Owsiak próbuje ożywić trupa, czyli atmosferę anarchii, wolnej miłości i nieodpowiedzialności Jerzy Owsiak to polski John Slyth Pemberton. Owsiak, podobnie jak słynny aptekarz z Atlanty, który stworzył recepturę coca-coli, całe dorosłe życie opracowywał i testował jeden patent - na organizację masowej imprezy. Pomieszał legendy, muzykę, sztafaż, atmosferę skandalu, zainteresowanie mediów oraz altruizm wypróbowany podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Stworzył nie tylko masową imprezę, ale też polską quasi-komunę hipisowską. Moduł quasi- jest o tyle uzasadniony, że zarówno festiwal w Jarocinie, jak i Przystanek Woodstock są odległą czkawką po oryginalnym Woodstock. Tak jak kilkudniowe zgromadzenia są kopią kopii hipisowskich komun z Kalifornii z lat 70.
Owsiak próbuje ożywić coś, co na Zachodzie już dawno jest trupem: atmosferę anarchii, wolnej miłości i zaplanowanej nieodpowiedzialności. Problemem jest to, że na Zachodzie pokolenie Woodstock niemal w całości porzuciło hipisowskie legendy i lewackie poglądy, zrobiło kariery i stało się konserwatystami. Jerzy Owsiak sugeruje natomiast, że anarchia i lewactwo symbolizowane przez Woodstock są jakimiś wyższymi wartościami. Inna rzecz, że przy okazji organizuje największy w Europie festiwal muzyczny. I chyba na tym powinien poprzestać, bo współczesne nastolatki wybierające się do Kostrzyna nad Odrą (a wcześniej do Żar) tylko odgrywają hipisowski teatr. I niejako na konto utopii Owsiaka przechodzą tam różnego rodzaju inicjacje. Co roku setki kompletnie pijanych młodych ludzi "oczyszcza się", tarzając się w błocie. Inni wyzwalają się, zażywając amfetaminę czy LSD. Jeszcze inni demonstrują seksualne wyzwolenie - jak dziewczyna, która dwa lata temu chodziła po polu namiotowym z kartką na szyi: "Oddam się za 5 zł".
Jarocin, czyli spóźniony Woodstock
Festiwal w Jarocinie był Woodstock spóźnionym o 12 lat. Przystanek Woodstock jest podobnie spóźnionym Jarocinem. Paradoksalnie, między Woodstock a Jarocinem nie ma przepaści, jaka dzieli Jarocin i przystanek. W PRL Jarocin był i kontestacją, i wentylem - podobnie jak Woodstock w czasach wojny wietnamskiej. Obecnie nie ma już powodów kontestacji, jakie mieli młodzi ludzie w czasach PRL, nie potrzeba też żadnych wentyli bezpieczeństwa. - Tak naprawdę między tymi imprezami nie ma żadnych podobieństw. Jedyną rzeczą wspólną jest to, że na obu ludzie dobrze się bawią, a organizatorzy posługują się pacyfistycznymi znakami. Wtedy mimo wszystko gwiazdą festiwalu była muzyka. Teraz gwiazdą jest Jurek Owsiak - mówi Marek Piekarczyk, lider legendarnego zespołu TSA, który wielokrotnie występował w Jarocinie. - Uczestnicy przystanku oddają się pod opiekę Jurka, zanurzają się w jego legendzie - dodaje Tomek Budzyński, lider zespołu Armia, również wielokrotny uczestnik Jarocina.
Festiwal w Woodstock uchodzi za pokoleniowe doświadczenie, bo był szczytową emanacją hipisowskiej ideologii. Już Jarocin nie miał ideologii, do której mógł się odwołać, a Przystanek Woodstock tym bardziej. Jeszcze pierwszy festiwal w Jarocinie, w 1981 r., odbywał się w czasie posierpniowej swobody, więc odwoływał się do jakiegoś doświadczenia krótkotrwałej wolności politycznej. Później cieszył się przywilejem swego rodzaju eksterytorialności, choć de facto uwiarygodniał ekipę Jaruzelskiego. Uczestnicy Przystanku Woodstock mogą z wolności korzystać pełnymi garściami, więc polityczny podtekst się ulotnił.
- W czasach PRL, gdy tak wiele normalnych zachowań było problemem i powodem kontroli, wyjazd do Jarocina był wkroczeniem na teren bez wszechobecnego państwa - wspomina Piotr Kędzierski, wiceprezes w szwedzkiej firmie Vattenfall, który 16 lat temu znalazł się w Jarocinie. - Tam po raz pierwszy w życiu zobaczyłem, jak wygląda prawdziwe społeczeństwo, gdzie punk, skin, żołnierz, policjant, starsza pani czy ksiądz nie patrzą na siebie wilkiem - mówi Marek Piekarczyk z TSA. Podobne doświadczenia ma Jerzy Wenderlich, poseł SLD, który kilkakrotnie był w Jarocinie.
Martwa legenda
Po odzyskaniu niepodległości i przywróceniu wolności w Polsce odbyły się tylko dwie edycje Jarocina, lecz okazały się porażką. - Gdy skończył się PRL, zniknął polityczny kontekst Jarocina i impreza stała się tylko kolejnym festiwalem. W dodatku bez pomysłu - mówi Robert Leszczyński, uczestnik Jarocina, obecnie rzecznik Przystanku Woodstock.
Przystanek Woodstock nie jest w stanie odgrzać legendy Jarocina, tak jak organizatorom Woodstock bis (w 25. rocznicę imprezy) nie udało się wskrzesić legendy festiwalu z 1969 r. Również później, gdy zdecydowano się zorganizować powtórkę Woodstock dla współczesnej młodzieży, impreza okazała się klapą. Młodzi ludzie nie mieli ochoty przejmować się legendami swoich rodziców. Festiwal relacjonowała na żywo MTV, a miliony osób mogły obejrzeć śmierć legendy.
Przystanek przeszłość
Jerzy Owsiak próbuje obecnemu pokoleniu młodzieży zaszczepić jakąś pokoleniową legendę, która byłaby kopią jego doświadczenia. Jest to jednak atrakcja głównie dla młodzieży z małych miast, która ma niewiele okazji do przeżywania atmosfery wielkiej imprezy. Uczestników festiwalu - jak zauważa dr Jacek Kurzępa, socjolog badający ich od kilku lat - cechuje "neoplemienna potrzeba identyfikowania się z osobami mającymi podobne blokady rozwojowe. Młodzież małomiasteczkowa jest sfrustrowana rzeczywistością i pozbawiona szans na ekspresję niepokojów w lokalnych społecznościach, więc uczestniczy w przystanku".
Można wątpić, czy uczestnicy Przystanku Woodstock stworzą swego rodzaju pokolenie. Czy zresztą próba znalezienia im jednoczącej ideologii przez Owsiaka ma sens? Młodych interesuje praca, kariera i ustawienie się na rynku. Jarocin czy Przystanek Woodstock to relikty poprzedniej epoki. Pozostaje więc tylko muzyka, tyle że większość rockmanów uważa imprezę Owsiaka za reklamę jego osoby i nie bardzo ma ochotę w tym uczestniczyć.
Jarocin, czyli spóźniony Woodstock
Festiwal w Jarocinie był Woodstock spóźnionym o 12 lat. Przystanek Woodstock jest podobnie spóźnionym Jarocinem. Paradoksalnie, między Woodstock a Jarocinem nie ma przepaści, jaka dzieli Jarocin i przystanek. W PRL Jarocin był i kontestacją, i wentylem - podobnie jak Woodstock w czasach wojny wietnamskiej. Obecnie nie ma już powodów kontestacji, jakie mieli młodzi ludzie w czasach PRL, nie potrzeba też żadnych wentyli bezpieczeństwa. - Tak naprawdę między tymi imprezami nie ma żadnych podobieństw. Jedyną rzeczą wspólną jest to, że na obu ludzie dobrze się bawią, a organizatorzy posługują się pacyfistycznymi znakami. Wtedy mimo wszystko gwiazdą festiwalu była muzyka. Teraz gwiazdą jest Jurek Owsiak - mówi Marek Piekarczyk, lider legendarnego zespołu TSA, który wielokrotnie występował w Jarocinie. - Uczestnicy przystanku oddają się pod opiekę Jurka, zanurzają się w jego legendzie - dodaje Tomek Budzyński, lider zespołu Armia, również wielokrotny uczestnik Jarocina.
Festiwal w Woodstock uchodzi za pokoleniowe doświadczenie, bo był szczytową emanacją hipisowskiej ideologii. Już Jarocin nie miał ideologii, do której mógł się odwołać, a Przystanek Woodstock tym bardziej. Jeszcze pierwszy festiwal w Jarocinie, w 1981 r., odbywał się w czasie posierpniowej swobody, więc odwoływał się do jakiegoś doświadczenia krótkotrwałej wolności politycznej. Później cieszył się przywilejem swego rodzaju eksterytorialności, choć de facto uwiarygodniał ekipę Jaruzelskiego. Uczestnicy Przystanku Woodstock mogą z wolności korzystać pełnymi garściami, więc polityczny podtekst się ulotnił.
- W czasach PRL, gdy tak wiele normalnych zachowań było problemem i powodem kontroli, wyjazd do Jarocina był wkroczeniem na teren bez wszechobecnego państwa - wspomina Piotr Kędzierski, wiceprezes w szwedzkiej firmie Vattenfall, który 16 lat temu znalazł się w Jarocinie. - Tam po raz pierwszy w życiu zobaczyłem, jak wygląda prawdziwe społeczeństwo, gdzie punk, skin, żołnierz, policjant, starsza pani czy ksiądz nie patrzą na siebie wilkiem - mówi Marek Piekarczyk z TSA. Podobne doświadczenia ma Jerzy Wenderlich, poseł SLD, który kilkakrotnie był w Jarocinie.
Martwa legenda
Po odzyskaniu niepodległości i przywróceniu wolności w Polsce odbyły się tylko dwie edycje Jarocina, lecz okazały się porażką. - Gdy skończył się PRL, zniknął polityczny kontekst Jarocina i impreza stała się tylko kolejnym festiwalem. W dodatku bez pomysłu - mówi Robert Leszczyński, uczestnik Jarocina, obecnie rzecznik Przystanku Woodstock.
Przystanek Woodstock nie jest w stanie odgrzać legendy Jarocina, tak jak organizatorom Woodstock bis (w 25. rocznicę imprezy) nie udało się wskrzesić legendy festiwalu z 1969 r. Również później, gdy zdecydowano się zorganizować powtórkę Woodstock dla współczesnej młodzieży, impreza okazała się klapą. Młodzi ludzie nie mieli ochoty przejmować się legendami swoich rodziców. Festiwal relacjonowała na żywo MTV, a miliony osób mogły obejrzeć śmierć legendy.
Przystanek przeszłość
Jerzy Owsiak próbuje obecnemu pokoleniu młodzieży zaszczepić jakąś pokoleniową legendę, która byłaby kopią jego doświadczenia. Jest to jednak atrakcja głównie dla młodzieży z małych miast, która ma niewiele okazji do przeżywania atmosfery wielkiej imprezy. Uczestników festiwalu - jak zauważa dr Jacek Kurzępa, socjolog badający ich od kilku lat - cechuje "neoplemienna potrzeba identyfikowania się z osobami mającymi podobne blokady rozwojowe. Młodzież małomiasteczkowa jest sfrustrowana rzeczywistością i pozbawiona szans na ekspresję niepokojów w lokalnych społecznościach, więc uczestniczy w przystanku".
Można wątpić, czy uczestnicy Przystanku Woodstock stworzą swego rodzaju pokolenie. Czy zresztą próba znalezienia im jednoczącej ideologii przez Owsiaka ma sens? Młodych interesuje praca, kariera i ustawienie się na rynku. Jarocin czy Przystanek Woodstock to relikty poprzedniej epoki. Pozostaje więc tylko muzyka, tyle że większość rockmanów uważa imprezę Owsiaka za reklamę jego osoby i nie bardzo ma ochotę w tym uczestniczyć.
JUREK OWSIAK |
---|
Przystanek ma związek z festiwalem Woodstock '69 dlatego, że jego legenda we mnie wzrastała. Należałem do grupy mazowieckich hipisów, którzy chcieli żyć tak jak nasi amerykańscy bracia. Strasznie im tego zazdrościłem. W zasadzie cały establishment Ameryki z lat 80. jest pokoleniem Woodstock. Bill Clinton, mówiąc, że palił trawkę, wskazywał, że jego korzenie tkwią w tamtym pokoleniu, a nie że był narkomanem. Moja zazdrość wobec Amerykanów i legendy Woodstock wzrastała we mnie dopóty, dopóki nie zorganizowałem własnej imprezy. Słowo "przystanek" nawiązuje do serialu "Przystanek Alaska", w którym była magia idealnych stosunków międzyludzkich, a "Woodstock" przywołuje magię tamtego festiwalu. Robię to dla ludzi w wieku moich dzieci, ale z ideałami mojej generacji. Istnieje już pokolenie Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, które dojrzewało wraz z jej rozwojem. Teraz można mówić o środowisku przystanku. Ci ludzie przyjeżdżają na festiwal i przez kilka dni żyją bez zadym, w klimacie pikniku i sąsiedztwa. Europa robi wielkie koncerty, gdzie są gwiazdy i kilka scen. Wszystko jest jednak pozbawione ducha. Ludziom potrzeba czegoś takiego, co tworzy się w podkulturze - miejsc, do których się jeździ ze względu na legendę i atmosferę. Idea przystanku i sam festiwal wypływają prosto z nas. Przystanek to organizm, do którego ludzie chcą przyjeżdżać, i nie ma mowy o odgrzewaniu przebrzmiałej legendy. |
Więcej możesz przeczytać w 31/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.