W najbliższą środę kolegium zajmie się sprawą wycieku rzekomej "listy agentów" - mówi Radoń. Jego zdaniem, sam wyciek jawnego materiału, który wcale nie jest "listą agentów", nie jest przestępstwem; mogłoby zaś nim być jego opublikowanie.
Według Radonia, w sprawie nie doszło do przestępstwa, gdyż inwentarz jest jawny. "Na pewno nieprawidłowością jest jego skopiowanie i twierdzenie, by była to +lista agentów+" - dodał. Podkreślił, że opublikowanie listy - do czego, według jego wiedzy, nie doszło - mogłoby być złamaniem ustawy o ochronie danych osobowych. Wtedy odpowiedzialność spoczywałaby na osobie, która by to opublikowała, nie na IPN - dodał.
Sobotnia "Gazeta Wyborcza napisała, że lista z 240 tys. nazwisk funkcjonariuszy milicji i tajnych służb PRL, agentów i kandydatów na agentów wypłynęła z IPN i krąży wśród polityków i dziennikarzy. Na liście jest Mieczysław Moczar, ponurej sławy szef MSW w latach 60. Są znani od dawna agenci. Juliusz Wilczur-Garstecki, zwerbowany przez UB w 1945 r., żeby się uwiarygodnić, na własną prośbę internowany w stanie wojennym, rozpracowywał przywódcę dolnośląskiej "S" Władysława Frasyniuka przed jego aresztowaniem jesienią 1982 r. Sławomir Miastowski, agent prowokator działający w podziemnej MRK "S" skupiającej warszawskich robotników.
I na tej samej liście są ludzie niewinni. Są niezwykle odważni, jak Wiesław Chrzanowski, torturowany i przez sześć lat więziony za stalinizmu działacz katolicki, w latach 90. marszałek Sejmu, którego niewinność potwierdził proces lustracyjny - pisze "GW".
- Muszę potwierdzić: nielegalnie skopiowano z komputera w czytelni IPN wykaz tzw. jedynek, czyli funkcjonariuszy, tajnych współpracowników i kandydatów na TW z lat 1945-89 - przyznaje prof. Andrzej Friszke, członek kolegium IPN. Friszke nie chce powiedzieć, kogo się o to podejrzewa. Mówi tylko, że dziennikarza.
Komputer z bazą danych o archiwach znajduje się w czytelni od jesieni ubiegłego roku. Mają do niego dostęp wszyscy, którzy korzystają z archiwum. Gdyby ktoś jednak oficjalnie chciał skopiować dane, nie dostałby zgody.
Lista to siedem plików tekstowych, mają od 168 do 1030 stron. W sumie 4131 stron. Na jednej stronie jest 58 nazwisk. Przy nazwisku jest tylko sygnatura, pod którą w IPN można znaleźć teczkę danej osoby.
Od prawie dwóch tygodni lista żyje własnym życiem. Przesyłana jest przez internet i kopiowana na płyty CD: - W redakcji jest szaleństwo, ludzie znajdują na liście nazwiska znajomych, padają oskarżenia, zaczyna się podział na tych, którzy są, i tych, których nie ma na liście - mówi dziennikarz jednej z gazet, w której płyta CD z listą jest znana od ponad tygodnia.
Skopiowanie listy nie było rzeczą prostą - nie mieści się ona na zwykłej dyskietce. Osoba, która to zrobiła, musiała podłączyć się do komputera w czytelni IPN najprawdopodobniej za pomocą tzw. pen drive'a - niewielkiej przenośnej karty pamięci o dużej pojemności.
Z informacji "GW" wynika, że pracownicy czytelni IPN zorientowali się, że ktoś skopiował listę, ale nie zdążyli zareagować. Jak to się stało, że dane znalazły się w komputerze niezabezpieczonym przed kopiowaniem? - To był niestety nasz błąd, nie przypuszczaliśmy, że ktoś może coś takiego zrobić. Sądziliśmy, że mamy do czynienia z ludźmi, którzy przestrzegają pewnych reguł - mówi Andrzej Friszke. Teraz w archiwum wprowadzono już odpowiednią ochronę przed kopiowaniem.
em, pap
Czytaj też w tygodniku "Wprost": www.teczki pl; Mleko się rozlało; Jad PRL; SB niemocy