Rocznica wyborów 4 czerwca 1989 r. właściwie powinna być tak symboliczną datą dla Polaków, jak 11 listopada, 10 kwietnia, 15 sierpnia czy 1 września. Tego dnia społeczeństwo zadało przecież komunistom straszliwą klęskę. Pokazało im, że przez pół wieku rządzili bez najmniejszej legitymacji społecznej, a jedynym ich oparciem były milicyjne pałki i sowieckie bagnety. 4 czerwca nigdy jednak nie stał się symbolem polskiej wolności. Pewnie dlatego, że elita ówczesnych zwycięzców spod znaku Solidarności zdecydowała się na zbyt daleko idące kompromisy. Uznała, że bezpieczniej będzie współrządzić z ustępującymi elitami niż ryzykować budowę państwa od zera. W ten sposób przywódcy ogromnego wolnościowego ruchu zaczęli zarażać się nihilizmem zdegenerowanych aparatczyków totalitarnego państwa. Nowe kadry urzędnicze przejmowały zwyczaje swoich poprzedników wrogo nastawionych do obywateli, nie mówiąc o odziedziczonej machinie korupcyjnej. Z czasem potomkowie PRL-owskich elit stawali się bliżsi nowym elitom niż masy, które wyniosły ich do władzy po 1989 r. Coś, co nazwano sobie historycznym kompromisem, w rzeczywistości oznaczało petryfikacje dawnego układu środowiskowego poszerzonego o nowe socjaldemokratyczne elity. Wolność słowa, wolny rynek, swobody obywatelskie, wszystko to, co wywalczyliśmy sobie, pozostało, ale stopniowo było kanalizowane i koncesjonowane w ramach nowych konstrukcji państwowo-prawnych.
Ukryty powrót cenzury
Jedną z najbardziej znienawidzonych instytucji w PRL był Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk, czyli cenzura. Likwidacja tej instytucji nie oznaczała jednak zniesienia całkowitej kontroli. W imię niedojrzałości polskiego społeczeństwa nowa stara elita władzy blokowała na przykład dostęp do esbeckich teczek. Bez tego trudno było zrozumieć sieć powiązań i błyskotliwe kariery w mediach i biznesie. Nie oznacza to jednak, że zakaz obowiązywał wszystkich. Dostęp do archiwów bezpieki mieli funkcjonariusze dawnego reżimu oraz ich wybrańcy – jak choćby Adam Michnik. Właściwie nie wiadomo na jakiej podstawie. Każdy, kto domagał się dostępu do tej wiedzy, był w praktyce eliminowany z życia publicznego. Zostawał nazwany prawicowym, oszalałym z nienawiści oszołomem lub rewanżystą. Szybko znikał z mediów, tych publicznych, i największych tytułów silnie związanych z nową starą elitą. Koncesjonowanie dostępu do źródeł umożliwiło utworzenie z wielu donosicieli autorytetów moralnych, które miały wpływ na kształtowanie opinii publicznej.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.