- Rodzina Tani nigdy mnie nie akceptowała. Pobraliśmy się wbrew jej woli. Najbliżsi krewni Tani służyli w SS, a babka pochodzi z dawnych Prus. Dla nich druga wojna jeszcze się nie skończyła - mówi Pomorski. - Określenie Polacken (Polaczki) należało do najłagodniejszych, jakie padało podczas naszych spotkań. Był okres, że nawet żona nie mogła tego znieść i zrywała z nimi kontakty. Z czasem zaczęło się jednak między nami psuć. Gdy w lipcu ubiegłego roku wróciłem do domu, Tani i naszych córek już nie było. Żona uciekła do matki.
Polski - zakazany
Po czterech miesiącach całkowitego braku kontaktu ojca z dziećmi hamburski sąd rodzinny zezwolił Pomorskiemu na spotkania z córkami raz na dwa tygodnie przez dwie godziny, ale tylko pod nadzorem osoby delegowanej przez Urząd ds. Młodzieży (Jugendamt) i pod warunkiem, że nie będzie rozmawiał z córkami po polsku. - Gdy się temu sprzeciwiłem, urzędnik Martin Schroeder zwymyślał mnie, zaznaczając, że jeśli będę się upierał, mogę w ogóle nie zobaczyć córek. Nie zgodził się nawet na rozwiązanie połowiczne: żeby rozmowy odbywały się w obu językach. Sprawa Pomorskiego znalazła się na biurku adwokata. Mimo jego interwencji Jugendamt podtrzymał decyzję. W uzasadnieniu napisano: "Wymóg języka niemieckiego może być dla dzieci jedynie korzystny, gdyż wyrastają w tym kraju i tu chodzą do szkół".
- To jakiś absurd - mówi Amelia Barrera, doświadczony psycholog Iaf (Verband Binationaler Familien und Partnerschaften), związku zajmującego się problemami rodzin mieszanych. - Do takiego postępowania nie ma podstaw prawnych i nie może być mowy o "dobru dziecka", jak napisał Jugendamt. Badania naukowe dowodzą, że dzieci z rodzin dwujęzycznych szybciej się uczą i lepiej rozwijają, mają szersze horyzonty niż ich rówieśnicy wychowywani w jednym języku i w jednej kulturze - argumentuje Barrera. Iaf zaproponował wsparcie tłumacza, który pomógłby pracownikowi Jugendamt w sporządzaniu raportów ze spotkań Pomorskiego z córkami. I ta oferta została odrzucona. Jak poinformowała ostatnio hamburska prasa, "z powodu oszczędności" filia Iaf zostanie wkrótce zamknięta. A organizacja ta jest jedyną, która pomaga mieszanym rodzinom w załatwianiu urzędowych czy sądowych spraw. Na porady czterech specjalistów Iaf czeka kolejka zainteresowanych - najbliższy wolny termin jest za miesiąc. - Jak widać, nasza działalność jest niewygodna, bo z pewnością nie można mówić o braku zapotrzebowania na nią czy o wielkich wydatkach - uważa Barrera.
Polak Polakowi Niemcem
Dr Piotr Borowiec pracował w szpitalu w Schwedt. Był ordynatorem. Kilka miesięcy temu zrezygnował i wyjechał do Francji. - Miałem wrażenie, że tam historia zatrzymała się w 1933 r. Niemcom trzeba zmiany kilku pokoleń, by zyskali stopień tolerancji innych narodów - komentuje. Już po wyjeździe Borowca z RFN administracja jego szpitala dała polskim lekarzom do podpisania nakaz rozmawiania wyłącznie po niemiecku. Jak przypomniano, "klinika jest niemiecka", "językiem obowiązującym jest niemiecki", a "wszystkich pracowników zobowiązuje się do meldowania kierownictwu o ewentualnych wykroczeniach". "Zarządzenie ma również moc obowiązującą wobec kontaktów między pracownikami. Niezależnie od ich języka ojczystego również podczas nieobecności pacjentów zobowiązani są rozmawiać między sobą po niemiecku". Wybuchł skandal. Dr Janusz Rudziński, szef Kliniki Ginekologii w Schwedt, gdzie sześciu z siedmiu pracujących lekarzy to Polacy, "dla dobra szpitala" nie chce o tym mówić. W chwili przygotowywania tego tekstu do druku dyrekcja uznała swe rozporządzenie za niebyłe. Nie zmienia to jednak faktu, że zapis polsko-niemieckiego traktatu, zakazujący "jakiejkolwiek próby asymilacji wbrew woli", jest w wielu wypadkach martwą literą.
Piotr Cywiński. Berlin
Pełny tekst ukaże się w najnowszym numerze tygodnika "Wprost". W sprzedaży od poniedziałku, 9 sierpnia.
W tym samym numerze: Amnezja Putina (Dlaczego Rosjanie mordują pamięć o zbrodni katyńskiej)