Polska stoi przed diabelską alternatywą - zmianą modelu integracji albo rezygnacją z tradycyjnych wartości
Unia Europejska nie ma czasu na solidarność, bo zajęła się praniem naszych umysłów. Kiedy większość państw członkowskich przeżywa gospodarczą recesję, z chaosu moralności krajów członkowskich brukselski kowal próbuje wykuć i narzucić nam nowy europejski światopogląd.
Podobno dobro jest bezwzględne, a z normami moralnymi nie można dyskutować. Stanowią bowiem zbiór wartości, którego nie stworzył człowiek, lecz powstały one dla niego. W procesie integracji europejskiej udaje się jednak ten aksjomat obchodzić. Odrzuca się również logikę relatywizmu kulturowego, jaki z definicji nie dopuszcza możliwości powstania uniwersalnych wartości. Nowa nadbudowa brzmi chwytliwie - u podstaw integracji leży tzw. aksjologia europejska, charakteryzowana przez ponadnarodowy katalog wartości stojących za unijnymi normami prawnymi. Tworzą go zasady wspólne porządkom konstytucyjnym państw unii i Europejska Konwencja Praw Człowieka. Przewrotność tej logiki tkwi w istocie procesu prawotwórczego. Klasyczne normy prawne tworzy się na podstawie wartości moralnych. W legislacji europejskiej jest odwrotnie - aksjologia jest tworzona na fundamencie krajowych systemów prawnych, co, przez manipulowanie wyjściowym kształtem norm jedynie w niektórych krajach, umożliwia przemianę standardów etycznych w całej Europie.
Łóżkowa rewolucja
W swej historii Polacy byli przedmiotem wielu ideologicznych krucjat. Próbowano nas zgermanizować, zrusyfikować czy wreszcie skomunizować. Teraz, obarczeni bagażem złych doświadczeń, dajemy się wkręcać w awantury o tzw. marsze równości, nie rozumiejąc, że masochizm demonstrujących to nie tylko polityczna próba przemiany katolicko-narodowej Polski, lecz również uboczny skutek europejskiej koncepcji integracji gospodarczej.
Normatywno-etyczną rewolucję Unia Europejska zaczęła od łóżka. 20 listopada 2001 r. Europejski Trybunał Sprawiedliwości (ETS) rozgrzeszył najstarszy zawód świata, uznając, że świadczenie usług seksualnych przez prostytutki stanowi formę prowadzenia samodzielnej działalności gospodarczej w rozumieniu traktatu ustanawiającego Wspólnotę Europejską (tzw. wspólnotowa wolność świadczenia usług). Tym samym seks został sprowadzony do rangi towaru, a prostytutka do roli rzemieślnika.
Rodzina w pułapce
Reformie poddano potem prawo dotyczące rodziny i małżeństwa. Mimo że przez ponad 50 lat Europejska Konwencja Praw Człowieka strzegła tego prawa jako zabezpieczenia związku mężczyzny i kobiety, w 2002 r. Trybunał Praw Człowieka odstąpił od biologicznego rozumienia płci i przyznał prawo do małżeństwa także transseksualistom po operacyjnej zmianie płci. Jeszcze dalej poszło ustawodawstwo niektórych państw, gdzie albo dopuszczono zawieranie małżeństw przez osoby tej samej płci, albo stworzono dla nich alternatywne instytucje - związków partnerskich czy konkubinatów. Wreszcie, przyjmując na szczycie w Nicei Kartę Praw Podstawowych, również sama UE przekroczyła moralny Rubikon. Zagwarantowała w niej prawo do zawarcia małżeństwa i założenia rodziny nie tylko mężczyźnie i kobiecie, ale także osobom tej samej płci, jeśli jest to zgodne z ustawodawstwem krajowym regulującym te kwestie. I tak tradycyjna rodzina wpadła w pułapkę tzw. krajowego rozwiązania.
Prawne próby przewracania nam umysłów na lewą stronę to nie tylko element polityki. To przede wszystkim cena coraz większej integracji gospodarczej, której katolickie wartości po prostu przeszkadzają. Już od połowy lat 90. XX wieku Komisja Europejska i Parlament Europejski podkreślały, że różnice krajowych systemów prawnych w podejściu do związków tej samej płci blokują realizację jednej z czterech fundamentalnych zasad wspólnotowych - swobody przepływu pracowników. Partnerzy homoseksualni żyjący w formalnym związku w jednym państwie UE nie pojadą przecież szukać pracy do drugiego, gdzie ich związek nie będzie uznawany, a oni z mocy obowiązującego tam prawa krajowego będą dla siebie obcymi ludźmi. Dlatego systematycznie wracają pomysły, by status "małżonka pracownika migrującego" i związane z tym uprawnienia (np. prawo pobytu, prawa emerytalne itp.) przyznać także partnerom w związkach homoseksualnych.
Homoprzesiedleńcy
W procesie legislacji europejskiej uczestniczą trzy podmioty: Komisja Europejska, Parlament Europejski i Rada Europy, przy czym ta ostatnia odgrywa w nim ciągle główną rolę. Wprawdzie dotychczas wszelkie projekty upadały właśnie na jej szczeblu, ale jak długo ten bastion może się bronić przed atakiem z boku? Nadejdzie kiedyś dzień, gdy standard "krajowego rozwiązania" nie wystarczy, a postępująca integracja gospodarcza wymusi pytanie o równość na europejskim poziomie. Przecież Polak, zawierając związek partnerski z Niemcem, skorzysta w RFN z wszelkich praw przysługujących "współmałżonkom" w UE. Gdyby ta para zapragnęła jednak przesiedlić się do Polski, Niemiec otrzyma "figę z makiem". A jeżeli na przykład polski partner miał przed "ślubem" w Polsce nieruchomość i po zawarciu związku zmarł, nie zostawiając testamentu, niemiecki partner może o tej części spadku zapomnieć. Rozstrzyganie o dziedziczeniu nieruchomości odbędzie się na podstawie prawa polskiego w sądzie właściwym dla miejsca jej położenia, a w kolejce do kasy wcześniejsze miejsca dostanie rodzina zmarłego (rodzice, rodzeństwo) w rozumieniu polskiego prawa. W Niemczech sytuacja prawna byłaby odwrotna. Czy jest to dyskryminacja? Kwestią czasu - i precedensu - będzie odpowiedź na to pytanie w postaci orzeczenia ETS, nazywanego przez złośliwych najbardziej nieobliczalnym trybunałem międzynarodowym.
Różnica krajowych regulacji jest także kryminogenna. Kiedy na przykład Polak będzie chciał zawrzeć związek partnerski z Niemcem, nie dostanie w Polsce zaświadczenia o zdolności do jego zawarcia. Wtedy niemiecki sąd zwolni Polaka z obowiązku dostarczenia tego dokumentu, ponieważ uzna odmowę wydania za dyskryminację i niemiecki urząd stanu cywilnego sfinalizuje sprawę. Sam znam wypadki, kiedy polski partner, zawierając w tym trybie związek partnerski w RFN, był już żonaty w Polsce.
Diabelska alternatywa
Tempo serwowanych nam przemian prawnych i światopoglądowych jest niesamowite. Jeszcze dziesięć lat temu normy europejskie chroniły homoseksualistów jedynie przed dyskryminacją w sferze praw pracowniczych. Dzisiaj związki osób tej samej płci są już możliwe w połowie obecnych państw członkowskich UE (Belgia, Dania, Finlandia, Holandia, Hiszpania Francja, Norwegia, Portugalia, RFN, Węgry, Wielka Brytania, Szwecja).
W tej rzeczywistości tradycyjne wartości są skazane na klęskę. Kolejne pomysły legislacyjne idą bowiem w sukurs etycznej rewolucji. Zaangażowanie unii w koordynację czy ewentualną harmonizację prawa cywilnego spowoduje, że rozstrzyganie spraw rodzinnych przestanie w końcu być wyłączną kompetencją państwa. Stąd tylko krok do ogólnoeuropejskiej definicji małżeństwa i rodziny. Dlatego działania "a` la Poznań", blokujące marsze równości, to spóźnione i nieskuteczne półśrodki. W swej historii Polska stoi bowiem pierwszy raz przed prawdziwie diabelską alternatywą - musi wybrać między dobrym a łatwym. W efekcie tego wyboru albo zmieni model integracji, albo porzuci tradycyjne wartości.
Podobno dobro jest bezwzględne, a z normami moralnymi nie można dyskutować. Stanowią bowiem zbiór wartości, którego nie stworzył człowiek, lecz powstały one dla niego. W procesie integracji europejskiej udaje się jednak ten aksjomat obchodzić. Odrzuca się również logikę relatywizmu kulturowego, jaki z definicji nie dopuszcza możliwości powstania uniwersalnych wartości. Nowa nadbudowa brzmi chwytliwie - u podstaw integracji leży tzw. aksjologia europejska, charakteryzowana przez ponadnarodowy katalog wartości stojących za unijnymi normami prawnymi. Tworzą go zasady wspólne porządkom konstytucyjnym państw unii i Europejska Konwencja Praw Człowieka. Przewrotność tej logiki tkwi w istocie procesu prawotwórczego. Klasyczne normy prawne tworzy się na podstawie wartości moralnych. W legislacji europejskiej jest odwrotnie - aksjologia jest tworzona na fundamencie krajowych systemów prawnych, co, przez manipulowanie wyjściowym kształtem norm jedynie w niektórych krajach, umożliwia przemianę standardów etycznych w całej Europie.
Łóżkowa rewolucja
W swej historii Polacy byli przedmiotem wielu ideologicznych krucjat. Próbowano nas zgermanizować, zrusyfikować czy wreszcie skomunizować. Teraz, obarczeni bagażem złych doświadczeń, dajemy się wkręcać w awantury o tzw. marsze równości, nie rozumiejąc, że masochizm demonstrujących to nie tylko polityczna próba przemiany katolicko-narodowej Polski, lecz również uboczny skutek europejskiej koncepcji integracji gospodarczej.
Normatywno-etyczną rewolucję Unia Europejska zaczęła od łóżka. 20 listopada 2001 r. Europejski Trybunał Sprawiedliwości (ETS) rozgrzeszył najstarszy zawód świata, uznając, że świadczenie usług seksualnych przez prostytutki stanowi formę prowadzenia samodzielnej działalności gospodarczej w rozumieniu traktatu ustanawiającego Wspólnotę Europejską (tzw. wspólnotowa wolność świadczenia usług). Tym samym seks został sprowadzony do rangi towaru, a prostytutka do roli rzemieślnika.
Rodzina w pułapce
Reformie poddano potem prawo dotyczące rodziny i małżeństwa. Mimo że przez ponad 50 lat Europejska Konwencja Praw Człowieka strzegła tego prawa jako zabezpieczenia związku mężczyzny i kobiety, w 2002 r. Trybunał Praw Człowieka odstąpił od biologicznego rozumienia płci i przyznał prawo do małżeństwa także transseksualistom po operacyjnej zmianie płci. Jeszcze dalej poszło ustawodawstwo niektórych państw, gdzie albo dopuszczono zawieranie małżeństw przez osoby tej samej płci, albo stworzono dla nich alternatywne instytucje - związków partnerskich czy konkubinatów. Wreszcie, przyjmując na szczycie w Nicei Kartę Praw Podstawowych, również sama UE przekroczyła moralny Rubikon. Zagwarantowała w niej prawo do zawarcia małżeństwa i założenia rodziny nie tylko mężczyźnie i kobiecie, ale także osobom tej samej płci, jeśli jest to zgodne z ustawodawstwem krajowym regulującym te kwestie. I tak tradycyjna rodzina wpadła w pułapkę tzw. krajowego rozwiązania.
Prawne próby przewracania nam umysłów na lewą stronę to nie tylko element polityki. To przede wszystkim cena coraz większej integracji gospodarczej, której katolickie wartości po prostu przeszkadzają. Już od połowy lat 90. XX wieku Komisja Europejska i Parlament Europejski podkreślały, że różnice krajowych systemów prawnych w podejściu do związków tej samej płci blokują realizację jednej z czterech fundamentalnych zasad wspólnotowych - swobody przepływu pracowników. Partnerzy homoseksualni żyjący w formalnym związku w jednym państwie UE nie pojadą przecież szukać pracy do drugiego, gdzie ich związek nie będzie uznawany, a oni z mocy obowiązującego tam prawa krajowego będą dla siebie obcymi ludźmi. Dlatego systematycznie wracają pomysły, by status "małżonka pracownika migrującego" i związane z tym uprawnienia (np. prawo pobytu, prawa emerytalne itp.) przyznać także partnerom w związkach homoseksualnych.
Homoprzesiedleńcy
W procesie legislacji europejskiej uczestniczą trzy podmioty: Komisja Europejska, Parlament Europejski i Rada Europy, przy czym ta ostatnia odgrywa w nim ciągle główną rolę. Wprawdzie dotychczas wszelkie projekty upadały właśnie na jej szczeblu, ale jak długo ten bastion może się bronić przed atakiem z boku? Nadejdzie kiedyś dzień, gdy standard "krajowego rozwiązania" nie wystarczy, a postępująca integracja gospodarcza wymusi pytanie o równość na europejskim poziomie. Przecież Polak, zawierając związek partnerski z Niemcem, skorzysta w RFN z wszelkich praw przysługujących "współmałżonkom" w UE. Gdyby ta para zapragnęła jednak przesiedlić się do Polski, Niemiec otrzyma "figę z makiem". A jeżeli na przykład polski partner miał przed "ślubem" w Polsce nieruchomość i po zawarciu związku zmarł, nie zostawiając testamentu, niemiecki partner może o tej części spadku zapomnieć. Rozstrzyganie o dziedziczeniu nieruchomości odbędzie się na podstawie prawa polskiego w sądzie właściwym dla miejsca jej położenia, a w kolejce do kasy wcześniejsze miejsca dostanie rodzina zmarłego (rodzice, rodzeństwo) w rozumieniu polskiego prawa. W Niemczech sytuacja prawna byłaby odwrotna. Czy jest to dyskryminacja? Kwestią czasu - i precedensu - będzie odpowiedź na to pytanie w postaci orzeczenia ETS, nazywanego przez złośliwych najbardziej nieobliczalnym trybunałem międzynarodowym.
Różnica krajowych regulacji jest także kryminogenna. Kiedy na przykład Polak będzie chciał zawrzeć związek partnerski z Niemcem, nie dostanie w Polsce zaświadczenia o zdolności do jego zawarcia. Wtedy niemiecki sąd zwolni Polaka z obowiązku dostarczenia tego dokumentu, ponieważ uzna odmowę wydania za dyskryminację i niemiecki urząd stanu cywilnego sfinalizuje sprawę. Sam znam wypadki, kiedy polski partner, zawierając w tym trybie związek partnerski w RFN, był już żonaty w Polsce.
Diabelska alternatywa
Tempo serwowanych nam przemian prawnych i światopoglądowych jest niesamowite. Jeszcze dziesięć lat temu normy europejskie chroniły homoseksualistów jedynie przed dyskryminacją w sferze praw pracowniczych. Dzisiaj związki osób tej samej płci są już możliwe w połowie obecnych państw członkowskich UE (Belgia, Dania, Finlandia, Holandia, Hiszpania Francja, Norwegia, Portugalia, RFN, Węgry, Wielka Brytania, Szwecja).
W tej rzeczywistości tradycyjne wartości są skazane na klęskę. Kolejne pomysły legislacyjne idą bowiem w sukurs etycznej rewolucji. Zaangażowanie unii w koordynację czy ewentualną harmonizację prawa cywilnego spowoduje, że rozstrzyganie spraw rodzinnych przestanie w końcu być wyłączną kompetencją państwa. Stąd tylko krok do ogólnoeuropejskiej definicji małżeństwa i rodziny. Dlatego działania "a` la Poznań", blokujące marsze równości, to spóźnione i nieskuteczne półśrodki. W swej historii Polska stoi bowiem pierwszy raz przed prawdziwie diabelską alternatywą - musi wybrać między dobrym a łatwym. W efekcie tego wyboru albo zmieni model integracji, albo porzuci tradycyjne wartości.
Więcej możesz przeczytać w 1/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.