Na sprawę trafiliśmy przypadkiem, kontynuując dziennikarskie śledztwo w sprawie molestowania seksualnego i mobbingu w jednej z dużych stacji telewizyjnych. Opisaliśmy historię dziennikarki, którą molestował szef. W środowisku medialnym oraz na forach internetowych wybuchła na ten temat burzliwa dyskusja. Kilka dni temu kontaktuje się z nami jeden z warszawskich biznesmenów. – Skoro macie odwagę zajmować się takimi tematami, może zainteresuje was pewna historia – mówi. – Zostałem ze zdemolowanym mieszkaniem. A w nim podejrzany biały proszek przypominający narkotyki.
Ucieczka Durczoka
16 stycznia, wczesne popołudnie. Znany warszawski przedsiębiorca i jego małżonka mówią pas. Mają dość właścicielki firmy, której wynajmują atrakcyjny, 130-metrowy apartament na strzeżonym osiedlu na Mokotowie. Kobieta od czterech miesięcy nie płaci czynszu. W lokalu mieszka jej pracownica, 29-letnia menedżerka zajmująca się PR-em. Małżeństwo postanawia pozbyć się niesfornej lokatorki i odzyskać apartament.
Najpierw na miejscu pojawia się żona przedsiębiorcy. Puka, prosi o otwarcie drzwi. Nie ma reakcji, choć wyraźnie słychać, że za drzwiami ktoś jest. Boi się, że to złodziej, więc dzwoni do męża, który właśnie jedzie w kierunku osiedla. – Już z auta zatelefonowałem na policję – opowiada nam właściciel mieszkania. Potem biznesmen idzie na górę i próbuje kluczem otworzyć drzwi do apartamentu. Okazuje się, że ktoś od środka je barykaduje i nie pozwala ich otworzyć. Po chwili takiego siłowania zza drzwi wyskakuje mężczyzna. – Dziwnie wyglądał. Miał dwa kaptury na głowie. Jeden od bluzy, drugi od kurtki. Zaczęliśmy się szamotać, bo chciał zwiać. Zdarłem mu te kaptury z głowy. O dziwo, okazało się, że mężczyzną był Kamil Durczok. Puściłem go. Jeszcze na klatce został wylegitymowany i spisany przez patrol policji, który właśnie przyjechał na miejsce – relacjonuje właściciel mieszkania. Mariusz Sokołowski, rzecznik Komendy Głównej Policji: – Potwierdzam. 16 stycznia patrol policji spisał pana Durczoka w tym apartamentowcu.
Rulon do wciągania
29-letnia lokatorka pojawia się w mieszkaniu już po wyjściu Durczoka. W trakcie incydentu była na spacerze z psem. Rozzłoszczeni właściciele, którym nie płacono rachunków, nie pozwalają jej zostać. Pozwalają jej jedynie wziąć karmę dla psa. Wypraszają za drzwi. Są wzburzeni, bo to, co zastają w mieszkaniu, przechodzi ich najśmielsze oczekiwania. Na stole w sypialni talerz z resztkami białego proszku, obok akcesoria, jakich używa się do brania narkotyków: kartka zwinięta w rulon, służąca do wciągania do nosa, oraz karta kredytowa, także ze śladami proszku. Widać, że ktoś używał jej do wydzielania porcji. Na półce pod stołem w salonie torebka z opalonymi szklanymi fifkami. Tuż obok Adipex, zakazany w Polsce lek zawierający pochodną amfetaminy. Wokół w różnych miejscach dziesiątki małych foliowych torebek z resztkami białego proszku. Najwięcej na podłodze obok łóżka.
W całym mieszkaniu w różnych miejscach walają się rzeczy osobiste Durczoka. Małżonkowie zatrzaskują drzwi, wymieniają zamki i zostawiają mieszkanie w stanie, w jakim je zastali. Plan mają taki: kłopotliwą lokatorkę wpuszczą dopiero wtedy, gdy zapłaci im zaległy czynsz. Do tego czasu mieszkanie będzie zamknięte. Po pewnym czasie do biznesmena zgłasza się była już lokatorka. Chce odzyskać rzeczy. – „W porządku, ale najpierw proszę uregulować nieopłacone czynsze”, tak jej powiedziałem. Ale się na to nie zdecydowała – opowiada właściciel mieszkania. W tej sytuacji biznesmen odszukuje profil Durczoka na Facebooku. Chce, by szef „Faktów” TVN zabrał swoje osobiste rzeczy z jego mieszkania. Pisze do niego w tej sprawie. Dziennikarz nie reaguje. W zeszłym tygodniu biznesmen skontaktował się więc z nami. Pojechaliśmy z nim obejrzeć mieszkanie, które zostało w takim stanie, w jakim 16 stycznia opuszczał je w panice Kamil Durczok.
Redaktor zmienia wersje
Żeby całą sprawę wyjaśnić, dzwonimy do Durczoka. Dlaczego zabarykadował się w cudzym mieszkaniu? Z jakiego powodu uciekał, a potem szarpał się z właścicielem mieszkania? I co tam robiła substancja, która przypomina narkotyk? Dziennikarz unika odpowiedzi, jest wyraźnie zdenerwowany. W ciągu krótkiej rozmowy kilkakrotnie zmienia wersje. Jego tłumaczenia nie są spójne. – Nie zamierzam się do tego ustosunkowywać – rzuca na początek.
– Dlaczego?
– Dlatego. Nic się nie wydarzyło w moim życiu na Górnym Mokotowie, żebym musiał o tym opowiadać. – Ale zostawiłeś bardzo dużo swoich osobistych rzeczy w tym mieszkaniu. Notatki, pendrive’y… – Niczego tam nie zostawiłem. – Tam są twoje rzeczy. Widzieliśmy je. – Moje?! Durczok jest coraz bardziej zdenerwowany. Najpierw sugeruje, że to nie on przyniósł swoje rzeczy do tajemniczego mieszkania. – A czy to nie są rzeczy z mojego skradzionego laptopa, którego mi ukradli w listopadzie? Miałem włamanie do mieszkania, możecie to sprawdzić. Zgłosiłem wtedy kradzież laptopa, zegarków.
Zwracamy uwagę, że to nielogiczne, bo w apartamencie są na przykład odręczne notatki z przygotowywania „Faktów”, którymi kieruje. Odpowiada, że złodzieje mogli mu zabrać różne rzeczy. Zwracamy mu uwagę, że są dowody, że jednak był w tym mieszkaniu. Policja potwierdza, że go spisała. Dziennikarz natychmiast zmienia wersję. – Miało miejsce takie zdarzenie. To jest prawda, że zostałem, jako świadek czegoś tam, spisany. I panowie policjanci powiedzieli: „Do widzenia”. I tyle. Przepraszam, ale to nie jest rozmowa, którą chcę ciągnąć. Nie rozumiem, z czym to ma związek. Pytamy, czemu barykadował się w mieszkaniu? W odpowiedzi Durczok się żegna i kończy rozmowę. Skontaktowaliśmy się z 29-letnią byłą lokatorką apartamentu. – Nie mam żadnego komentarza w tej sprawie. Proszę się kontaktować tylko i wyłącznie z adwokatem – powiedziała, odkładając słuchawkę. Na prośbę o kontakt do wspomnianego adwokata już nie zareagowała.
Biały proszek i notatki z "Faktów"
W piątek wraz z właścicielem mieszkania wchodzimy do apartamentu. Pierwsze wrażenie: lokal wygląda jak po wyjątkowo burzliwej imprezie. Po pierwsze, wspomniane dziesiątki torebek z resztkami proszku. Dwie szklanki i pusta butelka po luksusowej wódce. Obok nieprawdopodobna ilość pornografii i gadżetów erotycznych. W kącie płócienna torba, w niej roztrzaskana w drobny mak kamera i zgniecione, rozbite telefony komórkowe. Obok połamane karty SIM. Rzeczy są nie do odtworzenia. – Próba dobijania się do drzwi przez żonę i przeze mnie trwała dobre pół godziny. Wygląda, jakby ktoś w tym czasie w pośpiechu zacierał ślady – opowiada biznesmen. W walizkach, które leżą w barłogu, znajdujemy mnóstwo osobistych i służbowych rzeczy Durczoka. Wszystko wymieszane z akcesoriami erotycznymi, bielizną. Nieotwarte pismo z urzędu skarbowego do szefa „Faktów”. Pendrive z wyjazdu narciarskiego, na którym są zdjęcia dziennikarza i jego przyjaciół-celebrytów. Na fotografiach m.in. jedna z najbardziej wziętych aktorek starszego pokolenia. Na następnej fotografii sławny polski kabareciarz. W tej samej walizce płyta z filmem o treści zoofilskiej. Na filmie kobieta uprawia seks z koniem. Wśród upchniętych w walizce papierów e-maile do Durczoka. Niektóre z nich pochodzą jeszcze z 2012 r. Są tam na przykład korespondencyjne lekcje angielskiego, które szef „Faktów” pobierał trzy lata temu.
W tym samym miejscu nowy notes z firmowym hasłem TVN24 „Cała prawda, całą dobę”. W środku odręczne notatki o tematach, które mają się ukazać w wieczornych „Faktach”. Ukraina, sytuacja na drogach, Kate i William, Mirosław G. Obok nazwiska reporterów wieczornego dziennika TVN, którzy mają przygotować te materiały. Zapiski te pochodzą najprawdopodobniej z kwietnia 2014 r. Pozostawiony na łóżku laptop otwarty na stronie z anonsami prostytutek. W jednej z walizek dwa eleganckie, ale wygniecione krawaty. Jeden z nich bez wątpienia należy do Durczoka, ponieważ pokazywał się w nim publicznie. Wszystko składa się na dość przerażający obraz. Nie chodzi bowiem o gwiazdę rocka, lecz o szefa jednego z najważniejszych programów informacyjnych. O człowieka, który rozmawia z prezydentami, premierami, ministrami. Ocenia i niemal codziennie przed milionami ludzi wystawia cenzurki dla innych.
Biznesmen, oglądając z nami rzeczy w mieszkaniu, jest coraz bardziej zaniepokojony. Pyta, co ma z tym zrobić? Mówimy mu, że sprawy obyczajowe nie są kluczowe, ale poważniejszą rzeczą są dziesiątki torebek z resztkami białego proszku. Ubrudzona nim karta, rulon do wciągania. Jeśli to narkotyki, mogą być kłopoty. Po spotkaniu z nami właściciel apartamentu kontaktuje się ze swoją prawniczką. Decydują się wezwać policję do mieszkania.
Policja zabezpiecza ślady
Po kilku godzinach dzwoni do nas właściciel mieszkania. Właśnie trwa wizyta policji: – Są dwie osoby: kobieta z facetem. Chcą szybko wychodzić. Łażą i przekonują, że nic tu nie ma. Torebki oglądali i powiedzieli, żebym sobie detektywa wynajął. Bo to są za małe ilości, żeby badać. Oburzyłem się. Nie po to wzywam policję, żeby wynajmować detektywa i badać samemu! Po tej wiadomości interweniujemy w Komendzie Głównej Policji.
Po jakimś czasie biznesmen znów dzwoni. Relacjonuje dalszy przebieg wizyty policji: – Policjantka ciągle wisiała na telefonie. Cały czas się z kimś kontaktowała. Oficer dyżurny cały czas zmieniał jej dyspozycje. Najpierw, żeby odpuścić, potem żeby nie odpuszczać. Przyjeżdżali kolejni policjanci. W sumie przez mieszkanie przewinęło się z dziesięć osób. Przyjechał funkcjonariusz od narkotyków, ktoś z kryminalnej. W końcu funkcjonariuszka z psem. Pies najczęściej zatrzymywał się przy fotelu w salonie i przy łóżku w sypialni. Policjanci zabrali ze sobą plastikowe torebki, kartę kredytową z białymi śladami i talerz z resztkami proszku. Rozmawiamy o tej historii z jednym ze współpracowników Durczoka z TVN. Nie jest zaskoczony. – To by wyjaśniało jego niektóre zachowania w pracy – mówi. Za tydzień – dalszy ciąg śledztwa „Wprost” dotyczącego molestowania i mobbingu w stacji telewizyjnej.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.