Perska pierestrojka

Perska pierestrojka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tysiące wiernych falują, szlochają i zawodzą, biorąc udział w żałobnych uroczystościach z okazji dziesiątej rocznicy śmierci wodza islamskiej rewolucji ajatollaha Chomeiniego
Shajesteh już drugą godzinę czeka w dusznej hali lotniska na samolot z Isfahanu do Teheranu. Z wyraźną niechęcią patrzy na ekran, na którym możemy oglądać transmisję z uroczystości. - Nie wszyscy płaczą, przynajmniej nie płaczą szczerze, a wielu się cieszy, że w końcu umarł. Ja też, po tym wszystkim, co zrobił z moim krajem. Nie masz zielonego pojęcia, jak wielu Irańczyków ma depresję, ilu jest samobójców, narkomanów i alkoholików - mówi Shajesteh, która jest psychiatrą. - Nie możemy tu rozmawiać, przecież wszyscy na nas patrzą...

Za picie alkoholu grozi co najmniej chłosta, narkotyki to jeszcze większe ryzyko. Lecz w jednym z mieszkań północnego Teheranu grupa przyjaciół za nic ma nie tylko reguły religii i opartego na niej prawa, szarijatu, ale także kary, które grożą za ich złamanie, w tym karę śmierci - już za posiadanie większej niż "mała" ilości narkotyków. Z głośników płyną słowa i dźwięki piosenek Nirwany. Na tarasie z ust do ust wędrują skręty z afgańskim haszyszem, nazywanym przekornie "przyjacielem Boga". Gospodarze starają się, by wszystko było cool, niczym w odległym, wyśnionym wolnym świecie; przynajmniej takim, jak go sobie wyobrażają. - Wiesz, tu też jest prawdziwe życie, tyle że w ukryciu. Możesz mieć wszystko, pod warunkiem, że zachowujesz pewne środki ostrożności - przekonuje Darush. Hedonizm to jego druga twarz. Na co dzień prowadzi interesy na bazarze, ostoi irańskiej, szyickiej tradycji. Balangowicze są jednak niepocieszeni - już za późno, by wezwać przez telefon zaprzyjaźnione dziwki (ten proceder też jest oczywiście nielegalny). To w końcu kraj muzułmański - prostytutki mają swoje rodziny i pracują tylko do dwudziestej. Pozostaje "przyjaciel Boga" i toasty "za nostalgię" spełniane bimbrem z winogron, mocniejszym od wódki.
Nostalgia jest bardzo głęboko zakorzeniona w irańskiej tradycji. Ugruntował ją mistyczny sufizm, który odegrał w kulturze perskiej mniej więcej taką rolę, jaką romantyzm w polskiej. Na przekór stuleciom obcej dominacji - tureckiej, arabskiej - pomagał Persom przetrwać i zachować własną tożsamość. Dzięki niemu przekuli narzucony przez najeźdźców islam we własną religię. 20 lat temu stworzyli państwo wyznaniowe i na oczach przerażonego świata próbowali nakłonić do tego innych. Dziś sami mają już dość rewolucyjnego zapału.
Wagoniki kolejki linowej Toczal Telekabin pną się w górę, unosząc pasażerów ok. 3 tys. m nad poziom morza, wysoko ponad Teheran, olbrzymią, wiecznie przykrytą smogiem metropolię. Podróż kolejką to doskonała droga do zrozumienia, na czym dziś koncentruje się osławiona nostalgia Irańczyków. - Przyjemnie, prawda? Tę kolejkę zbudował szach - tłumaczy Ahmad, przytulając niedawno poślubioną żonę. Jest szczęściarzem. Niewielu ludzi w jego wieku (ma 28 lat) może sobie pozwolić na ożenek i kupno własnego domu. Jemu się udało dzięki temu, że po powrocie z frontu wojny iracko-irańskiej wyjechał na zarobek do Japonii. W górnej stacji wskazuje na smutnie wyglądające schronisko. Mówi, że za czasów ostatniego monarchy, gdy był tu jako ośmioletni chłopiec, "wszystko wyglądało inaczej". Pamięta, że dorośli mogli pić piwo, wokół kręciły się roześmiane kobiety w europejskich strojach. Miejsce tętniło życiem.
Już po kilku dniach pobytu w Iranie podobne opowieści stają się niemal nieznośne, prawie jak pytanie "skąd jesteś?", zadawane po wielekroć rzadkim tu cudzoziemcom. To, co warte wzmianki, z pewnością powstało dzięki szachowi. W drodze do Chalus nad Morzem Kaspijskim na każdym kroku słyszę: "ta autostrada, ten tunel, ta zapora, ten most, ta linia energetyczna zostały zbudowane przez szacha". Za szacha "było dobrze": wszystkiego było w bród i tanio, pracy pod dostatkiem, muzyka, tańce, dyskoteki, kabarety i nocne kluby. Cały świat stał otworem: Nowy Jork, Paryż, Londyn. - Dziewczyny chodziły nawet o w takich spódniczkach - pokazuje na połowę uda 55-letni Hamid, w czasach monarchii spawacz naftowych rurociągów, dziś bezrobotny i bezdomny. - A ja miałem pełne kieszenie pieniędzy. Teraz, nawet gdybym je miał, i tak nie byłoby gdzie się zabawić - mówi z goryczą.
Pytano starego Persa, co sądzi o eksportowaniu islamskiej rewolucji. "To świetny pomysł. Wyeksportujmy od razu wszystko" - wypala staruszek bez namysłu. Ten popularny w Teheranie dowcip dobrze oddaje powszechny w Iranie nastrój tęsknoty za czasami Pahlawich. Okres ostatniej dynastii Irańczycy idealizują bardziej niż Polacy II Rzeczpospolitą w czasach komunizmu. Studentka sztuk pięknych Mariam z dumą oprowadza mnie po letnim pałacu szacha. Tymczasem jego udostępnienie zwiedzającym miało - w zamyśle władz - napawać Irańczyków niechęcią do wyobcowanego ze społeczeństwa, "chodzącego na pasku Ameryki" monarchy. Majid, pracownik jednego z ministerstw stojących na straży rewolucji, prawie na siłę prowadzi mnie do księgarni, gdzie pokazuje dzieła poświęcone dynastii (pisane oczywiście z pozycji rewolucyjnych) i nabożnym szeptem opowiada, "jak było naprawdę". Trudno uwierzyć, że ci sami Irańczycy, ich rodzice, zaledwie dwadzieścia lat temu obalili Mohammada Rezę i zmusili go do opuszczenia kraju. Czy zapomnieli już o wszechobecnych wpływach znienawidzonej przez siebie Ameryki, uznanej przez Chomeiniego za "Wielkiego Szatana"? O represjach tajnej policji Sawak? O tysiącach ofiar?
- Na pewno nie było ich tyle, ile po rewolucji. Jeszcze dziś ludzie znikają z ulic i nie wiadomo, co się z nimi dzieje - twierdzi handlująca konfekcją Shirin. - Całe to gadanie o terrorze to propaganda tych facetów w turbanach. Dopiero oni wprowadzili terror - przekonuje Hamid.
W Teheranie niemal każdy kamień mówi, że czas już wreszcie na zmiany. Rewolucja, która w 1979 r. zrzuciła z tronu szacha, miała przynieść Irańczykom wolność i zerwanie z dominacją obcych potęg. Lecz próżnię powstałą po obaleniu monarchy szybko zapełnili najlepiej zorganizowani religijni przywódcy - ajatollahowie. Ustanowili teokratyczny reżim. Bardzo surowy wobec własnych obywateli - zwłaszcza w sferze obyczajowej. Brutalny w stosunku do przeciwników politycznych i wojowniczo nastawiony wobec świata. Wszędzie doszukiwano się rzeczywistych lub urojonych wrogów.
Kraj odizolował się od reszty świata. Dziś jest już coraz bardziej jasne, że to droga donikąd. Kolejny po komunizmie autarkiczny i totalitarny system nie jest w stanie sprostać rywalizacji ze światem demokracji, gospodarki rynkowej i społeczeństwa obywatelskiego. Tak to wygląda w oczach przybysza z Europy. I choć wielu Irańczyków jeszcze bardziej krytycznie ocenia sytuację własnego kraju, to jednak obraz ten komplikuje się, gdy Iran oceniać na tle innych krajów regionu. Nieco inaczej wygląda wówczas bilans dwudziestu lat panowania rewolucji islamskiej. Miastom irańskim daleko do nędzy osiedli palestyńskich w Izraelu. Kurdowie, prześladowani w Iraku i Turcji, mogą w Iranie liczyć na bezpieczne schronienie. Azyl znalazło tu też ponad 1,5 mln Afgańczyków.
W Iranie nie ma mowy o demokracji w zachodnim rozumieniu tego słowa. Ale gdzie indziej na Bliskim Wschodzie, poza specyficznym przypadkiem Izraela, funkcjonuje taki system? Nie ma wolnych wyborów, lecz w ramach tzw. islamskiej demokracji wyborcy mogą decydować - stąd kariera prezydenta Chatamiego, próbującego reformować system. W Iraku, który w okresie wojny z Iranem był popierany przez świat zachodni, obywatele mogą tylko pomarzyć o tak komfortowej sytuacji. Prasa irańska nie narusza tabu ustrojowych pryncypiów, ale krytyka w sprawach szczegółowych bywa bardzo ostra - otwarcie na przykład mówiono o tym, że jedenastodniowe uroczystości z okazji rocznicy rewolucji były zbyt wystawne jak na sytuację gospodarczą kraju. Paradoksalnie, znacznie większe prawa niż w innych krajach regionu mają w Iranie kobiety. Kuwejt dopiero teraz eksperymentuje z prawami wyborczymi dla kobiet. W Arabii Saudyjskiej kobiety nie prowadzą nawet samochodów, co w miastach irańskich jest normalne.
Pędzimy po ulicach Teheranu koreańską kią w rytm muzyki Metalliki i Public Enemy. Nie można jej kupić w irańskich sklepach - jest zakazana. Nagrania są przemycane. Jeszcze parę lat temu podobna sytuacja byłaby nie do pomyślenia, lecz dziś dwudziestosiedmioletni właściciel auta nic sobie nie robi z zakazów. Najwyżej zapłaci równowartość kilku dolarów funkcjonariuszom komitetów rewolucyjnych. Rewolucja już się zinstytucjonalizowała i przeciętnym stróżom porządku i obyczajów zależy przede wszystkim na kasie. To głównie młodzi rzucają dziś wyzwanie władzy surowych przywódców religijnych. Tuż po rewolucji sam Chomeini, ogłoszony imamem, nawoływał małżeństwa do płodzenia licznego potomstwa. Teraz nadmierny przyrost naturalny przyprawia o ból głowy obecnych przywódców "republiki islamskiej". Ponad 60 proc. obywateli kraju to ludzie, którzy nie skończyli 25 lat. Noszą dżinsy i piją coca-colę. W warunkach księżycowej ekonomii większość z nich nie ma jednak szans na pracę, nadziei na mieszkanie i założenie rodziny, perspektyw rozwoju. Demograficzna bomba zegarowa nieuchronnie rozsadza system.


"Za szacha było dobrze. Wszystkiego mieliśmy w bród. Cały świat stał otworem"
- mówią z nostalgią Irańczycy


To głosy młodych i kobiet - wciśniętych przez strażników rewolucji w szczelnie zakrywające sylwetkę czadory (szach wcześniej próbował nakazać pozbycie się ich) - doprowadziły dwa lata temu do wyborczego zwycięstwa prezydenta Chatamiego. Na ulicznych portretach wódz rewolucji Chomeini ma zawsze groźne, marsowe oblicze. Jego następca, kolejny "duchowy lider" Chamenei, też obnosi się z poważną, surową miną. Inaczej Chatami - jest pogodny, na ogół uśmiechnięty, wypisz wymaluj islamski Clinton... Lecz historia wyznacza mu rolę bardziej podobną do tej, którą odegrał Gorbaczow. Czy także Chatami, próbując reformować system, doprowadzi - chcąc nie chcąc - do jego rozmontowania? To dziś kluczowe pytanie.
Chatami zawdzięcza swą pozycję szerokim rzeszom zwykłych ludzi, coraz bardziej niechętnych ortodoksyjnym rządom mułłów. Tak jak niemal nie sposób dziś spotkać w Teheranie kogoś, kto nie chwaliłby szacha, tak i bardzo trudno o rozmowę z ludźmi nie sympatyzującymi z Chatamim. O ile w urzędach dominują portrety Chomeiniego i Chamenei, o tyle w sklepach, kioskach, kawiarniach królują podobizny prezydenta.
Chatami mówi o społeczeństwie obywatelskim, demokracji, rządach prawa. W napiętych do niedawna stosunkach z zagranicą promuje politykę odprężenia, otwarcia i współpracy. Mówi o dialogu między różnymi cywilizacjami. Kontakty z USA są nadal pełne nieufności, Izrael oficjalnie pozostaje wrogim państwem. Ożywiły się jednak kontakty z Europą. Chatami złożył wizytę we Włoszech i w Stolicy Apostolskiej. Przymierza się do odwiedzenia Niemiec i Wielkiej Brytanii. Wyjazd do Francji nie doszedł do skutku, ponieważ Francuzi nie chcieli zaakceptować warunku Irańczyków, by na przyjęciach nie serwowano wina.
Nie ma dnia, by gazety irańskie nie informowały o wizytach i rewizytach mniejszego i większego kalibru. Trwa dyplomatyczne otwarcie. Iran intensywnie odbudowuje normalne stosunki z państwami regionu. Nawet z Arabią Saudyjską - sojusznikiem Ameryki i rywalem naftowym. Śmiertelnie chory na raka król Fahd pofatygował się osobiście na lotnisko, by powitać Chatamiego. Jeszcze obowiązują amerykańskie sankcje, Iran nadal posądzany jest o wspieranie międzynarodowego terroryzmu i rozwijanie programu zbrojeń atomowych. Ale europejskie firmy, głównie naftowe, podpisują z Teheranem wielkie kontrakty. Kraj ten przestaje być straszakiem. Na tle Iraku czy Afganistanu jego polityka jawi się jako umiarkowana. W oczach dyplomatów Iran wyrasta na regionalnego lidera, stabilizującego sytuację w regionie.
Ekipa Chatamiego liczy na to, że już wkrótce przyjdzie czas na zdyskontowanie tej nowej polityki, zebranie pierwszych jej owoców w postaci napływu nowych technologii i inwestycji, co pozwoliłoby uzdrowić podupadłą gospodarkę, opartą na rabunkowej eksploatacji złóż ropy. Mimo dwóch lat sprawowania urzędu, Chatami nie był w stanie dokonać głębszych zmian. Konserwatywni ajatollahowie obawiają się, że nawet kamyczek reform uruchomi lawinę, nad którą nie byliby w stanie zapanować. Nie mogą pozwolić, by Chatami stał się grabarzem stworzonego przez nich systemu. Czy można otworzyć szeroko drzwi na zachodnie inwestycje i rozwinąć turystykę, a jednocześnie zachować status quo w życiu politycznym i społecznym, nie naruszać kanonów obyczajowych, pozostać impregnowanym na wpływy dynamicznej zachodniej pop-kultury, której tak łaknie irańska młodzież?
Chatami broni się przed atakami "konserwy" i zapowiada, że dotrzyma obietnic złożonych w kampanii prezydenckiej wbrew "monopolistycznym siłom, które próbują kształtować społeczeństwo według własnej interpretacji religii i prawa". Prezydent jest wprawdzie formalnie tylko osobą numer dwa w państwie (po liderze Chamenei), niemniej jednak wydaje się, że udaje mu się zbliżać małymi krokami do zwycięstwa. Jego stronnicy odnieśli sukces w ostatnich wyborach do rad lokalnych. Kolejnym sprawdzianem będą przyszłoroczne marcowe wybory parlamentarne - dojdzie w nich do decydującej konfrontacji zwolenników i przeciwników reform, chyba jeszcze ostrzejszej niż przed wyborami lokalnymi, gdy próbowano nie dopuścić do kandydowania wielu reformatorów, a postępowi intelektualiści ginęli z rąk zamachowców. Jeżeli obóz prezydenta zwycięży, Chatami wreszcie będzie mógł nie tylko mówić o zmianach, ale naprawdę je wprowadzać, zmieniając prawa w Medżlisie.
Hossein Nosrat, dyrektor departamentu prasy zagranicznej i mediów w ministerstwie kultury i islamskiego przewodnictwa, tłumaczy, że Chatami nie jest bynajmniej kontrrewolucjonistą - próbuje jedynie wprowadzać w życie to, co już było zapisane wcześniej w konstytucji i innych prawach. Soltani Fahr, redaktor naczelny gazety "Iran News", twierdzi, że nie jest możliwe, by zmiany doprowadziły do ustanowienia demokracji w zachodnim stylu. - Już John Stuart Mill twierdził, że byłaby to dla nas trucizna, musimy się trzymać własnej tradycji - tłumaczy. Darush nie wierzy w możliwość głębszych reform pod kierunkiem Chatamiego. - "Żółty pies jest bratem szakala" - przywołuje stare perskie powiedzenie. - To jedna klika. Ich ludzie nie obchodzą, tylko to, jak utrzymać się przy władzy - objaśnia. Głowę Shirin zaprząta jedna myśl: jak stąd wyjechać i zacząć normalnie żyć? - Może nawet Chatami chce dobrze, ale jest tylko marionetką na scenie. Za sznurki pociąga kto inny. Gdy stanie się prawdziwym zagrożeniem dla reżimu, zginie jak wcześniej wielu innych.


Witold Waszczykowski
nowo mianowany ambasador Polski w Iranie


Tempo naszego wzrostu gospodarczego sprawia, że Polska lada dzień będzie krajem, który nie może się koncentrować tylko na sprawach czysto europejskich. Uczestnictwo w NATO, OECD, a niedługo też w Unii Europejskiej obliguje nas do większego interesowania się innymi rejonami świata. Instytucje te utrzymują poważne stosunki albo co najmniej prowadzą poważny dialog z Iranem. Polska powinna w nim aktywnie uczestniczyć. Iran niesłusznie postrzegany jest w Polsce jako kraj egzotyczny, odległy. Korzystając z klimatu dyplomatycznego otwarcia w kontaktach Teheranu ze światem, musimy szybko odbudować intensywne kontakty polityczne, gospodarcze i kulturalne z tym krajem. Pamiętajmy, że po wejściu do NATO naszym sojusznikiem jest Turcja, bezpośrednio granicząca z Iranem. Bezpieczeństwo na tej granicy leży w naszym żywotnym interesie. Iran to kluczowy kraj w bardzo ważnym regionie świata, bezpośrednio zaangażowany w wiele procesów rozgrywających się od Suezu po Indie: na Kaukazie, w basenie Morza Kaspijskiego i nad Zatoką Perską. Jest atrakcyjny gospodarczo - to potentat w produkcji i eksporcie ropy naftowej. Ma wielkie złoża gazu i innych surowców. Jest dużym rynkiem zbytu, liczącym 65 mln ludzi.


Więcej możesz przeczytać w 27/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.