W Polsce Benedykt XVI zainicjuje główny plan swego pontyfikatu - odzyskanie Zachodu dla katolicyzmu
O Boże!" - tak liberalny niemiecki "Tageszeitung" skomentował wybór Josepha Ratzingera na papieża. Dziś z tego wyboru najbardziej powinni się cieszyć kościelni liberałowie i liberałowie w ogóle. Bo konserwatysta Ratzinger jako papież może osiągnąć swoje cele wyłącznie na drodze liberalizacji, a właściwie unowocześnienia stanowiska Kościoła w fundamentalnych sprawach dla zeświecczonego Zachodu. Do Polski przyjeżdża więc konserwatysta skazany na liberalizm. I nie przyjeżdża wyłącznie w hołdzie dla Jana Pawła II, lecz po to, by w Polsce zainicjować główny plan tego pontyfikatu - odzyskanie Zachodu dla katolicyzmu. Podczas tej pielgrzymki rozpocznie się krucjata Benedykta XVI do Europy. Jan Paweł II wielokrotnie o takiej krucjacie mówił i przygotowywał się do niej, lecz nie był w stanie jej zainicjować. Co ciekawe, krucjata Benedykta XVI ma korzystać z narzędzi wypracowanych nie przez Jana Pawła II, lecz przez konkurencyjne dla katolicyzmu kościoły protestanckie.
Ratzinger jak Szaron
Tak naprawdę wizyta Benedykta XVI w ojczyźnie swego poprzednika bździe debiutem tego papieża w nowej roli. Jest to bowiem de facto "wizyta programowa". Odwiedziny Benedykta w Kolonii na Światowych Dniach Młodzieży były w gruncie rzeczy wejściem w rolę napisaną przez i dla Jana Pawła II. Inna sprawa, czy wybór ojczyzny poprzednika na cel pierwszej "programowej" wizyty zagranicznej to wybór dobry. Polska na tle europejskiego katolicyzmu jawi się jako bezproblemowa oaza ciszy i spokoju. I chyba dlatego Benedykt wybrał nasz kraj. Tu bowiem może liczyć na życzliwe przyjęcie. Na polskim poligonie nie czekają go miny, które mogłyby papieża Niemca spotkać, gdyby swoją krucjatę do Europy zaczął we Francji czy w rodzinnych Niemczech.
Czy konserwatysta Ratzinger może liczyć na powodzenie swojego planu odzyskania Zachodu dla katolicyzmu i czy właśnie jego będzie stać na liberalizację polityki Kościoła? W tym kontekście warto przywołać poprzedniego premiera Izraela Ariela Szarona. Podczas kilku wojen, w jakich Szaron uczestniczył, ten twardy generał dorobił się miana jastrzębia. Szaron jastrząb miał być niezdolny do jakiegokolwiek kompromisu z Palestyńczykami. A jednak to on zdobył się na najodważniejszą politykę wobec Palestyńczyków, narażając się na miano zdrajcy, gdy siłą zmusił żydowskich osadników w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu do opuszczenia swoich domów. Ratzinger, nazywany "pancernym kardynałem", uchodził za największego konserwatystę w otoczeniu Jana Pawła II, niezdolnego nie tylko do zainicjowania liberalizacji, ale nawet nie dopuszczającego myśli o niej. A jednak to Ratzinger chce na nowe tory - za pomocą liberalizacji - pchnąć dialog Kościoła (a może nawet całego chrześcijaństwa) ze światem współczesnym. Bo taka strategia pozwoli Kościołowi utrzymać swoje dotychczasowe zdobycze i odzyskać stracony teren. Filarem tej strategii wydaje się zgoda na "protestantyzację" Kościoła katolickiego.
Jeden z przywódców francuskich kościołów reformowanych powiedział kiedyś, że chrześcijanin powinien być równocześnie katolikiem i protestantem, bo z jednej strony Kościół jest powszechny (czyli katolicki), a z drugiej - wiara powinna być indywidualnym wyborem każdego człowieka. O ile Jan Paweł II, odwiedzając cały świat, kładł nacisk na podkreślanie powszechności Kościoła, o tyle Benedykt XVI zwraca uwagę na osobisty wymiar wiary, bo w ten sposób można trafić do ludzi Zachodu.
Ulubiony teolog protestantów
Przez lata Joseph Ratzinger uchodził za jednego z najbardziej postępowych katolickich teologów. Postępowość nie znaczy tu liberalizm, lecz nowoczesność. Zasadnicze pytanie, jakie od początku stawiał sobie Ratzinger, brzmiało: jak dostosować wiarę w Boga do realiów współczesnego świata? Kwestie, które rozpalają umysły publicystów, takie jak zgoda Kościoła na środki antykoncepcyjne, rozwody czy zniesienie celibatu, zawsze u Ratzingera pozostawały na uboczu. I może dzięki temu jest w stanie spojrzeć na te problemy bez emocji i doktrynalnego uporu.
Dwa doświadczenia ukształtowały Ratzingera jako teologa. Pierwszym była II wojna światowa. Oba wielkie kościoły w Niemczech - katolicki iśewangelicki - tego egzaminu nie zdały. Mimo że nazizm od początku był ruchem głęboko anty-chrześcijańskim, a w niektórych wymiarach wręcz pogańskim, kolaboracja duchownych z reżimem przybrała masowe rozmiary. Faktem jest jednak, że jedyna zorganizowana opozycja chrześcijańska pojawiła się w łonie protestantyzmu - w postaci tzw. kościoła wyznającego. I choć była to grupa nieliczna, wydała największych teologów XX wieku - Karla Bartha, Dietricha Bonhoeffera i Martina Niemšllera. W starciu z totalitarnym systemem usiłowali oni głosić ewangelię w świecie, w którym chrześcijaństwo jest spychane na margines. Bonhoeffer za swą postawę zapłacił głową - zaledwie miesiąc przed zakończeniem wojny. Niemšllerowi udało się przeżyć obóz koncentracyjny. Po wojnie okazało się, że ich teologia nie tylko była odpowiedzią na totalitarną opresję, ale też najlepiej pasowała do laicyzującego się świata.
Wydarzeniami, które wywarły wpływ na Ratzingera, były też Sobór Watykański II oraz rok 1968. W czasie soboru Ratzinger był konsultantem i przez zaproszonych teologów ewangelickich był uznawany za najświatlejszego katolickiego duchownego. Mało kto zresztą wie, że Ratzinger po raz pierwszy po polsku był cytowany właśnie przez teologów ewangelickich. Z kolei wydarzenia 1968 r. do tego stopnia wstrząsnęły Ratzingerem, że porzucił część liberalnych poglądów, wchodząc w spór ze swoimi niemieckimi kolegami, takimi jak Hans Kęng. Nie przestał jednak sympatyzować z teologią Bartha i Bonhoeffera.
Ratzinger kontra Wojtyła
Choć Ratzinger i Wojtyła należą do tego samego pokolenia, ich doświadczenia są wyraźnie różne. Religijność Karola Wojtyły została ukształtowana przez takich mistyków, jak św. Jan od Krzyża czy św.śTeresa z ćvila. Doświadczenie dwóch totalitaryzmów sprawiło z kolei, że polski papież uznał, iż obok teologicznej głębi ważne jest również wspólnotowe przeżywanie chrześcijaństwa. Lata komunizmu nauczyły go bowiem, że Kościół może zachować potęgę, jeśli ma silne społeczne wsparcie. Dlatego krakowski arcybiskup przeniósł swoje doświadczenia z Polski na grunt Kościoła powszechnego. Takie masowe wydarzenia, jak obchody milenium chrztu Polski w 1966 r., pielgrzymki do Częstochowy oraz inne przejawy masowej religijności, uświadomiły mu, że wierni mają potrzebę przeżywania wiary w sposób wspólnotowy. Joseph Ratzinger jeszcze za życia Jana Pawła II nie krył sceptycyzmu wobec skupiania się na przejawach masowej religijności. Zresztą niedługo przed śmiercią polskiego papieża skrytykował masowe msze, publicznie twierdząc, że sprawowanie eucharystii na stadionach może sprawiać, iż zatraca się jej mistyczny charakter. Po wyborze na papieża Ratzinger starannie unika udziału w masowych spotkaniach. Wyjątek uczynił dla Światowych Dni Młodzieży, zaplanowanych przez jego poprzednika. Następnym wyjątkiem będzie pielgrzymka do Polski. Wydaje się, że Benedykt XVI czuje, iż tworzenie poczucia wspólnoty nie jest dobrym środkiem na rechrystianizację Europy. Przeciwnie, takim środkiem jest wyeksponowanie indywidualnej wiary - jak w protestantyzmie.
Ratzinger wyrósł w całkiem innych warunkach intelektualnych niż Karol Wojtyła. Jako Bawarczyk dość wcześnie zetknął się z fermentem, jaki dawał nieustanny spór czy też dialog z protestantami. Wydziały teologiczne obu wyznań sąsiadują z sobą na tych samych uniwersytetach i dokonuje się między nimi nieustanna osmoza. Karol Wojtyła w kraju de facto monowyznaniowym tego doświadczenia był pozbawiony.
Przyszły niemiecki papież podział chrześcijaństwa uważał za czynnik osłabiający świadectwo Kościoła. Bezsporne jest, że swoimi doświadczeniami dzielił się z Janem Pawłem II, który nie tylko uczynił ekumenizm hasłem swojego pontyfikatu, ale nawet jako pierwszy biskup Rzymu poświęcił mu w 1995 r. osobną encyklikę "Ut unum sint" (Aby byli jedno). Ten rewolucyjny dokument w wielu fragmentach nosi piętno kardynała Ratzingera. Dość powiedzieć, że po raz pierwszy Rzym poddał dyskusji rolę papiestwa, przyznając, że stanowi ono problem w zjednoczeniu chrześcijaństwa. Encyklika ta wywołała oburzenie konserwatywnego skrzydła Kościoła. Krytyka dokumentu była tak zmasowana, że Ratzinger w 2000 r. był zmuszony wydać deklarację "Dominus Iesus", która stwierdzała m.in., że pełnia środków potrzebnych do zbawienia znajduje się jedynie w Kościele katolickim. To właśnie po tej deklaracji Ratzinger został uznany za przywódcę kościelnej konserwy.
Módl się i pracuj!
- Dziwię się, że nie przybrał imienia Pius - stwierdził po wyborze Ratzingera na papieża jeden z watykanistów. Wśpowszechnej opinii nowy papież miał wzmocnić konserwatyzm Kościoła symbolizowany przez papieży o imieniu Pius. Przybierając imię Benedykt, Ratzinger oddał cześć świętemu niepodzielnego chrześcijaństwa, którego szacunkiem otaczają zarówno prawosławni, katolicy, jak i protestanci. Ci ostatni szczególnie cenią go za tak bliską protestanckiej teologii pracy dewizę "Ora et labora" (Módl się i pracuj).
Ci, którzy spodziewali się, że "papa tedesco" wzorem Piusa IX zmierzy się z modernizmem, wydając nowy "Syllabus errorum", czyli spis błędów współczesnej filozofii i teologii, srodze się zawiedli. Pierwsza encyklika nowego papieża pod jakże charakterystycznym tytułem "Deus caritas est" (Bóg jest miłością) diametralnie różniła się diagnozą od kazania wygłoszonego przez Ratzingera po śmierci Jana Pawła II. W tym kazaniu Ratzinger przedstawiał Kościół jako łódź miotaną burzami współczesnego świata, jako nawę, której grozi zatonięcie. Zdaniem większości komentatorów, właśnie to kazanie przyczyniło się do wyboru Ratzingera na papieża. Tym większym zaskoczeniem stała się jego pierwsza encyklika, uważana za program całego pontyfikatu. BenedyktśXVI skupił się na pozytywnym wykładzie chrześcijaństwa, kierując przesłanie, które niesie więcej "radości i nadziei" niż "zgrozy i trwogi" - by przypomnieć słowa konstytucji apostolskiej "Gaudium et spes".
Pełzające zmiany
Nie wydaje się też, żeby Benedykt XVI chciał zaprzeczyć dorobkowi swojego wielkiego poprzednika. Jeśli ktoś się po tym pontyfikacie spodziewa, że Kościół dopuści kapłaństwo kobiet czy wyrazi akceptację dla homoseksualizmu, to się myli. Zresztą liberalniejsze kościoły protestanckie coraz częściej zauważają, że rozluźnienie rygorów obyczajowych wcale nie przyczynia się do zwiększenia religijności. Zmiany jednak będą, czego dowodzi niedawna dyskusja o dopuszczalności używania prezerwatyw jako środka zapobiegającego AIDS.
Benedykt XVI dostrzega związek między małą liczbą powołań a celibatem. W jego rodzinnych Niemczech w wielu Kościołach nie ma kapłanów, którzy mogliby odprawiać msze. Natomiast Kościół ewangelicki, gdzie duchowni mogą zakładać rodziny, boryka się z odwrotnym problemem - bezrobociem wśród księży. W tej dziedzinie nie należy się spodziewać szybkich, rewolucyjnych zmian, ale zapoczątkowane przez Jana Pawła II szersze dopuszczenie do diakonatu żonatych mężczyzn już nabrało przyspieszenia. Diakoni mogą m.in. chrzcić i udzielać ślubów i prowadzić pogrzeby. Problemem pozostaje jednak sprawowanie eucharystii, zastrzeżone dla osób ze święceniami prezbiteriatu. Coraz częściej jako rozwiązanie tego problemu wskazuje się udział tzw. viri probabi, czyli mężczyzn wypróbowanych. Byliby to ludzie o nieposzlakowanej opinii w życiu małżeńskim i publicznym. I oni byliby dopuszczani do święceń. Celibat jest bowiem dyscypliną, a nie doktryną Kościoła. Pewnego rozluźnienia można się spodziewać w podejściu do osób rozwiedzionych. Dawniej uzyskanie orzeczenia o nieważności małżeństwa graniczyło z cudem. Obecnie większość tego typu spraw prowadzonych przed sądami kościelnymi kończy się wydaniem takiego właśnie orzeczenia. Sytuacja osób bez kościelnego rozwodu jest jednak nie do pozazdroszczenia, jeśli chcą nadal przystępować do sakramentów. Co prawda na Zachodzie rozpowszechniła się praktyka udzielania komunii takim osobom, ale jest to nielegalne. W Kurii Rzymskiej z tego powodu coraz częściej podnosi się kwestię warunkowego udzielenia pozwolenia na przystępowanie do sakramentów, i to bez zakazu współżycia seksualnego z nowo poślubionym małżonkiem.
Sprzeciw Kościoła wobec zmiany doktryny pozostanie niewzruszony w takich dziedzinach jak eutanazja czy aborcja. Nie należy się też spodziewać, by Benedykt XVI chciał dopuścić do kapłaństwa kobiety.
Bracia kacerze
Niedawno włoska prasa przypomniała o pewnej wizycie kardynała Ratzingera w protestanckiej wspólnocie waldensów w Rzymie (29 stycznia 1993 r.). Wtedy przeszła bez echa, jednak tezy tamtejszego wykładu pojawiły się, gdy Ra-tzinger został papieżem. Mówił wówczas o modelu "jedności w różnorodności". Protestanci po tym wykładzie mieli stwierdzić, że Ratzinger to nieledwie "syn Lutra". Z tym większą uwagą będzie oczekiwane podczas wizyty w Polsce jego wystąpienie w ewangelicko-augsburskim kościele św. Trójcy w Warszawie. To jeszcze jeden dowód na to, że krucjatę do Europy papież chce prowadzić protestanckimi metodami.
Ratzinger jak Szaron
Tak naprawdę wizyta Benedykta XVI w ojczyźnie swego poprzednika bździe debiutem tego papieża w nowej roli. Jest to bowiem de facto "wizyta programowa". Odwiedziny Benedykta w Kolonii na Światowych Dniach Młodzieży były w gruncie rzeczy wejściem w rolę napisaną przez i dla Jana Pawła II. Inna sprawa, czy wybór ojczyzny poprzednika na cel pierwszej "programowej" wizyty zagranicznej to wybór dobry. Polska na tle europejskiego katolicyzmu jawi się jako bezproblemowa oaza ciszy i spokoju. I chyba dlatego Benedykt wybrał nasz kraj. Tu bowiem może liczyć na życzliwe przyjęcie. Na polskim poligonie nie czekają go miny, które mogłyby papieża Niemca spotkać, gdyby swoją krucjatę do Europy zaczął we Francji czy w rodzinnych Niemczech.
Czy konserwatysta Ratzinger może liczyć na powodzenie swojego planu odzyskania Zachodu dla katolicyzmu i czy właśnie jego będzie stać na liberalizację polityki Kościoła? W tym kontekście warto przywołać poprzedniego premiera Izraela Ariela Szarona. Podczas kilku wojen, w jakich Szaron uczestniczył, ten twardy generał dorobił się miana jastrzębia. Szaron jastrząb miał być niezdolny do jakiegokolwiek kompromisu z Palestyńczykami. A jednak to on zdobył się na najodważniejszą politykę wobec Palestyńczyków, narażając się na miano zdrajcy, gdy siłą zmusił żydowskich osadników w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu do opuszczenia swoich domów. Ratzinger, nazywany "pancernym kardynałem", uchodził za największego konserwatystę w otoczeniu Jana Pawła II, niezdolnego nie tylko do zainicjowania liberalizacji, ale nawet nie dopuszczającego myśli o niej. A jednak to Ratzinger chce na nowe tory - za pomocą liberalizacji - pchnąć dialog Kościoła (a może nawet całego chrześcijaństwa) ze światem współczesnym. Bo taka strategia pozwoli Kościołowi utrzymać swoje dotychczasowe zdobycze i odzyskać stracony teren. Filarem tej strategii wydaje się zgoda na "protestantyzację" Kościoła katolickiego.
Jeden z przywódców francuskich kościołów reformowanych powiedział kiedyś, że chrześcijanin powinien być równocześnie katolikiem i protestantem, bo z jednej strony Kościół jest powszechny (czyli katolicki), a z drugiej - wiara powinna być indywidualnym wyborem każdego człowieka. O ile Jan Paweł II, odwiedzając cały świat, kładł nacisk na podkreślanie powszechności Kościoła, o tyle Benedykt XVI zwraca uwagę na osobisty wymiar wiary, bo w ten sposób można trafić do ludzi Zachodu.
Ulubiony teolog protestantów
Przez lata Joseph Ratzinger uchodził za jednego z najbardziej postępowych katolickich teologów. Postępowość nie znaczy tu liberalizm, lecz nowoczesność. Zasadnicze pytanie, jakie od początku stawiał sobie Ratzinger, brzmiało: jak dostosować wiarę w Boga do realiów współczesnego świata? Kwestie, które rozpalają umysły publicystów, takie jak zgoda Kościoła na środki antykoncepcyjne, rozwody czy zniesienie celibatu, zawsze u Ratzingera pozostawały na uboczu. I może dzięki temu jest w stanie spojrzeć na te problemy bez emocji i doktrynalnego uporu.
Dwa doświadczenia ukształtowały Ratzingera jako teologa. Pierwszym była II wojna światowa. Oba wielkie kościoły w Niemczech - katolicki iśewangelicki - tego egzaminu nie zdały. Mimo że nazizm od początku był ruchem głęboko anty-chrześcijańskim, a w niektórych wymiarach wręcz pogańskim, kolaboracja duchownych z reżimem przybrała masowe rozmiary. Faktem jest jednak, że jedyna zorganizowana opozycja chrześcijańska pojawiła się w łonie protestantyzmu - w postaci tzw. kościoła wyznającego. I choć była to grupa nieliczna, wydała największych teologów XX wieku - Karla Bartha, Dietricha Bonhoeffera i Martina Niemšllera. W starciu z totalitarnym systemem usiłowali oni głosić ewangelię w świecie, w którym chrześcijaństwo jest spychane na margines. Bonhoeffer za swą postawę zapłacił głową - zaledwie miesiąc przed zakończeniem wojny. Niemšllerowi udało się przeżyć obóz koncentracyjny. Po wojnie okazało się, że ich teologia nie tylko była odpowiedzią na totalitarną opresję, ale też najlepiej pasowała do laicyzującego się świata.
Wydarzeniami, które wywarły wpływ na Ratzingera, były też Sobór Watykański II oraz rok 1968. W czasie soboru Ratzinger był konsultantem i przez zaproszonych teologów ewangelickich był uznawany za najświatlejszego katolickiego duchownego. Mało kto zresztą wie, że Ratzinger po raz pierwszy po polsku był cytowany właśnie przez teologów ewangelickich. Z kolei wydarzenia 1968 r. do tego stopnia wstrząsnęły Ratzingerem, że porzucił część liberalnych poglądów, wchodząc w spór ze swoimi niemieckimi kolegami, takimi jak Hans Kęng. Nie przestał jednak sympatyzować z teologią Bartha i Bonhoeffera.
Ratzinger kontra Wojtyła
Choć Ratzinger i Wojtyła należą do tego samego pokolenia, ich doświadczenia są wyraźnie różne. Religijność Karola Wojtyły została ukształtowana przez takich mistyków, jak św. Jan od Krzyża czy św.śTeresa z ćvila. Doświadczenie dwóch totalitaryzmów sprawiło z kolei, że polski papież uznał, iż obok teologicznej głębi ważne jest również wspólnotowe przeżywanie chrześcijaństwa. Lata komunizmu nauczyły go bowiem, że Kościół może zachować potęgę, jeśli ma silne społeczne wsparcie. Dlatego krakowski arcybiskup przeniósł swoje doświadczenia z Polski na grunt Kościoła powszechnego. Takie masowe wydarzenia, jak obchody milenium chrztu Polski w 1966 r., pielgrzymki do Częstochowy oraz inne przejawy masowej religijności, uświadomiły mu, że wierni mają potrzebę przeżywania wiary w sposób wspólnotowy. Joseph Ratzinger jeszcze za życia Jana Pawła II nie krył sceptycyzmu wobec skupiania się na przejawach masowej religijności. Zresztą niedługo przed śmiercią polskiego papieża skrytykował masowe msze, publicznie twierdząc, że sprawowanie eucharystii na stadionach może sprawiać, iż zatraca się jej mistyczny charakter. Po wyborze na papieża Ratzinger starannie unika udziału w masowych spotkaniach. Wyjątek uczynił dla Światowych Dni Młodzieży, zaplanowanych przez jego poprzednika. Następnym wyjątkiem będzie pielgrzymka do Polski. Wydaje się, że Benedykt XVI czuje, iż tworzenie poczucia wspólnoty nie jest dobrym środkiem na rechrystianizację Europy. Przeciwnie, takim środkiem jest wyeksponowanie indywidualnej wiary - jak w protestantyzmie.
Ratzinger wyrósł w całkiem innych warunkach intelektualnych niż Karol Wojtyła. Jako Bawarczyk dość wcześnie zetknął się z fermentem, jaki dawał nieustanny spór czy też dialog z protestantami. Wydziały teologiczne obu wyznań sąsiadują z sobą na tych samych uniwersytetach i dokonuje się między nimi nieustanna osmoza. Karol Wojtyła w kraju de facto monowyznaniowym tego doświadczenia był pozbawiony.
Przyszły niemiecki papież podział chrześcijaństwa uważał za czynnik osłabiający świadectwo Kościoła. Bezsporne jest, że swoimi doświadczeniami dzielił się z Janem Pawłem II, który nie tylko uczynił ekumenizm hasłem swojego pontyfikatu, ale nawet jako pierwszy biskup Rzymu poświęcił mu w 1995 r. osobną encyklikę "Ut unum sint" (Aby byli jedno). Ten rewolucyjny dokument w wielu fragmentach nosi piętno kardynała Ratzingera. Dość powiedzieć, że po raz pierwszy Rzym poddał dyskusji rolę papiestwa, przyznając, że stanowi ono problem w zjednoczeniu chrześcijaństwa. Encyklika ta wywołała oburzenie konserwatywnego skrzydła Kościoła. Krytyka dokumentu była tak zmasowana, że Ratzinger w 2000 r. był zmuszony wydać deklarację "Dominus Iesus", która stwierdzała m.in., że pełnia środków potrzebnych do zbawienia znajduje się jedynie w Kościele katolickim. To właśnie po tej deklaracji Ratzinger został uznany za przywódcę kościelnej konserwy.
Módl się i pracuj!
- Dziwię się, że nie przybrał imienia Pius - stwierdził po wyborze Ratzingera na papieża jeden z watykanistów. Wśpowszechnej opinii nowy papież miał wzmocnić konserwatyzm Kościoła symbolizowany przez papieży o imieniu Pius. Przybierając imię Benedykt, Ratzinger oddał cześć świętemu niepodzielnego chrześcijaństwa, którego szacunkiem otaczają zarówno prawosławni, katolicy, jak i protestanci. Ci ostatni szczególnie cenią go za tak bliską protestanckiej teologii pracy dewizę "Ora et labora" (Módl się i pracuj).
Ci, którzy spodziewali się, że "papa tedesco" wzorem Piusa IX zmierzy się z modernizmem, wydając nowy "Syllabus errorum", czyli spis błędów współczesnej filozofii i teologii, srodze się zawiedli. Pierwsza encyklika nowego papieża pod jakże charakterystycznym tytułem "Deus caritas est" (Bóg jest miłością) diametralnie różniła się diagnozą od kazania wygłoszonego przez Ratzingera po śmierci Jana Pawła II. W tym kazaniu Ratzinger przedstawiał Kościół jako łódź miotaną burzami współczesnego świata, jako nawę, której grozi zatonięcie. Zdaniem większości komentatorów, właśnie to kazanie przyczyniło się do wyboru Ratzingera na papieża. Tym większym zaskoczeniem stała się jego pierwsza encyklika, uważana za program całego pontyfikatu. BenedyktśXVI skupił się na pozytywnym wykładzie chrześcijaństwa, kierując przesłanie, które niesie więcej "radości i nadziei" niż "zgrozy i trwogi" - by przypomnieć słowa konstytucji apostolskiej "Gaudium et spes".
Pełzające zmiany
Nie wydaje się też, żeby Benedykt XVI chciał zaprzeczyć dorobkowi swojego wielkiego poprzednika. Jeśli ktoś się po tym pontyfikacie spodziewa, że Kościół dopuści kapłaństwo kobiet czy wyrazi akceptację dla homoseksualizmu, to się myli. Zresztą liberalniejsze kościoły protestanckie coraz częściej zauważają, że rozluźnienie rygorów obyczajowych wcale nie przyczynia się do zwiększenia religijności. Zmiany jednak będą, czego dowodzi niedawna dyskusja o dopuszczalności używania prezerwatyw jako środka zapobiegającego AIDS.
Benedykt XVI dostrzega związek między małą liczbą powołań a celibatem. W jego rodzinnych Niemczech w wielu Kościołach nie ma kapłanów, którzy mogliby odprawiać msze. Natomiast Kościół ewangelicki, gdzie duchowni mogą zakładać rodziny, boryka się z odwrotnym problemem - bezrobociem wśród księży. W tej dziedzinie nie należy się spodziewać szybkich, rewolucyjnych zmian, ale zapoczątkowane przez Jana Pawła II szersze dopuszczenie do diakonatu żonatych mężczyzn już nabrało przyspieszenia. Diakoni mogą m.in. chrzcić i udzielać ślubów i prowadzić pogrzeby. Problemem pozostaje jednak sprawowanie eucharystii, zastrzeżone dla osób ze święceniami prezbiteriatu. Coraz częściej jako rozwiązanie tego problemu wskazuje się udział tzw. viri probabi, czyli mężczyzn wypróbowanych. Byliby to ludzie o nieposzlakowanej opinii w życiu małżeńskim i publicznym. I oni byliby dopuszczani do święceń. Celibat jest bowiem dyscypliną, a nie doktryną Kościoła. Pewnego rozluźnienia można się spodziewać w podejściu do osób rozwiedzionych. Dawniej uzyskanie orzeczenia o nieważności małżeństwa graniczyło z cudem. Obecnie większość tego typu spraw prowadzonych przed sądami kościelnymi kończy się wydaniem takiego właśnie orzeczenia. Sytuacja osób bez kościelnego rozwodu jest jednak nie do pozazdroszczenia, jeśli chcą nadal przystępować do sakramentów. Co prawda na Zachodzie rozpowszechniła się praktyka udzielania komunii takim osobom, ale jest to nielegalne. W Kurii Rzymskiej z tego powodu coraz częściej podnosi się kwestię warunkowego udzielenia pozwolenia na przystępowanie do sakramentów, i to bez zakazu współżycia seksualnego z nowo poślubionym małżonkiem.
Sprzeciw Kościoła wobec zmiany doktryny pozostanie niewzruszony w takich dziedzinach jak eutanazja czy aborcja. Nie należy się też spodziewać, by Benedykt XVI chciał dopuścić do kapłaństwa kobiety.
Bracia kacerze
Niedawno włoska prasa przypomniała o pewnej wizycie kardynała Ratzingera w protestanckiej wspólnocie waldensów w Rzymie (29 stycznia 1993 r.). Wtedy przeszła bez echa, jednak tezy tamtejszego wykładu pojawiły się, gdy Ra-tzinger został papieżem. Mówił wówczas o modelu "jedności w różnorodności". Protestanci po tym wykładzie mieli stwierdzić, że Ratzinger to nieledwie "syn Lutra". Z tym większą uwagą będzie oczekiwane podczas wizyty w Polsce jego wystąpienie w ewangelicko-augsburskim kościele św. Trójcy w Warszawie. To jeszcze jeden dowód na to, że krucjatę do Europy papież chce prowadzić protestanckimi metodami.
Więcej możesz przeczytać w 21/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.