Rosja utrzymuje parapaństwa, którymi szachuje sąsiadów Kraj Władysława Ardzinby ma niemal wszystkie atrybuty państwa: rząd, parlament, godło, znaczki pocztowe, wojsko, policję, bank centralny, granice. Brakuje tylko jednego: międzynarodowego uznania. Mimo to prezydent Abchaskiej Republiki Autonomicznej się nie przejmuje. Niezależności od Gruzji pilnuje rosyjski kontyngent sił pokojowych. Władysław Ardzinba nie podróżuje często - oficjalnie nie uznaje go nawet Rosja. Tym większe było jego zdziwienie, gdy kilka tygodni temu otrzymał zaproszenie od Władimira Putina, by tuż przed szczytem Rosja - Francja - Niemcy spotkać się w Soczi. "Wiem, że niedługo macie wybory. Chcę, żeby pan wiedział, że ma pan moje poparcie" - usłyszał. Choć kandydatów na prezydenta Abchazji jest sześciu, Ardzinba już wie, że ma tę posadę w kieszeni. Takich namaszczonych przez Kreml przywódców na byłym obszarze imperium sowieckiego jest kilku. Igor Smirnow z Naddniestrza, Eduard Kokojty z Osetii Południowej, Arkadij Gukasjan z Górnego Karabachu czy Władysław Ardzinba z Abchazji to przywódcy parapaństw - sztucznych tworów utrzymujących się z kontrabandy i dzięki stacjonującym tam rosyjskim pułkom. Kraje istnieją tylko dlatego, że leży to w interesie Moskwy. Kreml, wykorzystując etniczne i religijne waśnie, umiejętnie szantażuje swoich sąsiadów.
Prezenty od Putina
Kiedy w połowie lipca Gruzini zatrzymali jadący w stronę separatystycznej Osetii Południowej konwój ciężarówek z napisem "Podarok od prezidenta Putina", pod paczkami koców i leków znaleźli kilkadziesiąt sztuk broni. Rozwścieczony Michaił Saakaszwili, prezydent Gruzji, mówił, że Rosja od dawna wysyła żołnierzy i broń do niesfornej republiki. Na konferencji w Moskwie Igor Iwanow, rosyjski minister obrony, z uśmiechem na twarzy odpowiadał, że Saakaszwili bredzi jak siwa kobyła i broń na pewno sam podrzucił. Jednocześnie zaniepokojona Duma przyjęła rezolucję, że w związku z "nieprzerwaną groźbą ze strony władz gruzińskich" wobec obywateli Rosji zamieszkujących Abchazję i Osetię Południową (80-90 proc. mieszkańców ma od 2000 r. rosyjskie paszporty) "powstają okoliczności zagrażające suwerenności federacji".
Podobnie było w wypadku Abchazji, drugiego "niepodległego" państwa na terytorium Gruzji. W Suchumi interesy prowadzi kilkudziesięciu Rosjan, w tym Jurij Łużkow, mer Moskwy. Interesy są szemrane, ale bardzo dochodowe. Kiedy Gruzja zapowiedziała blokadę portu w Suchumi, do Abchazji oficjalnie "na urlop" zjechał Władimir Żyrinowski. Po kilku dniach dzwonił do rosyjskich dziennikarzy, opowiadając, jak został "ostrzelany z morza" przez gruzińską straż przybrzeżną.
Mimo że oficjalnie Moskwa nie uznaje niepodległości tych państw, by uniknąć oskarżeń o wspieranie wywrotowców, po cichu Kreml przyzwala na ich istnienie. Kiedy Igor Smirnow, prezydent Naddniestrza, prosił o ustanowienie ambasadora przy WNP, usłyszał stanowcze niet. Rosjanie nie mieli jednak oporów, by wykupić - przez gazowy koncern Itera - zakłady metalurgiczne w naddniestrzańskiej Rybnicy. W zamian za to Smirnow dostał przyrzeczenie ochrony - w republice zostaną siły pokojowe, które "mają pilnować rosyjskich składów zbrojeniowych".
Bezstronny żandarm
- Rosja cały czas wykorzystuje parapaństwa, by szantażować nimi swoje byłe republiki - mówi "Wprost" prof. Tadeusz Świętochowski, jeden z najwybitniejszych w USA badaczy Zakaukazia, wykładowca Monmouth University w Nowym Jorku. - Wobec północnego Kaukazu polityka jest jedna i niezmienna od czasów generała Jermołowa - podbijać. Wobec południowego Kaukazu trzeba używać subtelniejszych środków. Choć Rosja pogodziła się z jego niepodległością, to nigdy nie zrezygnuje z utraty wpływów. To dla niej obszar strategiczny.
Takim obszarem jest również Górny Karabach, czyli ormiańska enklawa w Azerbejdżanie. Dwanaście lat temu, korzystając z politycznej odwilży Gorbaczowa, Ormianie ze Stepanakertu wymówili posłuszeństwo azerskiej republice radzieckiej i zwrócili się do Kremla z prośbą o przyłączenie ich do Armeńskiej SRR. Dziś, choć nikt na świecie nie uznał niepodległości Karabachu, cel został osiągnięty. Ormianie zajęli nie tylko Karabach, ale też sąsiednie azerskie powiaty, z których wypędzili tysiące chłopów, a ich wioski i pola przekształcili w zaminowaną 40-kilometrową strefę bezpieczeństwa.
- Teraz rolę bezstronnego żandarma odgrywa Rosja. To pozwala jej kontrolować nie tylko granicę azersko-irańską, ale i ziemie, przez które ma przebiegać rurociąg Baku - Ceyhan, transportujący azerską ropę z Morza Kaspijskiego do Europy, czy gazociąg Baku - Tbilisi - Erzurum - mówi prof. Świętochowski. Niedawno w Azerbejdżanie odwołano organizowane co roku w ramach "Partnerstwa dla pokoju" ćwiczenia wojsk NATO. Choć nikt nie mówi tego głośno, to właśnie Rosja, strasząc, że ćwiczenia mogą negatywnie wpłynąć na stosunki z Karabachem, zmusiła Azerbejdżan do odwołania manewrów.
Ręce precz!
Na początku lat 90. kiedy imperium sowieckie upadało, kremlowscy stratedzy doszli do wniosku, że aby utrzymać byłe republiki w szachu i w przyszłości odrestaurować imperium, należy podgrzewać stare konflikty etniczne i religijne. Niektóre sięgały początków XX wieku i wynikały z polityki ludnościowej prowadzonej przez Lenina i Stalina. W Gruzji Rosja wspierała Abchazów i Osetyjczyków, w islamskim Azerbejdżanie Rosjanie hojnie finansowali Ormian, w Naddniestrzu rosyjskie samoloty Su-25 chroniły separatystów przed Mołdawią. - To była polityka kija i marchewki. Kto był posłuszny, dostawał wsparcie lub chociażby przychylną neutralność. Kto starał się mówić własnym głosem, czekał, kiedy w jego kraju wybuchnie powstanie - mówi Dmitri Trenin, dyrektor moskiewskiego ośrodka Carnegie Center. Z czasem parapaństwa usamodzielniły się i zaczęły prowadzić własną politykę. W 1998 r. w Armenii wybuchł zamach stanu zorganizowany przez karabaskie elity, które odsunęły od władzy prezydenta Lewona Ter-Petrosjana, opowiadającego się za pokojem z Azerbejdżanem.
Waśnie etniczne trwają do dziś. W Gruzji mieszka prawie pół miliona Gruzinów wypędzonych z Abchazji, w Azerbejdżanie na powrót do Górnego Karabachu czeka 40 tys. Azerów. - Zamrożone konflikty mogą w każdej chwili wybuchnąć. To Bałkany na Zakaukaziu - mówi prof. Świętochowski.
Największym problemem niepodległych republik rosyjskich jest jednak bycie "czarnymi dziurami", w których kwitnie przestępczość i nielegalny handel. Prezydentem Naddniestrza - konserwy ustroju komunistycznego w Europie i jednocześnie najbiedniejszego państwa na kontynencie - jest od ponad 11 lat Igor Smirnow. Rządzi tam związana z nim nomenklaturowa oligarchia dyrektorów wielkich zakładów przemysłowych. Gospodarka i handel są zdominowane przez powiązaną z odeską i rosyjską mafią firmę Szerif (jej szefem jest syn prezydenta Władimir), a przywileje rozdają krewni Igora Smirnowa. Kwitnie półlegalny i nielegalny handel bronią i papierosami - prawie cały import papierosów do Mołdawii to kontrabanda kontrolowana przez naddniestrzańskie firmy. Z kolei Osetia jest korytarzem, którym szmugluje się z północy na południe rosyjski spirytus.
Dziesięć lat temu w czasie wojny z Abchazją nad Tbilisi nadlatywały "niezidentyfikowane" rosyjskie samoloty, które "przypadkiem" zrzucały bomby. Kilka dni temu nad wąwozem kodorskim gruzińscy żołnierze zobaczyli cztery śmigłowce Mi-8 bez znaków rozpoznawczych. Mimo że Igor Iwanow znowu zapewniał, że to brednie i rosyjskie samoloty wtedy w ogóle nie latały, to przekaz był jasny - ręce precz od naszych republik.
Kiedy w połowie lipca Gruzini zatrzymali jadący w stronę separatystycznej Osetii Południowej konwój ciężarówek z napisem "Podarok od prezidenta Putina", pod paczkami koców i leków znaleźli kilkadziesiąt sztuk broni. Rozwścieczony Michaił Saakaszwili, prezydent Gruzji, mówił, że Rosja od dawna wysyła żołnierzy i broń do niesfornej republiki. Na konferencji w Moskwie Igor Iwanow, rosyjski minister obrony, z uśmiechem na twarzy odpowiadał, że Saakaszwili bredzi jak siwa kobyła i broń na pewno sam podrzucił. Jednocześnie zaniepokojona Duma przyjęła rezolucję, że w związku z "nieprzerwaną groźbą ze strony władz gruzińskich" wobec obywateli Rosji zamieszkujących Abchazję i Osetię Południową (80-90 proc. mieszkańców ma od 2000 r. rosyjskie paszporty) "powstają okoliczności zagrażające suwerenności federacji".
Podobnie było w wypadku Abchazji, drugiego "niepodległego" państwa na terytorium Gruzji. W Suchumi interesy prowadzi kilkudziesięciu Rosjan, w tym Jurij Łużkow, mer Moskwy. Interesy są szemrane, ale bardzo dochodowe. Kiedy Gruzja zapowiedziała blokadę portu w Suchumi, do Abchazji oficjalnie "na urlop" zjechał Władimir Żyrinowski. Po kilku dniach dzwonił do rosyjskich dziennikarzy, opowiadając, jak został "ostrzelany z morza" przez gruzińską straż przybrzeżną.
Mimo że oficjalnie Moskwa nie uznaje niepodległości tych państw, by uniknąć oskarżeń o wspieranie wywrotowców, po cichu Kreml przyzwala na ich istnienie. Kiedy Igor Smirnow, prezydent Naddniestrza, prosił o ustanowienie ambasadora przy WNP, usłyszał stanowcze niet. Rosjanie nie mieli jednak oporów, by wykupić - przez gazowy koncern Itera - zakłady metalurgiczne w naddniestrzańskiej Rybnicy. W zamian za to Smirnow dostał przyrzeczenie ochrony - w republice zostaną siły pokojowe, które "mają pilnować rosyjskich składów zbrojeniowych".
Bezstronny żandarm
- Rosja cały czas wykorzystuje parapaństwa, by szantażować nimi swoje byłe republiki - mówi "Wprost" prof. Tadeusz Świętochowski, jeden z najwybitniejszych w USA badaczy Zakaukazia, wykładowca Monmouth University w Nowym Jorku. - Wobec północnego Kaukazu polityka jest jedna i niezmienna od czasów generała Jermołowa - podbijać. Wobec południowego Kaukazu trzeba używać subtelniejszych środków. Choć Rosja pogodziła się z jego niepodległością, to nigdy nie zrezygnuje z utraty wpływów. To dla niej obszar strategiczny.
Takim obszarem jest również Górny Karabach, czyli ormiańska enklawa w Azerbejdżanie. Dwanaście lat temu, korzystając z politycznej odwilży Gorbaczowa, Ormianie ze Stepanakertu wymówili posłuszeństwo azerskiej republice radzieckiej i zwrócili się do Kremla z prośbą o przyłączenie ich do Armeńskiej SRR. Dziś, choć nikt na świecie nie uznał niepodległości Karabachu, cel został osiągnięty. Ormianie zajęli nie tylko Karabach, ale też sąsiednie azerskie powiaty, z których wypędzili tysiące chłopów, a ich wioski i pola przekształcili w zaminowaną 40-kilometrową strefę bezpieczeństwa.
- Teraz rolę bezstronnego żandarma odgrywa Rosja. To pozwala jej kontrolować nie tylko granicę azersko-irańską, ale i ziemie, przez które ma przebiegać rurociąg Baku - Ceyhan, transportujący azerską ropę z Morza Kaspijskiego do Europy, czy gazociąg Baku - Tbilisi - Erzurum - mówi prof. Świętochowski. Niedawno w Azerbejdżanie odwołano organizowane co roku w ramach "Partnerstwa dla pokoju" ćwiczenia wojsk NATO. Choć nikt nie mówi tego głośno, to właśnie Rosja, strasząc, że ćwiczenia mogą negatywnie wpłynąć na stosunki z Karabachem, zmusiła Azerbejdżan do odwołania manewrów.
Ręce precz!
Na początku lat 90. kiedy imperium sowieckie upadało, kremlowscy stratedzy doszli do wniosku, że aby utrzymać byłe republiki w szachu i w przyszłości odrestaurować imperium, należy podgrzewać stare konflikty etniczne i religijne. Niektóre sięgały początków XX wieku i wynikały z polityki ludnościowej prowadzonej przez Lenina i Stalina. W Gruzji Rosja wspierała Abchazów i Osetyjczyków, w islamskim Azerbejdżanie Rosjanie hojnie finansowali Ormian, w Naddniestrzu rosyjskie samoloty Su-25 chroniły separatystów przed Mołdawią. - To była polityka kija i marchewki. Kto był posłuszny, dostawał wsparcie lub chociażby przychylną neutralność. Kto starał się mówić własnym głosem, czekał, kiedy w jego kraju wybuchnie powstanie - mówi Dmitri Trenin, dyrektor moskiewskiego ośrodka Carnegie Center. Z czasem parapaństwa usamodzielniły się i zaczęły prowadzić własną politykę. W 1998 r. w Armenii wybuchł zamach stanu zorganizowany przez karabaskie elity, które odsunęły od władzy prezydenta Lewona Ter-Petrosjana, opowiadającego się za pokojem z Azerbejdżanem.
Waśnie etniczne trwają do dziś. W Gruzji mieszka prawie pół miliona Gruzinów wypędzonych z Abchazji, w Azerbejdżanie na powrót do Górnego Karabachu czeka 40 tys. Azerów. - Zamrożone konflikty mogą w każdej chwili wybuchnąć. To Bałkany na Zakaukaziu - mówi prof. Świętochowski.
Największym problemem niepodległych republik rosyjskich jest jednak bycie "czarnymi dziurami", w których kwitnie przestępczość i nielegalny handel. Prezydentem Naddniestrza - konserwy ustroju komunistycznego w Europie i jednocześnie najbiedniejszego państwa na kontynencie - jest od ponad 11 lat Igor Smirnow. Rządzi tam związana z nim nomenklaturowa oligarchia dyrektorów wielkich zakładów przemysłowych. Gospodarka i handel są zdominowane przez powiązaną z odeską i rosyjską mafią firmę Szerif (jej szefem jest syn prezydenta Władimir), a przywileje rozdają krewni Igora Smirnowa. Kwitnie półlegalny i nielegalny handel bronią i papierosami - prawie cały import papierosów do Mołdawii to kontrabanda kontrolowana przez naddniestrzańskie firmy. Z kolei Osetia jest korytarzem, którym szmugluje się z północy na południe rosyjski spirytus.
Dziesięć lat temu w czasie wojny z Abchazją nad Tbilisi nadlatywały "niezidentyfikowane" rosyjskie samoloty, które "przypadkiem" zrzucały bomby. Kilka dni temu nad wąwozem kodorskim gruzińscy żołnierze zobaczyli cztery śmigłowce Mi-8 bez znaków rozpoznawczych. Mimo że Igor Iwanow znowu zapewniał, że to brednie i rosyjskie samoloty wtedy w ogóle nie latały, to przekaz był jasny - ręce precz od naszych republik.
Więcej możesz przeczytać w 40/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.