Depeche Mode jest jedną z bardziej szacownych instytucji rocka - nie klasy The Rolling Stones, ale The Cure i U2
Cuda się zdarzają - w muzyce. Inaczej nie można wytłumaczyć sukcesu całkiem przeciętnego brytyjskiego zespołu electropopowego Depeche Mode. Zaczynał on w prowincjonalnym Basildon w hrabstwie Essex, by na końcu zawojować najtrudniejszy z trudnych rynków - Amerykę. To ostatnie stało się bezspornym faktem, uwiecznionym w filmie "101" Dona Pennebakera. Wówczas, w 1987 r., Depeche Mode zagrali dla 70-tysięcznej publiczności w Pasadena Rose Bowl koło Los Angeles. To było efektowne zwieńczenie trasy koncertowej promującej album "Black Celebration". Zdziwieni byli sami członkowie zespołu. "Nikt dotychczas nie wierzył, że alternatywny zespół mógłby grać dla tak wielu ludzi. Podbiliśmy świat" - mówił Andy Fletch Fletcher. Niewiele wcześniej w Depeche Mode wątpił jego współzałożyciel Alan Clarke. Po nagraniu pierwszego albumu, "Speak And Spell", Clarke odszedł, by ze słynącą z twardych pięści Alison Moyet stworzyć najpierw Yazoo, a potem, gdy ostatecznie opowiedział się za gejowską sceną - z Andym Bellem założyć Erasure.
W sukces Depeche Mode nie wierzył szef wytwórni Mute Daniel Miller, który wprawdzie mówił z uznaniem o talencie Martina Gore`a, lecz ubolewał nad faktem, że jest to grupa, która nie ma pomysłu na siebie. Prawie dwadzieścia lat po przełomowym "Black Celebration" Depeche Mode jest nie tylko komercyjnym filarem wytwórni Mute, ale też jedną z bardziej szacownych instytucji rocka - nie klasy The Rolling Stones, ale The Cure i U2. Jako zespół-instytucja - mając ponad 50 mln sprzedanych płyt - Depeche Mode wkroczył w nieuchronną fazę dostarczania publiczności tego, czego ona oczekuje. Nie inaczej jest z nowym albumem "Playing The Angel". To najbardziej komunikatywna płyta od czasu "Violator", co może być efektem tego, że przed rokiem wokalista Dave Gahan wyegzorcyzmował wszystkie nękające go od ponad dekady demony.
Elektroniczni bolszewicy
W przełomowym w swej karierze momencie, czyli podczas koncertu w Pasadena Rose Bowl, muzycy Depeche Mode przezornie nie wpuścili operatorów Pennebakera za kulisy. I słusznie. Trudniej było bowiem się tam doprosić o papierosa niż o strzykawkę z heroiną. Jeszcze trudniej było dostać butelkę z wodą mineralną niż flaszkę Jacka Danielsa. Zespół znajdował się wtedy na tej samej drodze do samozagłady co Guns N`Roses. Potem było już tylko gorzej. Gahan zaniemógł pod koniec koncertu w Nowym Orleanie w 1993 r. i został odwieziony do szpitala z podejrzeniem ataku serca. Dwa lata później po raz n-ty w swym burzliwym rockandrollowym życiu ostro przedawkował. A że znowu udało mu się w ostatniej chwili wywinąć spod łopaty grabarza, nadano mu przydomek Kot. Tego nie wytrzymał Alan Wilder, następca Clarke`a, i postanowił odejść.
Zredukowany do tria zespół znalazł dość sił, by się odrodzić. A jak było to trudne, świadczy wyznanie Gahana na łamach "Uncut": "Miałem w swoim pokoju w Santa Monica wielkie postacie z "Czarodzieja ze Szmaragdowego Grodu" - Blaszanego Człowieka i Tchórzliwego Lwa. Stali się oni moimi powiernikami. Każdej nocy zaczynali do mnie mówić, aż skończyło się tak, że do Blaszanego Człowieka zacząłem strzelać. On był najgorszy, niczym kukiełka jakiegoś odjechanego lalkarza. Srałem po nogach ze strachu. Skończyło się tak, że nie poruszałem się po swoim pokoju bez naładowanej trzydziestki ósemki zatkniętej z tyłu, za pasek spodni".
Depeche Mode, wyraźnie pod wpływem The Clash, na początku, flirtowali z bolszewicko-konstruktywistycznym image`em. Wdzięcznie na rodzimym gruncie zaadaptował to Grzegorz Ciechowski jako Obywatel G.C. Ale taki był anty-Thatcherowski duch czasów, gdy zdziesiątkowani przez drugą klęskę wyborczą laburzyści walczyli o przetrwanie i zabiegali o głosy rockowej publiczności. Zespół niespodziewanie został obwołany pionierem elektronicznej sceny tanecznej. Do budowy image`u zespołu sporo dołożyli Daniel Miller i holenderski fotograf Anton Corbijn (odpowiedzialny też za sukcesy U2), który kręcił ich przełomowe teledyski. Najważniejsza jest muzyka Depeche Mode, często znakomita. Bo choć zespół nad kreacją swojego image`u miał ograniczoną kontrolę, to właśnie jego muzyka usprawiedliwia fakt, że nie jest to tylko electro-popowy przypadek typu "Wystarczy być".
W sukces Depeche Mode nie wierzył szef wytwórni Mute Daniel Miller, który wprawdzie mówił z uznaniem o talencie Martina Gore`a, lecz ubolewał nad faktem, że jest to grupa, która nie ma pomysłu na siebie. Prawie dwadzieścia lat po przełomowym "Black Celebration" Depeche Mode jest nie tylko komercyjnym filarem wytwórni Mute, ale też jedną z bardziej szacownych instytucji rocka - nie klasy The Rolling Stones, ale The Cure i U2. Jako zespół-instytucja - mając ponad 50 mln sprzedanych płyt - Depeche Mode wkroczył w nieuchronną fazę dostarczania publiczności tego, czego ona oczekuje. Nie inaczej jest z nowym albumem "Playing The Angel". To najbardziej komunikatywna płyta od czasu "Violator", co może być efektem tego, że przed rokiem wokalista Dave Gahan wyegzorcyzmował wszystkie nękające go od ponad dekady demony.
Elektroniczni bolszewicy
W przełomowym w swej karierze momencie, czyli podczas koncertu w Pasadena Rose Bowl, muzycy Depeche Mode przezornie nie wpuścili operatorów Pennebakera za kulisy. I słusznie. Trudniej było bowiem się tam doprosić o papierosa niż o strzykawkę z heroiną. Jeszcze trudniej było dostać butelkę z wodą mineralną niż flaszkę Jacka Danielsa. Zespół znajdował się wtedy na tej samej drodze do samozagłady co Guns N`Roses. Potem było już tylko gorzej. Gahan zaniemógł pod koniec koncertu w Nowym Orleanie w 1993 r. i został odwieziony do szpitala z podejrzeniem ataku serca. Dwa lata później po raz n-ty w swym burzliwym rockandrollowym życiu ostro przedawkował. A że znowu udało mu się w ostatniej chwili wywinąć spod łopaty grabarza, nadano mu przydomek Kot. Tego nie wytrzymał Alan Wilder, następca Clarke`a, i postanowił odejść.
Zredukowany do tria zespół znalazł dość sił, by się odrodzić. A jak było to trudne, świadczy wyznanie Gahana na łamach "Uncut": "Miałem w swoim pokoju w Santa Monica wielkie postacie z "Czarodzieja ze Szmaragdowego Grodu" - Blaszanego Człowieka i Tchórzliwego Lwa. Stali się oni moimi powiernikami. Każdej nocy zaczynali do mnie mówić, aż skończyło się tak, że do Blaszanego Człowieka zacząłem strzelać. On był najgorszy, niczym kukiełka jakiegoś odjechanego lalkarza. Srałem po nogach ze strachu. Skończyło się tak, że nie poruszałem się po swoim pokoju bez naładowanej trzydziestki ósemki zatkniętej z tyłu, za pasek spodni".
Depeche Mode, wyraźnie pod wpływem The Clash, na początku, flirtowali z bolszewicko-konstruktywistycznym image`em. Wdzięcznie na rodzimym gruncie zaadaptował to Grzegorz Ciechowski jako Obywatel G.C. Ale taki był anty-Thatcherowski duch czasów, gdy zdziesiątkowani przez drugą klęskę wyborczą laburzyści walczyli o przetrwanie i zabiegali o głosy rockowej publiczności. Zespół niespodziewanie został obwołany pionierem elektronicznej sceny tanecznej. Do budowy image`u zespołu sporo dołożyli Daniel Miller i holenderski fotograf Anton Corbijn (odpowiedzialny też za sukcesy U2), który kręcił ich przełomowe teledyski. Najważniejsza jest muzyka Depeche Mode, często znakomita. Bo choć zespół nad kreacją swojego image`u miał ograniczoną kontrolę, to właśnie jego muzyka usprawiedliwia fakt, że nie jest to tylko electro-popowy przypadek typu "Wystarczy być".
Więcej możesz przeczytać w 43/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.