Radny z własnej woli poddał się tzw. autolustracji i przedstawił na sesji rady miejskiej odpowiednie dokumenty stwierdzające, że nie współpracował z tajnymi służbami.
"Poczułem się wywołany do tablicy, gdy moje nazwisko znalazło się na +liście Wildsteina+. Już 3 lutego złożyłem dokumenty w siedzibie IPN we Wrocławiu i 25 lutego otrzymałem odpowiednie dokumenty stwierdzające, że +nie ma na mnie teczki+ i nigdy nie byłem tajnym współpracownikiem. Okazało się, że osoba z listy to zupełnie inny człowiek" - wyjaśnił w rozmowie z PAP.
Dowody na to, że jego nazwisko na liście to przypadek, Kość przedstawił podczas poniedziałkowej sesji rady. Podkreślił wtedy, że jego zdaniem każdy samorządowiec zgodnie z własnym sumieniem powinien zdecydować, czy chce poddać się autolustracji. Zapowiedział ponadto, że powołanie stowarzyszenia osób poszkodowanych przez tzw. listę Wildsteina.
"To, co przeżyłem, gdy ukazała się lista, było straszne. Potwierdzi to moja rodzina i znajomi. Nikomu tego nie życzę. To była gehenna" - oświadczył rozmówca PAP.
ss, pap