Im większa wolność gospodarcza, im lepszy porządek prawny, im gospodarka bardziej rynkowa, tym mniej korupcji
Zdaniem naszej niezwykle konstruktywnej opozycji, transformacja winna jest wszystkiemu. Także korupcji. Dawniej mowy nie było o korupcji. Tyle że przypomniała mi się brodata już anegdotka o nadzianym facecie, który jadąc do Moskwy, rozgłaszał wśród znajomych, że jednego dnia kupi sobie najlepszy bilet do Bolszowo Tieatra, nazajutrz kupi ładne futro żonie, a trzeciego dnia wstąpi do mawzoleja na placu Czerwonym, nie czekając w ogóle w kolejce. Niedowiarkom opowiedział po powrocie, jak zrealizował swój program. Na stwierdzenie kasjerki teatru, że biletów brak, poprosił ją o dziesięć - dziewięć dla pani, jeden dla mnie. W pustym sklepie z futrami poprosił o trzy - dwa dla sprzedawczyni, jedno dla siebie. Nie powtarzam, jak nasz bohater wszedł bez kolejki do mawzoleja, bo nie chcę obrażać naszych przyjaciół Moskali.
Korupcja jako zjawisko społeczne zasługuje na zbadanie jej przyczyn i na określenie sposobów jej zwalczania. Ogólna teza brzmi w tej materii następująco: skala, stopień powszechności korupcji jest funkcją rozwiązań ustrojowych i administracyjnych. Są ustroje korupcjogenne, zapraszające niemal do korupcji, i są ustroje i systemy nie otwierające dla niej pola. Im więcej państwa i administracji w gospodarce - tym więcej korupcji. Im większa wolność gospodarcza, im lepszy porządek prawny, im gospodarka bardziej rynkowa - tym mniej korupcji. Oczywiście usłyszymy, że w tym ohydnym kapitalizmie korupcja potrafi sięgać szczytów władzy. To prawda, ale po pierwsze, nie są to zjawiska masowe, codzienne, a po drugie, ich ujawnienie kończy najwspanialsze kariery polityczne.
Istota problemu tkwi w klimacie sprzyjającym korupcji na co dzień, a nie w finansowaniu wielkich partii. Ta mała, codzienna, drobna korupcja jest przejawem i źródłem powszechnej demoralizacji. To ona jest świadectwem choroby ustroju. W świetlanych czasach scentralizowanej gospodarki państwowej na szczytach władzy, oczywiście, nie było korupcji. Sekretarz KC czy nawet aparatczyk niższego szczebla i tak otrzymywał wszystko na telefon. Ale na dole było już zupełnie inaczej. W gospodarce niedoboru niczego nie można było kupić normalnie, począwszy od lepszych wędlin, a skończywszy na samochodzie marki Syrena. Każdy dorosły Polak dobrze pamięta, że należało podtrzymywać materialnie dobre stosunki z kierownikami sklepów, z urzędnikami rozdzielającymi talony i przydziały.
Niski stopień skorumpowania Nowej Zelandii to po prostu wynik dobrego rynku i ograniczenia roli administracji do pilnowania "dobra wspólnego", czyli ochrony środowiska, racjonalnej gospodarki przestrzennej i przyzwoitości podatkowej obywateli. Wiadomo, że w USA bardzo łatwo idzie się za kratki za oszustwa podatkowe, kredytowe. Ten ohydny liberalny kapitalizm odwrócił proporcje. Na szczytach ktoś, gdzieś, kiedyś usiłuje od czasu do czasu skorumpować. Ale kto słyszał o korupcji w codziennym życiu? Nie ma klimatu sprzyjającego małej, codziennej korupcji.
Co pozostało nam z klimatu korupcji? Dlaczego jesteśmy oficjalnie ganieni za wysoką skalę tego zjawiska? Otóż dlatego, że przy wielkich postępach w funkcjonowaniu rynku jesteśmy jeszcze bardzo daleko od nowoczesnego porządku prawnego, od normalnej gospodarki rynkowej. Ciągle potrzebne są niezliczone zezwolenia, koncesje, decyzje różnych urzędników. Procedury administracyjne i sądowe wloką się niemiłosiernie, a przyspieszenie kosztuje więcej niż ekspresowe czyszczenie garderoby w porównaniu z normalnym. Stopień ingerencji państwa i administracji w najróżniejsze obszary życia jest jeszcze ogromny. Równocześnie urzędnicy przymykają oczy na przejawy nieprzestrzegania prawa. Ciągle czytamy o wysokiej skali korupcji celnej i skarbowej. Zauważmy, że ciągle nie możemy się uporać z komputeryzacją finansów publicznych. "Bull" się nam ciągle kłania. Trudnym z punktu widzenia korupcji obszarem stała się też prywatyzacja.
Transformująca się gospodarka to relikty starego i dziecięce choroby nowego. Wyleczyć nas z nich może tylko zdrowa gospodarka rynkowa, a nie skorumpowana biurokracja.
Korupcja jako zjawisko społeczne zasługuje na zbadanie jej przyczyn i na określenie sposobów jej zwalczania. Ogólna teza brzmi w tej materii następująco: skala, stopień powszechności korupcji jest funkcją rozwiązań ustrojowych i administracyjnych. Są ustroje korupcjogenne, zapraszające niemal do korupcji, i są ustroje i systemy nie otwierające dla niej pola. Im więcej państwa i administracji w gospodarce - tym więcej korupcji. Im większa wolność gospodarcza, im lepszy porządek prawny, im gospodarka bardziej rynkowa - tym mniej korupcji. Oczywiście usłyszymy, że w tym ohydnym kapitalizmie korupcja potrafi sięgać szczytów władzy. To prawda, ale po pierwsze, nie są to zjawiska masowe, codzienne, a po drugie, ich ujawnienie kończy najwspanialsze kariery polityczne.
Istota problemu tkwi w klimacie sprzyjającym korupcji na co dzień, a nie w finansowaniu wielkich partii. Ta mała, codzienna, drobna korupcja jest przejawem i źródłem powszechnej demoralizacji. To ona jest świadectwem choroby ustroju. W świetlanych czasach scentralizowanej gospodarki państwowej na szczytach władzy, oczywiście, nie było korupcji. Sekretarz KC czy nawet aparatczyk niższego szczebla i tak otrzymywał wszystko na telefon. Ale na dole było już zupełnie inaczej. W gospodarce niedoboru niczego nie można było kupić normalnie, począwszy od lepszych wędlin, a skończywszy na samochodzie marki Syrena. Każdy dorosły Polak dobrze pamięta, że należało podtrzymywać materialnie dobre stosunki z kierownikami sklepów, z urzędnikami rozdzielającymi talony i przydziały.
Niski stopień skorumpowania Nowej Zelandii to po prostu wynik dobrego rynku i ograniczenia roli administracji do pilnowania "dobra wspólnego", czyli ochrony środowiska, racjonalnej gospodarki przestrzennej i przyzwoitości podatkowej obywateli. Wiadomo, że w USA bardzo łatwo idzie się za kratki za oszustwa podatkowe, kredytowe. Ten ohydny liberalny kapitalizm odwrócił proporcje. Na szczytach ktoś, gdzieś, kiedyś usiłuje od czasu do czasu skorumpować. Ale kto słyszał o korupcji w codziennym życiu? Nie ma klimatu sprzyjającego małej, codziennej korupcji.
Co pozostało nam z klimatu korupcji? Dlaczego jesteśmy oficjalnie ganieni za wysoką skalę tego zjawiska? Otóż dlatego, że przy wielkich postępach w funkcjonowaniu rynku jesteśmy jeszcze bardzo daleko od nowoczesnego porządku prawnego, od normalnej gospodarki rynkowej. Ciągle potrzebne są niezliczone zezwolenia, koncesje, decyzje różnych urzędników. Procedury administracyjne i sądowe wloką się niemiłosiernie, a przyspieszenie kosztuje więcej niż ekspresowe czyszczenie garderoby w porównaniu z normalnym. Stopień ingerencji państwa i administracji w najróżniejsze obszary życia jest jeszcze ogromny. Równocześnie urzędnicy przymykają oczy na przejawy nieprzestrzegania prawa. Ciągle czytamy o wysokiej skali korupcji celnej i skarbowej. Zauważmy, że ciągle nie możemy się uporać z komputeryzacją finansów publicznych. "Bull" się nam ciągle kłania. Trudnym z punktu widzenia korupcji obszarem stała się też prywatyzacja.
Transformująca się gospodarka to relikty starego i dziecięce choroby nowego. Wyleczyć nas z nich może tylko zdrowa gospodarka rynkowa, a nie skorumpowana biurokracja.
Więcej możesz przeczytać w 15/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.