacjami komunikacji elektronicznej, jakie powinniśmy wprowadzić w życie po wejściu do unii. Tymczasem nie wszystkie z tych regulacji są dla nas najistotniejsze, ponieważ mamy kłopoty z wyjściem z poprzedniej fazy rozwojowej. Być może, by stać się bardziej europejscy w dziedzinie komunikacji, powinniśmy korzystać z rozwiązań państw spoza unii, które mają problemy podobne do naszych, na przykład RPA czy Brazylii.
les
Pełny tekst (opinie z dziedziny nauki - - prof. Łukasz Turski - - kultury - - Janusz Zaorski - - zdrowia - - Andrzej Wojtyła - - sportu - - Włodzimierz Szaranowicz) w najnowszym, 1071 numerze tygodnika Wprost, w sprzedaży od poniedziałku 2 czerwca