Te same barany

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mącenie w sprawie smoleńskiej katastrofy przybiera nagle postać złowrogiej bredni. Politycy skupieni wokół Prezesa zapewne trochę w nią wierzą, a trochę nie wierzą, sami już nie wiedzą. Może nawet sam Jarosław Polskę Zbaw nie wie? .
Nienawiść, ze swej pierwotnej natury, tak gęsta i lepka, że nawet taki geniusz się w tym pogubi. Ale lud zwabiony w sektę smoleńską nie ma wątpliwości. Brak wątpliwości to wielka pokusa. Jak długo jednak wszystko będzie się tylko zaczynać i kończyć na gadaniu i marszach, staje się eskalacją słów, które zdawało się, że doszły do kresu. Wkrótce zostaną dwie możliwości: straszne słowa przemienią się w czyny albo zupełnie stracą znaczenie. A przed tym żywe słowa uparcie się bronią. Chcą żyć, dlatego potrzebują czynów. Gdy zamordowano nam pierwszego prezydenta – źle się to wszystko zaczęło – wcześniej było wiele gadania podobnie toksycznego jak teraz. Pamiętam, jak przed laty ściskałem ręce poetki Kazimiery Iłłakowiczówny, na których w Zachęcie umierał Gabriel Narutowicz. Były potem lepkie od jego krwi. Opowiadała, jak nie potrafiła, nie chciała ich umyć. Politycy są teraz pilnie strzeżeni. Przemoc zejdzie więc na niższe piętra. Chciałbym się tu mylić

*

Z okna luksusowego hotelu President (nazwa Prezydent nadana w roku 1922, w hołdzie Narutowiczowi), mając za plecami Bielsko, patrzę na Białą w  dolinie. Jest noc, a gdzieś w dole jak gwiazdka mruga światełko, skąd się wziąłem, tam urodziła się moja mama. A obok dom, gdzie do rodziny żony przyjeżdżał mój dziadek, legionista, oficer, gorący piłsudczyk, kłócił się z endecką rodziną mej babci, aż pierze leciało. Kiedyś w  gniewie dobył paradnej szabli i wbił ją w podłogę. Wszyscy zamilkli i  patrzyli, jak się kołysze. Wkrótce pogodzi ich wojna, w której zginie, broniąc Warszawy. Dzisiaj nie mamy szabel, tylko języki wężowe. Co nas pogodzi?

*

Gdy jeżdżę po Polsce, poruszają mnie dobre zmiany, jakie zachodzą. I jak wiele z tego, co można nazwać bujnym rozwojem, ukryte jest pod zwałami brudu i śmieci, codziennego niechlujstwa. Ile bram, drzwi, słupów, ścian wystarczy pomalować, chodniki umyć, coś naprostować, by otoczenie ogromnie zyskało. To niewielki wysiłek, a małe, indywidualne, estetyczne akty właścicieli posesji i lokali, które w wielu społecznościach są odruchem. Możemy na razie liczyć na dobrotliwą wiosnę z jej liśćmi, one potrafią wiele ukryć.

Po tym mieście chodzę jak po śnie o piękniejszej Polsce. Pisałem kiedyś, że Polska to nie jest kraj dla miłośników szczegółu – co stało się mottem albumu o reklamie szpecącej nasz kraj. W  Opolu jednak nawet reklamy zdają się wieszane rozumniej, szczegół tu ważny, wszędzie kamienne posadzki, co ważne dla wyglądu miasta jak dywan w mieszkaniu. Sporo udanej architektury, taktownie wpisanej w starą zabudowę. Domy zabytkowe i nowe nad kanałem Odry tworzą jedną z  ładniejszych w Polsce pierzei. To miasto w porządku swoim dorównuje wschodnioniemieckim. A ludzie już bez kompleksów przyznają, że to  głównie zasługa Niemców i Ślązaków, których po wojnie zostało tu więcej niż gdzie indziej na ziemiach zwanych kiedyś odzyskanymi. Są gminy, które wchodzą w Opolskie klinem, gdzie wysiedlono niemal wszystkich mieszkańców, a przywieziono ludzi z dawnego carskiego zaboru. Widać zaniedbanie i alkoholizm. Ze wszystkich materiałów, z których buduje się kraj, najcenniejszy jest ten ludzki. Nie można jednak idealizować niemieckiego zmysłu do porządku, wiemy, jak porządny był ich przemysł mordu.

*

Widzę, jak budynki z lat 70., projektowane z myślą o sztuce, stają się zabytkami i zyskują nowe walory, smaki i zapachy. Nigdy bym tej architektury o to nie podejrzewał. Wchodzę do Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu w nadziei, że umknę na chwilę dramatom realnym, gdy dzwoni przyjaciel. Słyszę, jak mroczne jakieś echo hula, gdzie milczenia między słowami. Mówi: „Żona ma raka... bardzo złego". Myślę, jaka szkoda, to straszne, i myśl druga: „Strzał był blisko, coraz celniej strzelają...”. W teatrze wspominamy Adama Hanuszkiewcza. Tak mocno świeciła jego gwiazda, że groziło jej wypalenie. Minione życie kruszy się, a potem lśnią już tylko okruszki wspomnień, ledwie mieszczą się w jednej dłoni. Człowiek bywa wypieczony z jasnego i z ciemnego chleba. Zbieramy te jasne. Kiedy widziałem ostatni raz Adama, byłem pewien, że widzę go po raz ostatni. Było w nim już coś ostatecznego. On, który zawsze musiał trzymać kierownicę, stał się nagle pasażerem własnej starości i depresji. Zerkając w ekran, powiedział: „Patrzę na telewizję – stado baranów. I czasami wydaje mi się, że to jest Polska. Zmieniają się ustroje, zmieniają się partie. A barany te same”.

Więcej możesz przeczytać w 17/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.