Płonąca stodoła i ja

Płonąca stodoła i ja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jest stodoła za miastem. Za czyn popełniony w Jedwabnem ponosimy odpowiedzialność narodową, której nie można i nie wolno unikać. I do tej stodoły Polacy miejscowi i z sąsiedztwa pędzą Żydów. To, czy pędzą tysiąc sześciuset, czy stu, nie ma żadnego znaczenia - ani jako okoliczność łagodząca, ani jako okoliczność obciążająca. Ocena czynu, którego za moment dokonają, jego osąd w naszych sumieniach okolicznościom łagodzącym nie podlega.
Jest stodoła za miastem. I do tej stodoły Polacy miejscowi i z sąsiedztwa pędzą Żydów. To, czy pędzą tysiąc sześciuset, czy stu, nie ma żadnego znaczenia - ani jako okoliczność łagodząca, ani jako okoliczność obciążająca. Ocena czynu, którego za moment dokonają, jego osąd w naszych sumieniach okolicznościom łagodzącym nie podlega. Ewentualna mniejsza liczba zapędzonych do stodoły w stosunku do tej, o jakiej się mówi, była ważna dla tych Żydów, którzy nie znaleźli się w zasięgu prześladowców, a dziś jest ważna dla historyków. Nie ma też żadnego znaczenia dla osądu tego ludobójstwa w naszym sumieniu zachowanie Żydów podczas okupacji sowieckiej. To zachowanie ma wyłącznie znaczenie dla sumień żydowskich i dla ich rachunków sumienia.
Pędzą więc do stodoły Żydów wszelkiej płci i wieku, także niemowlęta w ramionach rodziców. Uwolnijmy wyobraźnię z pęt, z blokującej ją pewności, że my, Polacy, do czegoś takiego nie bylibyśmy zdolni. Musimy podejść do owej płonącej przez sześćdziesiąt lat stodoły wolni od tej blokady, bo w przeciwnym razie niczego nie pojmiemy. Zobaczmy tych pędzonych ludzi i jeśli nie możemy ujrzeć w nich bliźnich, to postawmy się chociaż na ich miejscu. Postawmy na ich miejscu nasze dzieci i naszych wnuków. Zobaczmy tam w środku - powtórzę - jeśli nie bliźniego, to siebie, naszych najbliższych. I usłyszmy ten krzyk, "który było słychać na dwa kilometry" - jak mówią świadkowie - i wyobraźmy sobie, że to krzyczymy my i że to krzyczą ci, których najbardziej kochamy, pochłaniani przez potworny żar, bez drogi ucieczki. I dopiero wtedy, gdy widząc te sceny oczami uwolnionej od blokad wyobraźni, poczujemy łzy, dopiero wtedy będziemy mogli powiedzieć, że dopuściliśmy do głosu sumienie, że odczuliśmy grozę zbrodni rodaków z tamtego czasu poprzez żal za tych pochłoniętych przez ogień.
Ta zbrodnia nas obciąża. Nie miejmy złudzeń, że uwolnimy się od niej, odrzucając ją od siebie, mnożąc wykręty i usprawiedliwienia. W stodole nie mordowano konkretnego Żyda w konkretnym celu, nie popełniono zbrodni pospolitej, która obciąża tylko zbrodniarza czy grupę zbrodniarzy. W tej stodole nie żaden margines, lecz skrawek narodu polskiego spalił skrawek narodu żydowskiego. Dopóki zatem będziemy się uważać za naród, czyli wspólnotę pokoleń wczorajszych, dzisiejszych i przyszłych, dopóty ciążyć będzie na nas ten czyn popełniony przez ludzi pokolenia, którego w większości już nie ma. Nie ponosimy za niego odpowiedzialności jako jednostki, ale ponosimy jako przynależni do narodu. Nie jest to odpowiedzialność zbiorowa, której nie wolno stosować, lecz odpowiedzialność narodowa, której nie można uniknąć i nie wolno unikać. Działa tu dokładnie to samo prawo moralne, które pozwala za nasze uważać wielkie czyny przodków, szczycić się nimi i także twierdzić słusznie, że była cząstka narodu polskiego, która ratowała i uratowała cząstkę narodu żydowskiego. Była nawet tam, niedaleko tej stodoły, jakaś skrytka, gdzie pani Antonina Wyrzykowska przechowała do końca wojny siedmiu Żydów zbiegłych spod rąk "naszych". Ta skrytka jest miejscem dumy narodowej, a ta nieodległa stodoła - miejscem hańby. Narodowej!
Nie możemy więc zrzucić z siebie i z sumienia tej płonącej stodoły sprzed 60 lat i tego "krzyku, który było słychać na dwa kilometry". Ona płonie nadal i ten krzyk nadal słychać. Będzie płonęła tak długo i tak długo będzie krzyk słychać, jak długo będziemy brzemię tego naszego ludobójstwa od siebie odpychać. Żebyśmy mogli sami je z siebie zdjąć i żeby zostało ono z nas zdjęte, musimy je przyjąć. Musimy oczami uwolnionej wyobraźni przejść tę drogę sprzed ponad półwiecza aż do środka tego żaru i jeśli popłyną nam łzy nad tymi, co tam przepadli, wtedy zyskamy szansę usunięcia z narodowej tkanki antysemickiej trucizny, która tylu z nas zatruwa do dziś. Pierwszy raz miałem łzy w oczach, pisząc tekst i widząc, jak się palą żywi ludzie. Tylko tyle mogę zrobić, by żar tamtej płonącej stodoły zgasić i krzyk ginących w niej uspokoić.
Więcej możesz przeczytać w 12/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.