Średniowieczna zaraza znowu może wybuchnąć Siła zarazy była tak wielka, że przenosiła się ona nie tylko lekko z jednego człeka na drugiego, ale i tak bywało, że jeśli do przedmiotu stanowiącego własność chorego zbliżyło się jakieś zwierzę, zaraz mór się go chwytał i w krótkim czasie je uśmiercał" - tak Giovanni Boccaccio opisywał w "Dekameronie" epidemię pustoszącą Europę w XIV wieku. Czarna Śmierć w ciągu trzech lat zabiła 25 mln osób - jedną trzecią ludności kontynentu. Do niedawna uczeni uważali, że była to dżuma, ale najnowsze badania wykazały, że za Czarną Śmierć odpowiada zarazek podobny do wirusa Ebola. "To nie mogła być choroba bakteryjna taka jak dżuma. Czarna Śmierć przenosiła się szybko między ludźmi, a jej objawy pasowały do występujących dziś w Afryce gorączek krwotocznych" - mówi dr Susan Scott, epidemiolog z University of Liverpool. To odkrycie ma znaczenie nie tylko dla historyków. Czarna Śmierć atakowała ludzkość co kilka wieków, przez 1500 lat pochłonęła 200 mln ofiar. Ostatnie jej przypadki odnotowano w 1670 r. "Uważamy, że od trzystu lat śmiercionośny wirus czeka w ukryciu i wkrótce może znów uderzyć. W epoce globalizacji i szybkiego transportu epidemia może osiągnąć niewyobrażalne rozmiary" - ostrzega prof. Christopher Duncan, który wraz dr Scott wydał książkę "Powrót Czarnej Śmierci".
Boże znamiona
W 1894 r. Alexandre Yersin i Kitazato Shibasaburo niezależnie od siebie odkryli bakterię odpowiedzialną za trwającą wówczas w Hongkongu epidemię dżumy. Od nazwiska pierwszego uczonego nazwano ją Yersinia pestis. To Yersin na podstawie lektury średniowiecznych opisów Czarnej Śmierci stwierdził, że była to odmiana dżumy. Bezkrytycznie powtarzano ten pogląd, mimo iż dżuma nie była w naszych czasach przyczyną poważnej epidemii.
Dopiero kilka lat temu epidemiolodzy z Liverpoolu zwrócili uwagę, że Czarna Śmierć rozprzestrzeniała się z prędkością 25 km dziennie, a dżuma - przenoszona na ludzi ze szczurów za pośrednictwem pcheł - na pokonanie takiego dystansu potrzebuje roku. Czarna Śmierć przenosiła się przez wysokie góry i morza - dotarła nawet na Islandię, gdzie w tym czasie nie było szczurów! Co więcej, żaden średniowieczny autor nie pisał o masowym wymieraniu gryzoni, które stało się symbolem dżumy głównie dzięki powieści Alberta Camusa.
Jedyną skuteczną metodą obrony przed zarazą była 40-dniowa kwarantanna (dzięki niej epidemia nie wybuchła na ziemiach polskich). Analizując zapisy w księgach parafialnych, Duncan i Scott doszli do wniosku, że XIV-wieczni Europejczycy wiedzieli, że od zakażenia do śmierci upływa 37-38 dni, a objawy choroby pojawiały się dopiero kilka dni przed zgonem. Wcześniej ofiara Czarnej Śmierci nie odczuwała dolegliwości i zarażała inne osoby. "Ten opis nie pasuje do dżumy, nawet w jej najbardziej zakaźnej postaci płucnej, kiedy zakażenie może się przenosić z człowieka na człowieka, ale tylko przez kilka dni, gdy ofiara jest już ciężko chora i leży w łóżku" - mówi prof. Duncan. Kroniki wspominają o krwawych cętkach na ciałach ofiar, uznawanych za "boże znamiona" zwiastujące rychłą śmierć. W czasie sekcji zwłok wykonanych przez średniowiecznych medyków narządy zamieniały się w czarną ciecz. "Tak wygląda osoba chora na wirusową gorączkę krwotoczną, a nie na dżumę" - mówi dr Scott.
Zbawienna mutacja
Gorączkę krwotoczną może wywołać wiele odmian wirusów, ale najbardziej znane i najgroźniejsze są tzw. filowirusy, do których należą Ebola i Marburg. To jedni z najskuteczniejszych zabójców w świecie mikrobów - potrafią zabić do 90 proc. zainfekowanych osób, a medycyna do dziś nie znalazła sposobu na ich powstrzymanie. Do globalnych epidemii nie dochodzi tylko dlatego, że filowirusy zabijają zbyt szybko, by za sprawą ich ofiar choroba mogła się rozprzestrzenić. Czas inkubacji kolejnej odmiany może być jednak na tyle długi, by wirus wydostał się z Afryki i zaatakował cały świat. Tak było w 540 r., gdy choroba nosząca cechy gorączki krwotocznej pojawiła się w Egipcie, a potem szybko dotarła na Bliski Wschód, do Bizancjum i Azji. Liczbę ofiar tego uderzenia Czarnej Śmierci szacuje się na 100 mln! Prawdopodobnie ta sama choroba w 430 r. p.n.e. zdziesiątkowała Ateńczyków walczących ze Spartą i doprowadziła do śmierci Peryklesa.
Dodatkowych argumentów dostarczyli genetycy badający ludzi ze zmutowaną wersją genu CCR5, niemal całkowicie odpornych na infekcję HIV (ta mutacja występuje prawie u 20 proc. osób pochodzenia europejskiego, ale jest praktycznie nieobecna w Azji i Afryce). Wynika to ze zmienionej budowy znajdującego się na powierzchni leukocytów białka, które HIV wykorzystuje, wdzierając się do wnętrza komórki. "Mutacja powstała przed dwoma tysiącleciami, ale 700 lat temu zdarzyło się coś, co zwiększyło częstość jej występowania. W tym czasie w Europie szalała Czarna Śmierć" - mówi prof. Stephen O,Brien z amerykańskiego National Cancer Institute. Początkowo uczeni sądzili, że zmutowany CCR5 chronił ludzi przed dżumą, bo tak jak HIV atakuje ona komórki układu odpornościowego. Najnowsze badania dowiodły jednak, że mutacja nie ma nic wspólnego z bakteriami. Prawdopodobnie uodparniała ona na wirusa Czarnej Śmierci i pozwoliła przeżyć chorobę m.in. królowi Anglii Henrykowi VIII oraz Williamowi Szekspirowi.
Drzemiące zarazki
Uczeni chcą zbadać DNA zarazka w tkankach ofiar Czarnej Śmierci, pochowanych w wiecznej zmarzlinie w Finlandii. Po 700 latach bakterie są pewnie martwe (jeśli były to te mikroby), ale znane z żywotności wirusy mogą być sprawne i gotowe do ataku. Niepokój budzi też sytuacja w Afryce, gdzie w ostatnich latach wirus Ebola wywołał dwie epidemie. Trzecia może się właśnie zaczynać
- twierdzą uczeni obserwujący goryle nizinne w Parku Narodowym Odzala w Kongu. W ostatnich miesiącach liczba zwierząt zmniejszyła się pięć razy. Przyczyną może być gorączka krwotoczna, zabijająca małpy równie skutecznie jak ludzi. A ponieważ jedzenie małpiego mięsa jest w Afryce popularne, kolejna epidemia wśród ludzi jest tylko kwestią czasu. Gdyby okazała się tak groźna jak Czarna Śmierć, możemy być wobec niej równie bezbronni jak mieszkańcy średniowiecznej Europy. Leki i szczepionki przeciw wirusowi Ebola są dopiero we wczesnej fazie badań.
W 1894 r. Alexandre Yersin i Kitazato Shibasaburo niezależnie od siebie odkryli bakterię odpowiedzialną za trwającą wówczas w Hongkongu epidemię dżumy. Od nazwiska pierwszego uczonego nazwano ją Yersinia pestis. To Yersin na podstawie lektury średniowiecznych opisów Czarnej Śmierci stwierdził, że była to odmiana dżumy. Bezkrytycznie powtarzano ten pogląd, mimo iż dżuma nie była w naszych czasach przyczyną poważnej epidemii.
Dopiero kilka lat temu epidemiolodzy z Liverpoolu zwrócili uwagę, że Czarna Śmierć rozprzestrzeniała się z prędkością 25 km dziennie, a dżuma - przenoszona na ludzi ze szczurów za pośrednictwem pcheł - na pokonanie takiego dystansu potrzebuje roku. Czarna Śmierć przenosiła się przez wysokie góry i morza - dotarła nawet na Islandię, gdzie w tym czasie nie było szczurów! Co więcej, żaden średniowieczny autor nie pisał o masowym wymieraniu gryzoni, które stało się symbolem dżumy głównie dzięki powieści Alberta Camusa.
Jedyną skuteczną metodą obrony przed zarazą była 40-dniowa kwarantanna (dzięki niej epidemia nie wybuchła na ziemiach polskich). Analizując zapisy w księgach parafialnych, Duncan i Scott doszli do wniosku, że XIV-wieczni Europejczycy wiedzieli, że od zakażenia do śmierci upływa 37-38 dni, a objawy choroby pojawiały się dopiero kilka dni przed zgonem. Wcześniej ofiara Czarnej Śmierci nie odczuwała dolegliwości i zarażała inne osoby. "Ten opis nie pasuje do dżumy, nawet w jej najbardziej zakaźnej postaci płucnej, kiedy zakażenie może się przenosić z człowieka na człowieka, ale tylko przez kilka dni, gdy ofiara jest już ciężko chora i leży w łóżku" - mówi prof. Duncan. Kroniki wspominają o krwawych cętkach na ciałach ofiar, uznawanych za "boże znamiona" zwiastujące rychłą śmierć. W czasie sekcji zwłok wykonanych przez średniowiecznych medyków narządy zamieniały się w czarną ciecz. "Tak wygląda osoba chora na wirusową gorączkę krwotoczną, a nie na dżumę" - mówi dr Scott.
Zbawienna mutacja
Gorączkę krwotoczną może wywołać wiele odmian wirusów, ale najbardziej znane i najgroźniejsze są tzw. filowirusy, do których należą Ebola i Marburg. To jedni z najskuteczniejszych zabójców w świecie mikrobów - potrafią zabić do 90 proc. zainfekowanych osób, a medycyna do dziś nie znalazła sposobu na ich powstrzymanie. Do globalnych epidemii nie dochodzi tylko dlatego, że filowirusy zabijają zbyt szybko, by za sprawą ich ofiar choroba mogła się rozprzestrzenić. Czas inkubacji kolejnej odmiany może być jednak na tyle długi, by wirus wydostał się z Afryki i zaatakował cały świat. Tak było w 540 r., gdy choroba nosząca cechy gorączki krwotocznej pojawiła się w Egipcie, a potem szybko dotarła na Bliski Wschód, do Bizancjum i Azji. Liczbę ofiar tego uderzenia Czarnej Śmierci szacuje się na 100 mln! Prawdopodobnie ta sama choroba w 430 r. p.n.e. zdziesiątkowała Ateńczyków walczących ze Spartą i doprowadziła do śmierci Peryklesa.
Dodatkowych argumentów dostarczyli genetycy badający ludzi ze zmutowaną wersją genu CCR5, niemal całkowicie odpornych na infekcję HIV (ta mutacja występuje prawie u 20 proc. osób pochodzenia europejskiego, ale jest praktycznie nieobecna w Azji i Afryce). Wynika to ze zmienionej budowy znajdującego się na powierzchni leukocytów białka, które HIV wykorzystuje, wdzierając się do wnętrza komórki. "Mutacja powstała przed dwoma tysiącleciami, ale 700 lat temu zdarzyło się coś, co zwiększyło częstość jej występowania. W tym czasie w Europie szalała Czarna Śmierć" - mówi prof. Stephen O,Brien z amerykańskiego National Cancer Institute. Początkowo uczeni sądzili, że zmutowany CCR5 chronił ludzi przed dżumą, bo tak jak HIV atakuje ona komórki układu odpornościowego. Najnowsze badania dowiodły jednak, że mutacja nie ma nic wspólnego z bakteriami. Prawdopodobnie uodparniała ona na wirusa Czarnej Śmierci i pozwoliła przeżyć chorobę m.in. królowi Anglii Henrykowi VIII oraz Williamowi Szekspirowi.
Drzemiące zarazki
Uczeni chcą zbadać DNA zarazka w tkankach ofiar Czarnej Śmierci, pochowanych w wiecznej zmarzlinie w Finlandii. Po 700 latach bakterie są pewnie martwe (jeśli były to te mikroby), ale znane z żywotności wirusy mogą być sprawne i gotowe do ataku. Niepokój budzi też sytuacja w Afryce, gdzie w ostatnich latach wirus Ebola wywołał dwie epidemie. Trzecia może się właśnie zaczynać
- twierdzą uczeni obserwujący goryle nizinne w Parku Narodowym Odzala w Kongu. W ostatnich miesiącach liczba zwierząt zmniejszyła się pięć razy. Przyczyną może być gorączka krwotoczna, zabijająca małpy równie skutecznie jak ludzi. A ponieważ jedzenie małpiego mięsa jest w Afryce popularne, kolejna epidemia wśród ludzi jest tylko kwestią czasu. Gdyby okazała się tak groźna jak Czarna Śmierć, możemy być wobec niej równie bezbronni jak mieszkańcy średniowiecznej Europy. Leki i szczepionki przeciw wirusowi Ebola są dopiero we wczesnej fazie badań.
Więcej możesz przeczytać w 40/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.