Kuracja recesją

Dodano:   /  Zmieniono: 
Recesja w Polsce, tak jak przed laty w Nowej Zelandii, może uzdrowić gospodarkę. Sytuacja polskiej gospodarki jest taka jak szypra ze znanej opowiastki. Jak pamiętamy - bo któż z nas nie służył w marynarce - "dręczyła go myśl niemiła; biedak myślał, że ma gonorrhoea, a to był zwykły lues". Tempo wzrostu PKB obniżyło się w czwartym kwartale 2000 r. do niecałych 3 proc. i najprawdopodobniej dalej będzie spadać, na giełdzie bessa, bezrobocie wzrasta z kwartału na kwartał.
 

Kryzys - mówią wzorem szypra niektórzy. A tu niespodzianka. To nie kryzys, tylko zwykła recesja. Zarówno z powodu recesji, jak i kryzysu ponosi się straty, zwykle bardzo duże. Można jednak również sporo zyskać.

Recesja dla normalnych - zwykła rzecz
Recesja, czyli przejściowe zmniejszenie tempa wzrostu, nie jest w gospodarce rynkowej niczym nadzwyczajnym. W najlepszej i najbardziej stabilnej gospodarce amerykańskiej w ciągu ostatnich piętnastu kwartałów stopa wzrostu PKB zmieniała się od 1,1 proc do 8,3 proc. W tym okresie gospodarka ta przeszła trzy wyraźne fazy boomu (tempo wzrostu 4-8 proc.) przedzielone jedno-, dwukwartalnymi recesjami, w których tempo to spadało nawet poniżej dwóch procent.
Recesje amerykańskie - wiadomo, jak jankes ma lekką obstrukcję, to w Europie wszyscy piją olej rycynowy - wpływają niemal na każdą gospodarkę świata. Zdolność do szybkiego otrząsania się ze zjawisk kryzysowych, wyciągania wniosków na przyszłość i pokryzysowego wzmacniania gospodarki jest patentem, który najlepiej udało się opanować Amerykanom. Wybór pomiędzy czekoladkami i rycyną jest bowiem poważnym dylematem.

Rycyna czy czekoladki?
Wygrali Nowozelandczycy, którzy przed laty wybrali na początek kuracji rycynę. W latach 70. w Nowej Zelandii, podobnie jak w Polsce, na samochód trzeba było czekać siedem lat, budowano nieefektywne, wielkie zakłady przemysłowe: stalownie, huty aluminium itp., wprowadzano cła zaporowe, a zadłużenie na mieszkańca było dziesięciokrotnie większe niż u nas. Trzeba było kryzysu gospodarczego na dużą skalę, by siły polityczne Nowej Zelandii zdecydowały się na radykalne reformy liberalne. Dziś - po zlikwidowaniu monopoli państwowych, obniżeniu podatków (VAT - 12,5 proc.) i zmniejszeniu roli związków zawodowych - Nowa Zelandia jest jednym z bogatszych krajów swojego regionu.
Inni wolą czekoladki i dziś są w takim stanie, że i rycyna nie pomaga. W Japonii, u tego wychwalanego przed laty "tygrysa nad tygrysami" stagnacja trwa od 1992 r. (z krótką przerwą w 1996 r., kiedy PKB zwiększył się o 4 proc.). Przez dziewięć lat produkcja wzrosła tylko o 10 proc.! W USA w latach 90. przy wzroście PKB o 37 proc. wynagrodzenia realne wzrosły o 3 proc., tygodniowy czas pracy wydłużył się z 40,8 godziny do 42 godzin, a stopa bezrobocia wynosiła od 7,8 proc. do 3,9 proc. Ot, rycyna. W tym samym czasie w Japonii przy dziesięcioprocentowej dynamice produkcji płace realne zwiększyły się o 2 proc., czas pracy skrócono do 37 godzin tygodniowo i bardzo niechętnie zezwalano na wzrost bezrobocia, które zwiększyło się z 2,1 proc. w roku 1990 do 4,7 proc. pod koniec dekady. Toż to czekoladki!

Pechowe szczęście
Polska przez oczyszczającą recesję powinna przejść już dawno. Niestety, mieliśmy szczęście. W połowie lat 90., gdy była pora płacić za spowolnienie reform, wybuchł rosyjski szał konsumpcyjny, który przez dwa lata napędzał w Polsce wzrost produkcji towarów - delikatnie mówiąc - substandardowych. Gdy w Rosji nadszedł czas prawdy, w Polsce koniunkturę zaczął napędzać gorączkowy szał kredytowy. Przypominał on jednak nadmuchiwanie balonu. A jest to zabawa, która ma swoje granice. W końcu roku 1999, gdy deficyt obrotów bieżących sięgnął 8 proc., balon trzeba było odłożyć i zacząć dmuchać na zimne. Lepsze jest bowiem przejściowe spowolnienie wzrostu niż przypadkowe zderzenie nadętego balonu z ostrą drobinką piasku.
Trudniejsze warunki zapewne skłonią polskie firmy do lepszej organizacji, szukania nowych rynków zbytu, wprowadzania szerszej oferty produktów i poprawy ich jakości. Kurczący się rynek wewnętrzny i zagraniczna konkurencja zmuszają je, by stawały się lepsze. Ci, którym jakoś uda się przetrwać obecną niekorzystną sytuację bez radykalnych działań, padną na następnym, znacznie trudniejszym egzaminie - pełnej konfrontacji z konkurentami z UE. Dalej pójdą tylko najlepsi.

Lepiej, bo nie tak drogo
Dzisiejsza recesja, czyli - powtórzmy - zjawisko zmniejszania tempa wzrostu, spowodowana jest splotem wielu okoliczności. Jedną z nich jest mniej ekspansywna polityka pieniężna. Przy wysokich realnych stopach procentowych o pieniądz jest istotnie trudniej. Czy to jednak źle? Pozytywną tego konsekwencją jest to, że po kredyt sięgamy rozważniej. Potencjalny kredytobiorca skrupulatnie sprawdza, czy przedsięwzięcie rzeczywiście będzie rentowne i czy stać go na spłacanie długu i odsetek. To sprawia, że pieniądz (nie dotyczy to oczywiście wydatków rządowych) trafia tam, gdzie może być najlepiej wykorzystany.
Przyhamowanie tempa wzrostu obiegu pieniężnego powoduje także spadek inflacji. Ceny przestały wreszcie rosnąć po kilkanaście procent rocznie, a ich poziom zaczyna być przewidywalny. I choć do europejskiego poziomu inflacji, który musimy osiągnąć, chcąc wejść do unii, jest nam jeszcze daleko, to osiągnęliśmy już tyle, że optymiści zaczynają wierzyć, iż będzie to możliwe.

Ucieczka do przodu, czyli lepiej, taniej i na eksport
Pozytywnym skutkiem sytuacji, w której producentom trudniej upchnąć byle co na rynku krajowym, jest poprawa jakości oferowanych towarów i obniżka kosztów produkcji. Zwiększenie wymagań rynku krajowego sprzyja także eksportowi. Polskie firmy szukają zbytu za granicą i czynią to ostatnio z powodzeniem; eksport zwiększył się w zeszłym roku o 15 proc. w stosunku do 1999 r. Dodajmy przy tym, że stało się to przy bardzo mocnym w końcu roku złotym. Tanie dolary i marki nie przeszkodziły więc w handlu. Kolejny raz okazało się, że Polak potrafi - potrafi jednak głównie wtedy, kiedy musi. - Polskie firmy, zmuszone ograniczoną konsumpcją w kraju, uznały rynki zagraniczne za równoprawny teren polowań. Natychmiast przyniosło to skutek w postaci zmniejszenia deficytu w obrotach bieżących, dzięki czemu wychodzimy dziś z zagrożenia, jaki ów deficyt niósł dla gospodarki - ocenia prof. Jan Winiecki z Uniwersytetu Europejskiego.

Robotni czy bezrobotni?
Wiele mówi się ostatnio w Polsce o nieszczęściu bezrobocia, starannie przemilcza się jednak jeszcze większą tragedię, jaka trapi nas od lat - niechęć do pracy i jej skandalicznie niską wydajność. A przecież są to dwie strony tego samego medalu, jaki otrzymaliśmy w nagrodę za pół wieku gospodarki socjalistycznej. I gdy dzisiaj mówimy o tym, że tak wiele osób nie ma pracy, to na ogół zapominamy, iż "bezrobotnych" jest dużo dlatego, że mało jest "robotnych". Między innymi z tego powodu wydajność pracy w Polsce wynosi tylko 21 proc. średniej unijnej. To, że w latach 1990-2000 wydajność pracy wzrosła o ponad połowę (53 proc.), nie było darem niebios, lecz wynikało z lepszej selekcji pracowników. - Trzy lata temu przeszliśmy szokową terapię odchudzającą. W 1997 r. pracowało u nas 400 osób, teraz 140 - mówi wprost Marek Kasprowicz, dyrektor handlowy Impexmetalu, któremu udało się zwiększyć obroty o kilkadziesiąt procent. Wyjątki zdarzające się w regionach bezrobocia strukturalnego, gdy na bruk trafiali pracownicy dobrzy, nie zmieniają prawdziwości ogólnej tezy, że dziękowano głównie najgorzej pracującym (wzrost PKB o 45 proc. osiągnęliśmy przy mniejszej o 5 proc. liczbie pracujących).

Z pomocą Darwina?
- Najlepszym nauczycielem ekonomii jest przymus ekonomiczny: albo będziemy działać lepiej i wydajniej, albo nas nie będzie. Na rynku przydatny jest "darwinizm". Słabsi muszą odpaść, ustępując miejsca silniejszym - mówi Mirosław Gronicki, główny ekonomista BIG Banku Gdańskiego. Zmiany mające poprawić organizację polskich firm - o ile okażą się trwałe - będą najlepszym z pozytywnych skutków sytuacji przedkryzysowej. - Zmieniliśmy sposób zarządzania firmą, poprawiliśmy jakość. Efekt: trzydziestoprocentowy wzrost sprzedaży i wyższa o 15 proc. rentowność - mówi Małgorzata Zakrzewska z Dryvit Systems z Warszawy. Skutkiem zmian m.in. w systemie dystrybucji olsztyńskiego Indykpolu jest wzrost sprzedaży o ponad 15 proc. - Kryzys w kapitalizmie oczyszcza gospodarkę z firm nieefektywnych. Przedsiębiorstwa, które potrafią się zmienić, dostosować do gorszych warunków zewnętrznych, przetrwają również ewentualne następne trudniejsze okresy - mówi prof. Witold Orłowski, ekspert Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych.

Więcej możesz przeczytać w 12/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.