Artystyczny egoista, cokolwiek by nie robił, zawsze wydaje się robić to, by o nim mówiono. Lubi szokować, intrygować, irytować, wiercić nam dziurę w brzuchu. Nie pozostawia ludzi obojętnymi, bo zdaje się że to najgorsze, co „big star wannabe” może zrobić. Albo go kochasz, albo nienawidzić. Za chwilę do kin wejdzie Kim jest Michael – film, który w naszym homofobicznym społeczeństwie nie ma szans na sukces, w sumie nie tylko w naszym – w żadnym. Nie rozbije box office'owego banku, przejdzie zapewne bez echa, a szkoda... bo to film, który zasiewa w widzu ziarenko tak zwanej „rozkminy”.
Główny bohater „I Am Michael” Michael Glatze przechodzi transformację - z geja-aktywisty staje się chrześcijańskim pastorem uważającym homoseksualizm za iluzję, z której każdy może się wyzwolić. Bohater grany przez Franco obraca swoje życie do góry nogami – od frywolnego życia w erotycznym trójkącie po uporządkowane życie obok kochającej żony i Kościoła. Na początku poznajemy Michaela garściami czerpiącego z tego, co daje mu życie – szczęśliwy młody człowiek, walczący o to, co wierzy. Zmiana otoczenia z kolorowego San Francisco na Halifax rodzi pewne wątpliwości, które manifestują się atakami paniki. Czy tak powinno wyglądać moje życie? Michael z ciekawości sięga po Biblię, która całkowicie odmieni jego życie.
Pewnie teraz kiedy to czytacie myślicie sobie: „Ten film to na pewno propaganda!” Albo lewaków, którzy chcą nam pokazać, że Kościół jest zły, bo ogranicza naszą seksualność i nie pozawala nam być sobą, albo katoli, którzy głoszą, że homoseksualizm trzeba leczyć. Debiutujący reżyser Justin Kelly nie staje po żadnej stronie barykady. I to jest w tym filmie najlepsze, nie jesteśmy indoktrynowani. Przychodzimy na seans z własnym systemem wartości i przez ten pryzmat staramy się bohatera zrozumieć. Zmiana, która zachodzi w głównym bohaterze jest bardzo powolna, bardzo subtelnie poprowadzona – w dużej mierze dzięki Franco, który właśnie w tych najtrudniejszych emocjonalnie scenach zdaje się być najlepszy. Nie szarżuje, nie przesadza, udaje mi się znaleźć złoty środek, stara się zrozumieć motywacje swego bohatera i zmusić nas byśmy też zrozumieli.
Trudno powiedzieć czy przemiana Michaela jest prawdziwa. Czy jego nowe życie nie jest tylko fasadą. Czy wystarczy, by ktoś miał silniejsze przekonania od niego, a on jak chorągiewka na wietrze zacznie powiewać w odpowiednią stronę. Nie dostajemy odpowiedzi na te pytania. Może to i dobrze, każdy z nas może postawić swoją kropkę na końcu zdania.
Ocena: 7/10