By wymusić większe płace, lekarze zastosują metody siłowe, takie jak górnicy pod Sejmem!
Prawie 2 tys. zł przeciętnie zarabiający płatnik Narodowego Funduszu Zdrowia będzie musiał dopłacić w ciągu roku, głównie na podwyżkę płac dla lekarzy. Naczelna Izba Lekarska domaga się wzrostu nakładów na ochronę zdrowia o ponad 20 mld zł, w tym zwiększenia pensji średnio o 30 proc.! Taka kwota to więcej niż połowa budżetu NFZ, który w tym roku wyniesie 36 mld zł. Już teraz składka na ubezpieczenie zdrowotne wynosi 8,5 proc., co oznacza, że z przeciętnej pensji w wysokości 2,5 tys. zł obywatel musi oddać około 212 zł miesięcznie. Dorzucenie 20 mld zł rocznie sprawi, że składka wzrośnie do około 14 proc., czyli do 350 zł, jak wylicza dr Wojciech Misiński z Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu. Będziemy wtedy płacić największą składkę na ubezpieczenie w całej Unii Europejskiej! Ale to wcale nie poprawi jakości leczenia ani nie zmniejszy kolejki oczekujących na najpilniejsze operacje
- Żądamy urealnienia płac lekarzy - mówi Konstanty Radziwiłł, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej. W 2004 r. przeciętna płaca w służbie zdrowia wynosiła 1563 zł, czyli o 625 zł mniej niż średnia krajowa. Tylko 1 proc. lekarzy zarabia powyżej 5 tys. zł. Radziwiłł nie wspomina o tym, że mało zarabia jedynie niewielka część lekarzy, głównie świeżo upieczonych absolwentów akademii medycznych. Za osiem godzin pracy dziennie w publicznym ośrodku otrzymują oni 1500 zł miesięcznie. Dlatego aż 86 proc. młodych i sfrustrowanych medyków pracujących w zawodzie nie więcej niż pięć lat zamierza wyjechać za granicę. W kraju nie mają nawet szans na zrobienie specjalizacji. Znacznie więcej zarabiają szefowie klinik, ordynatorzy szpitali i profesorowie uczelni medycznych. Aż 69 proc. lekarzy ocenia swoje warunki materialne jako dobre lub bardzo dobre! - wykazały badania Fundacji im. Batorego. W innych grupach zawodowych równie zadowolonych jest trzykrotnie mniej badanych.
Szara strefa białego fartucha
Wielu lekarzy pracuje niemal przez całą dobę. Rekordziści spędzają w szpitalu lub na pogotowiu ratunkowym ponad 400 godzin w miesiącu. To tak, jakby pracowali na trzech etatach! Ale w ten sposób dorabiają jedynie młodzi, zdesperowani lekarze. Bardziej doświadczeni dużo więcej zarabiają w ciągu kilku godzin w prywatnej służbie zdrowia. Jeszcze więcej, najmniejszym kosztem i bez podatku, zarabiają specjaliści, którzy biorą łapówki. Neurochirurg za operację, którą wykonuje w ramach etatu w państwowej służbie zdrowia, otrzymuje w kopercie 10 tys. zł. Operacja ortopedyczna kosztuje 7-8 tys. zł. A to dlatego, że opieka medyczna, za którą płacimy coraz wyższe składki, jest reglamentowana z powodu deficytu świadczeń zdrowotnych.
Z badań Fundacji im. Batorego wynika, że prawie połowa lekarzy bierze łapówki za wykonanie operacji, a co trzeci za przyjęcie chorego do szpitala lub skrócenie kolejki do zabiegu. Co piąty ordynator otrzymuje w kopercie od pacjenta 500--1000 zł, a co dziesiąty - równowartość przeciętnej pensji. W ten sposób pacjenci często muszą płacić nie tylko za tzw. zabiegi planowe, ale też za ratujące życie. Prof. Heliodora K., znakomitego neurochirurga z Bydgoszczy, oskarżono o przyjęcie ponad 50 tys. zł w zamian za przyjmowanie na oddział i wykonywanie zabiegów. Andrzej W., ordynator oddziału okulistycznego w Końskich, za zabieg pobierał kilkusetzłotowe łapówki. Wpadł, gdy od podstawionego pacjenta przyjął 300 zł za przyjęcie na oddział.
Koperta na stół
Polacy oceniają swoją służbę zdrowia najgorzej ze wszystkich mieszkańców UE. Minister Zbigniew Religa tłumaczy, że powodem tego są niskie wydatki na ochronę zdrowia, nie przekraczające 4,2 proc. PKB. Jeśli jednak policzyć wszystkie pieniądze przeznaczane na ochronę zdrowia, to okaże się, że Polacy wydają na ten cel tyle, ile inni mieszkańcy UE, czyli 7,5 proc. PKB. Duża część tych pieniędzy jest wydawana właśnie w szarej strefie. Z analiz Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Prywatnej Służby Zdrowia wynika, że wartość rynku medycznego w Polsce wynosi około 60 mld zł: 36 mld to budżet NFZ, 10 mld zł przeznaczamy na zakup leków, 4 mld zł na prywatne wizyty, a na łapówki - 10 mld zł. Faktyczne rozmiary szarej strefy mogą być jeszcze większe. Z "Diagnozy społecznej 2005" wynika, że sięgają 16 mld zł, bo przyzwolenie dla brania łapówek stale rośnie. Takie postępowanie toleruje aż 84 proc. najmniej zarabiających lekarzy z dziesięcioletnim stażem pracy!
Trudno się dziwić, że lekarze coraz bardziej tracą zaufanie społeczne. Łapówki, wypieranie się błędów medycznych i przypadki picia na dyżurach spowodowały, że 42 proc. Polaków ocenia rzetelność lekarzy jako niezadowalającą. O wiele lepiej oceniane są pielęgniarki, a nawet stomatolodzy, których usługi w 90 proc. sprywatyzowano. Okazuje się, że urynkowienie ochrony zdrowia nie tylko uzdrawia opiekę medyczną, ale też poprawia relacje między lekarzem i pacjentem.
Doktor rynek
Konkurencja okazała się najskuteczniejszym lekarstwem na chory system służby zdrowia na Słowacji. W 2002 r. dług sięgał tam ponad 20 proc. dochodów służby zdrowia. Mimo wpompowania do systemu 20 mld koron na oddłużenie, powiększył się jeszcze do 30 mld koron. Wszystko zmieniło się po wprowadzeniu mechanizmów rynkowych i konsekwentnego rozliczania podmiotów ochrony zdrowia. Po zniesieniu monopolu na ubezpieczenia zdrowotne w 2003 r. (wprowadzono pięć funduszy), sprywatyzowaniu części szpitali i przychodni skróciła się kolejka oczekujących na operacje planowe i spadły koszty zabiegów. Korupcja zmniejszyła się aż trzykrotnie.
Rywalizacja o pacjenta na Słowacji będzie jeszcze większa, bo od stycznia wprowadzana jest tam niemal powszechna komercjalizacja szpitali. Państwo opłaca jedynie 3,5 proc. świadczeń, a ponad 72 proc. finansują ubezpieczyciele. Przestali oni podpisywać kontrakty po równo ze wszystkimi placówkami i współpracują jedynie z tymi, które oferują zabiegi najwyższej jakości. Zmieniła się też mentalność pacjentów, którzy zrozumieli, że w zdrowie należy inwestować tak samo jak w edukację dzieci.
Koszyk zamiast podwyżek
Polscy lekarze domagają się jedynie wpompowania w publiczną służbę zdrowia jak największych pieniędzy. Do tej pory żaden minister zdrowia nie miał odwagi powiedzieć obywatelom, za co odpowiada państwo w ramach powszechnego ubezpieczenia, a co otrzymają za dodatkowe ubezpieczenie. Każdy z sześciu ministrów koalicji SLD-UP, tak jak poprzednio AWS, mówił, że priorytetem jest stworzenie listy świadczeń zdrowotnych. Żaden jednak słowa nie dotrzymał, bo ochrona zdrowia jest dobrym tematem tylko przed wyborami. Tymczasem bez koszyka usług gwarantowanych i związanego z tym wprowadzenia dodatkowych ubezpieczeń reforma zdrowia jest fikcją, a nasza składka podatkiem - w dodatku nie wiemy, co nam się za niego należy.
- Dość zakłamania i fałszu, dość mówienia, że państwo powinno sfinansować nam każde leczenie - powiedział w rozmowie z "Wprost" Zbigniew Religa. Minister przekonuje, że tym razem będzie nieugięty i przygotuje koszyk usług gwarantowanych najpóźniej do połowy 2007 r., choć trzeba w tym celu ocenić i pogrupować około 100 tys. świadczeń. Opór środowiska medycznego będzie ogromny. W Wielkiej Brytanii po wprowadzeniu koszyka usług gwarantowanych okazało się, że 30 proc. stosowanych metod leczenia przynosiło więcej szkód niż korzyści! W Polsce, jak wynika z analiz dr. Wojciecha Misińskiego z Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu, tylko 15 proc. hospitalizacji jest zasadna, pozostałych chorych można by leczyć ambulatoryjnie, a więc taniej. Konieczne jest też stworzenie sieci szpitali w ramach koszyka usług gwarantowanych, a to oznacza, że będzie w nich mniej pracy, bo co dziesiąty powinien zostać zlikwidowany.
Lekarze zarabiający w szarej strefie straszą, że gdy powstanie koszyk usług gwarantowanych, pacjenci będą mieli mniejszy dostęp do opieki zdrowotnej. Dla pacjenta korzystniejsze jest jednak zalegalizowanie funkcjonującego już w ochronie zdrowia zwyczaju płacenia za wszystko. Zamiast dawać kopertę, płaćmy jawnie, by pieniądze trafiały do kieszeni lekarza, ale za pośrednictwem kasy ośrodka zdrowia. Zamiast nawoływać do podniesienia składki, należy przejąć pieniądze z szarej strefy i część z nich wydać na podwyżki dla lekarzy. - Wprowadzenie rejestru usług medycznych zlikwidowałoby 90 proc. wielomiliardowej korupcji - uważa były minister zdrowia Mariusz Łapiński.
Reforma albo chaos
Bez urynkowienia publicznej służby zdrowia nawet dwukrotne zwiększenie budżetu NFZ zostanie zmarnotrawione w źle zarządzanych szpitalach. Nie będą nawet możliwe podwyżki dla pracowników służby zdrowia. Pielęgniarki dzięki protestom w 2001 r. doprowadziły do uchwalenia ustawy przyznającej im 203 zł podwyżki, ale i tak musiały te pieniądze latami egzekwować w sądzie. Ciężko wywalczona wypłata podwyżek zwiększyła zadłużenie szpitali, co przyczyniło się do zwolnienia niektórych pielęgniarek lub obniżania im pensji. Dziś średnio zarabiaają mniej niż przed strajkami! Pyrrusowe zwycięstwo pięć lat temu odnieśli także anestezjolodzy. Na podwyżki dla nich wydano 100 mln zł, co wystarczyło tylko na trzy miesiące. Teraz zarabiają tyle, ile przed strajkiem, i co ósmy zamierza się zatrudnić za granicą.
Samorządów lekarskich to jednak nie przekonuje. Krzysztof Bukiel, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, mówi, że by wymusić większe płace, lekarze zastosują metody siłowe, takie jak górnicy pod Sejmem! W Katowicach powołano Śląski Komitet Środowisk Medycznych, w Krakowie - Koalicję Teraz Zdrowie zdecydowaną nawet na to, by jej członkowie odstąpili od łóżek chorych. W drugiej połowie marca mają tak postąpić wszyscy członkowie koalicji (z wyłączeniem ordynatorów). Naczelna Izba Lekarska proponuje, by lekarze zrzucili się po złotówce i za zebrane 150 tys. zł miesięcznie wynajęli firmę PR, której zadaniem byłoby poprawienie wizerunku medyków. Billboardy i spoty reklamowe nie zwiększą jednak topniejącego zaufania do lekarzy, tak jak strajki nie zmienią sytuacji finansowej pracowników służby zdrowia. Jeśli rząd kolejny raz ulegnie grupom, którym nie zależy na uporządkowaniu systemu, to lekarze nie dostaną podwyżek, a w służbie zdrowia będzie jeszcze większy chaos. Za wszystko zapłacą zaś podatnicy!
- Żądamy urealnienia płac lekarzy - mówi Konstanty Radziwiłł, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej. W 2004 r. przeciętna płaca w służbie zdrowia wynosiła 1563 zł, czyli o 625 zł mniej niż średnia krajowa. Tylko 1 proc. lekarzy zarabia powyżej 5 tys. zł. Radziwiłł nie wspomina o tym, że mało zarabia jedynie niewielka część lekarzy, głównie świeżo upieczonych absolwentów akademii medycznych. Za osiem godzin pracy dziennie w publicznym ośrodku otrzymują oni 1500 zł miesięcznie. Dlatego aż 86 proc. młodych i sfrustrowanych medyków pracujących w zawodzie nie więcej niż pięć lat zamierza wyjechać za granicę. W kraju nie mają nawet szans na zrobienie specjalizacji. Znacznie więcej zarabiają szefowie klinik, ordynatorzy szpitali i profesorowie uczelni medycznych. Aż 69 proc. lekarzy ocenia swoje warunki materialne jako dobre lub bardzo dobre! - wykazały badania Fundacji im. Batorego. W innych grupach zawodowych równie zadowolonych jest trzykrotnie mniej badanych.
Szara strefa białego fartucha
Wielu lekarzy pracuje niemal przez całą dobę. Rekordziści spędzają w szpitalu lub na pogotowiu ratunkowym ponad 400 godzin w miesiącu. To tak, jakby pracowali na trzech etatach! Ale w ten sposób dorabiają jedynie młodzi, zdesperowani lekarze. Bardziej doświadczeni dużo więcej zarabiają w ciągu kilku godzin w prywatnej służbie zdrowia. Jeszcze więcej, najmniejszym kosztem i bez podatku, zarabiają specjaliści, którzy biorą łapówki. Neurochirurg za operację, którą wykonuje w ramach etatu w państwowej służbie zdrowia, otrzymuje w kopercie 10 tys. zł. Operacja ortopedyczna kosztuje 7-8 tys. zł. A to dlatego, że opieka medyczna, za którą płacimy coraz wyższe składki, jest reglamentowana z powodu deficytu świadczeń zdrowotnych.
Z badań Fundacji im. Batorego wynika, że prawie połowa lekarzy bierze łapówki za wykonanie operacji, a co trzeci za przyjęcie chorego do szpitala lub skrócenie kolejki do zabiegu. Co piąty ordynator otrzymuje w kopercie od pacjenta 500--1000 zł, a co dziesiąty - równowartość przeciętnej pensji. W ten sposób pacjenci często muszą płacić nie tylko za tzw. zabiegi planowe, ale też za ratujące życie. Prof. Heliodora K., znakomitego neurochirurga z Bydgoszczy, oskarżono o przyjęcie ponad 50 tys. zł w zamian za przyjmowanie na oddział i wykonywanie zabiegów. Andrzej W., ordynator oddziału okulistycznego w Końskich, za zabieg pobierał kilkusetzłotowe łapówki. Wpadł, gdy od podstawionego pacjenta przyjął 300 zł za przyjęcie na oddział.
Koperta na stół
Polacy oceniają swoją służbę zdrowia najgorzej ze wszystkich mieszkańców UE. Minister Zbigniew Religa tłumaczy, że powodem tego są niskie wydatki na ochronę zdrowia, nie przekraczające 4,2 proc. PKB. Jeśli jednak policzyć wszystkie pieniądze przeznaczane na ochronę zdrowia, to okaże się, że Polacy wydają na ten cel tyle, ile inni mieszkańcy UE, czyli 7,5 proc. PKB. Duża część tych pieniędzy jest wydawana właśnie w szarej strefie. Z analiz Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Prywatnej Służby Zdrowia wynika, że wartość rynku medycznego w Polsce wynosi około 60 mld zł: 36 mld to budżet NFZ, 10 mld zł przeznaczamy na zakup leków, 4 mld zł na prywatne wizyty, a na łapówki - 10 mld zł. Faktyczne rozmiary szarej strefy mogą być jeszcze większe. Z "Diagnozy społecznej 2005" wynika, że sięgają 16 mld zł, bo przyzwolenie dla brania łapówek stale rośnie. Takie postępowanie toleruje aż 84 proc. najmniej zarabiających lekarzy z dziesięcioletnim stażem pracy!
Trudno się dziwić, że lekarze coraz bardziej tracą zaufanie społeczne. Łapówki, wypieranie się błędów medycznych i przypadki picia na dyżurach spowodowały, że 42 proc. Polaków ocenia rzetelność lekarzy jako niezadowalającą. O wiele lepiej oceniane są pielęgniarki, a nawet stomatolodzy, których usługi w 90 proc. sprywatyzowano. Okazuje się, że urynkowienie ochrony zdrowia nie tylko uzdrawia opiekę medyczną, ale też poprawia relacje między lekarzem i pacjentem.
Doktor rynek
Konkurencja okazała się najskuteczniejszym lekarstwem na chory system służby zdrowia na Słowacji. W 2002 r. dług sięgał tam ponad 20 proc. dochodów służby zdrowia. Mimo wpompowania do systemu 20 mld koron na oddłużenie, powiększył się jeszcze do 30 mld koron. Wszystko zmieniło się po wprowadzeniu mechanizmów rynkowych i konsekwentnego rozliczania podmiotów ochrony zdrowia. Po zniesieniu monopolu na ubezpieczenia zdrowotne w 2003 r. (wprowadzono pięć funduszy), sprywatyzowaniu części szpitali i przychodni skróciła się kolejka oczekujących na operacje planowe i spadły koszty zabiegów. Korupcja zmniejszyła się aż trzykrotnie.
Rywalizacja o pacjenta na Słowacji będzie jeszcze większa, bo od stycznia wprowadzana jest tam niemal powszechna komercjalizacja szpitali. Państwo opłaca jedynie 3,5 proc. świadczeń, a ponad 72 proc. finansują ubezpieczyciele. Przestali oni podpisywać kontrakty po równo ze wszystkimi placówkami i współpracują jedynie z tymi, które oferują zabiegi najwyższej jakości. Zmieniła się też mentalność pacjentów, którzy zrozumieli, że w zdrowie należy inwestować tak samo jak w edukację dzieci.
Koszyk zamiast podwyżek
Polscy lekarze domagają się jedynie wpompowania w publiczną służbę zdrowia jak największych pieniędzy. Do tej pory żaden minister zdrowia nie miał odwagi powiedzieć obywatelom, za co odpowiada państwo w ramach powszechnego ubezpieczenia, a co otrzymają za dodatkowe ubezpieczenie. Każdy z sześciu ministrów koalicji SLD-UP, tak jak poprzednio AWS, mówił, że priorytetem jest stworzenie listy świadczeń zdrowotnych. Żaden jednak słowa nie dotrzymał, bo ochrona zdrowia jest dobrym tematem tylko przed wyborami. Tymczasem bez koszyka usług gwarantowanych i związanego z tym wprowadzenia dodatkowych ubezpieczeń reforma zdrowia jest fikcją, a nasza składka podatkiem - w dodatku nie wiemy, co nam się za niego należy.
- Dość zakłamania i fałszu, dość mówienia, że państwo powinno sfinansować nam każde leczenie - powiedział w rozmowie z "Wprost" Zbigniew Religa. Minister przekonuje, że tym razem będzie nieugięty i przygotuje koszyk usług gwarantowanych najpóźniej do połowy 2007 r., choć trzeba w tym celu ocenić i pogrupować około 100 tys. świadczeń. Opór środowiska medycznego będzie ogromny. W Wielkiej Brytanii po wprowadzeniu koszyka usług gwarantowanych okazało się, że 30 proc. stosowanych metod leczenia przynosiło więcej szkód niż korzyści! W Polsce, jak wynika z analiz dr. Wojciecha Misińskiego z Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu, tylko 15 proc. hospitalizacji jest zasadna, pozostałych chorych można by leczyć ambulatoryjnie, a więc taniej. Konieczne jest też stworzenie sieci szpitali w ramach koszyka usług gwarantowanych, a to oznacza, że będzie w nich mniej pracy, bo co dziesiąty powinien zostać zlikwidowany.
Lekarze zarabiający w szarej strefie straszą, że gdy powstanie koszyk usług gwarantowanych, pacjenci będą mieli mniejszy dostęp do opieki zdrowotnej. Dla pacjenta korzystniejsze jest jednak zalegalizowanie funkcjonującego już w ochronie zdrowia zwyczaju płacenia za wszystko. Zamiast dawać kopertę, płaćmy jawnie, by pieniądze trafiały do kieszeni lekarza, ale za pośrednictwem kasy ośrodka zdrowia. Zamiast nawoływać do podniesienia składki, należy przejąć pieniądze z szarej strefy i część z nich wydać na podwyżki dla lekarzy. - Wprowadzenie rejestru usług medycznych zlikwidowałoby 90 proc. wielomiliardowej korupcji - uważa były minister zdrowia Mariusz Łapiński.
Reforma albo chaos
Bez urynkowienia publicznej służby zdrowia nawet dwukrotne zwiększenie budżetu NFZ zostanie zmarnotrawione w źle zarządzanych szpitalach. Nie będą nawet możliwe podwyżki dla pracowników służby zdrowia. Pielęgniarki dzięki protestom w 2001 r. doprowadziły do uchwalenia ustawy przyznającej im 203 zł podwyżki, ale i tak musiały te pieniądze latami egzekwować w sądzie. Ciężko wywalczona wypłata podwyżek zwiększyła zadłużenie szpitali, co przyczyniło się do zwolnienia niektórych pielęgniarek lub obniżania im pensji. Dziś średnio zarabiaają mniej niż przed strajkami! Pyrrusowe zwycięstwo pięć lat temu odnieśli także anestezjolodzy. Na podwyżki dla nich wydano 100 mln zł, co wystarczyło tylko na trzy miesiące. Teraz zarabiają tyle, ile przed strajkiem, i co ósmy zamierza się zatrudnić za granicą.
Samorządów lekarskich to jednak nie przekonuje. Krzysztof Bukiel, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, mówi, że by wymusić większe płace, lekarze zastosują metody siłowe, takie jak górnicy pod Sejmem! W Katowicach powołano Śląski Komitet Środowisk Medycznych, w Krakowie - Koalicję Teraz Zdrowie zdecydowaną nawet na to, by jej członkowie odstąpili od łóżek chorych. W drugiej połowie marca mają tak postąpić wszyscy członkowie koalicji (z wyłączeniem ordynatorów). Naczelna Izba Lekarska proponuje, by lekarze zrzucili się po złotówce i za zebrane 150 tys. zł miesięcznie wynajęli firmę PR, której zadaniem byłoby poprawienie wizerunku medyków. Billboardy i spoty reklamowe nie zwiększą jednak topniejącego zaufania do lekarzy, tak jak strajki nie zmienią sytuacji finansowej pracowników służby zdrowia. Jeśli rząd kolejny raz ulegnie grupom, którym nie zależy na uporządkowaniu systemu, to lekarze nie dostaną podwyżek, a w służbie zdrowia będzie jeszcze większy chaos. Za wszystko zapłacą zaś podatnicy!
Więcej możesz przeczytać w 11/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.