Za podstawę scenariusza posłużyły tym razem cztery nowelki Franka Millera: znane z kart opowieści graficznej: tytułowa „Damulka warta grzechu”, „Just Another Saturday Night” oraz napisane na potrzeby filmu: "The Long Bad Night" oraz "Nancy's Last Dance”. Opowieści te pozornie się ze sobą przeplatają, w wielu sekwencjach ukazując to samo miejsce zdarzeń. Bar Kadies staje się punktem zbieżnym wszystkich opowieści, będąc miejscem spotkań większości bohaterów. Na główną postać wyrasta zaś Marv (Mickey Rourke), która przewija się przez każdą z historii, działając jako element napędowy akcji, bądź na chwilę pojawiając się na ekranie.
Każda z przedstawionych opowieści potrafi przyciągnąć uwagę i wzbudzić zainteresowanie widza, zawsze opierając się na: wirtuozerii czarno-białych kadrów z kolorowymi wstawkami, przestylizowanej akcji, ciętych ripostach oraz walce z niesprawiedliwością tego świata. Są to elementy, które przykuły widzów już w pierwszej odsłonie dzieła. Teraz sprawdzają się równie dobrze. Wizualny rozmach pozostał ten sam. Jedynie chwilami korzysta się tu z zasad sequela: więcej, szybciej, mocniej, podkoloryzowując jeszcze więcej elementów na ekranie. Przez większość czasu korzysta się jednak z tych samych sprawdzonych środków, co daje poczucie stylistycznej spójności obu obrazów. Efekciarstwo niektórych scen oraz użycie technologii 3D pomaga jeszcze mocniej podbić specyficzny sposób prezentowania akcji.
Elektryzujące są w szczególności sceny z udziałem Evy Green oraz Jessici Alby, które bez skrupułów pokazują swoje wdzięki. Nie powinno to dziwić, zwłaszcza ze względu na fakt, iż cała kreacja Green opiera się na jej mocy manipulowania mężczyznami, do której wykorzystuje sztuczki znane jedynie kobietom. Taniec Alby w końcowej części obrazu w rytm piosenki „Skin City” Stevena Tylera jest natomiast najlepszą sceną całej produkcji, do której będzie chciało wracać się wielokrotnie. Choreografia, muzyka oraz seksapil aktorki zgrywają się tutaj w spójną całość, tworząc sekwencję taneczną, która na długo zostaje w pamięci.
Dla ciągłości historii fajnie by było, gdyby w pewnym momencie filmu Josha Brolina zmienił Clive Owen, wcielający się w rolę Dwigtha w pierwszej części obrazu, chronologicznie rozgrywającej się (w tym segmencie opowieści) po wydarzeniach „Damulki wartej grzechu”. Niestety Owen był niedostępny w czasie kręcenia zdjęć, dlatego jego rolę wciąż gra Brolin, lekko odmieniony, dzięki specjalnym protezom twarzy. Ciekawie ma się też sprawa z chronologią w głównym segmencie obrazu, czyli „A Dame to kill for”, gdyż ginie w niej jeden z bohaterów, który ginął też później w „The Big Fat Kill”, znanej z części pierwszej. Są to jednak niewielkie mankamenty, nie zacierające dobrego wrażenia po całej produkcji.
Trzeba bowiem przyznać, że widz dostaje w tym filmie dokładnie to czego oczekuje od obrazu o tytule „Sin City”. Są tu więc i girlsy, gorzała i giwery, (jak mówi jeden z tytułów powieści obrazkowej), jak również stylistyczny rozmach i posoczyście lejąca się krew. Każdy z elementów sukcesu części pierwszej, znalazł się więc w „A Dame to Kill for”. A jednak, z powodu powrotu tej samej stylistyki, obraz oddziaływuje nieco mniej niż „jedynka”, stanowiąca w momencie swojej premiery stylistyczny ewenement. Korzystając z dokładnie tych samych zagrań, co przed dziewięcioma laty, trudno jednak osiągnąć ten sam efekt zaskoczenia i oszołomienia widza. Zwłaszcza, że tak długi czas oczekiwania na część drugą pozwolił wygórować oczekiwania większości z nich. Z drugiej strony to właśnie stanowi o największym plusie produkcji - że jest to dzieło godne swojego pierwowzoru, na dodatek komplementujące części pierwszej i w wielu elementach niczym jej nie ustępujące.
Ocena: 8-/10