W referendach tkwi ogromny potencjał polityczny. Odbierają one rządzącym spokój, bo w trakcie kadencji narażają na bezpośrednią ocenę obywateli. Dla uwikłanych w salonowe gry polityków głos Polaków powinien być jak powiew świeżego powietrza, ale oni obawiają się, że będzie raczej jak tsunami, które wymiecie ich z gabinetów. Tak było w przypadku referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz z fotela prezydenta stolicy. Dla PO i sprzyjających jej dziennikarzy święto demokracji stało się zagrożeniem, więc wzywali obywateli, by nie korzystali z prawa głosu. Często sama zapowiedź przeprowadzenia referendum wywołuje popłoch w elitach i może wpływać na wynik wyborów. To dlatego prezydent Bronisław Komorowski, próbując przejąć inicjatywę na finiszu kampanii wyborczej, zarządził referendum. Polacy odpowiedzą w nim na pytania, czy partie polityczne powinny być nadal finansowane z budżetu państwa, czy chcą wybierać posłów w jednomandatowych okręgach wyborczych oraz czy w Polsce powinna obowiązywać zasada, że wątpliwości podatkowe interpretowane są na korzyść obywatela.
PiS, które dotąd w sprawie referendum było w wyraźnej defensywie, bo nie jest ani zwolennikiem JOW-ów, ani zniesienia dotacji dla partii, postanowiło wejść do gry i dodać kolejne trzy pytania: o obniżenie wieku emerytalnego, o sześciolatki w szkołach i prywatyzację Lasów Państwowych. Beata Szydło już złożyła wniosek w tej sprawie do ustępującego prezydenta. Komorowski tak chętnie oddający głos obywatelom w czasie kampanii tych pytań nie zamierza dodawać.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.