Gerhard Schröder włożył kij w europejskie mrowisko
Czy Komisja Europejska stanie się "rządem Europy", którego szefa będzie wybierał Parlament Europejski? Czy Rada Ministrów Unii Europejskiej przekształci się w przyszłości w izbę wyższą unii, wzorowaną na niemieckim Bundesracie? Takie sugestie zawiera projekt niemieckich socjaldemokratów opracowywany pod kierunkiem Gerharda Schrödera. Pełną wersję planu kanclerz zamierza przedstawić na jesiennym zjeździe SPD w Norymberdze, ale zarys założeń już się przedostał do prasy. "Przeciek kontrolowany" okazał się zabiegiem skutecznym - o planie Schrödera dla Europy dyskutuje się także poza granicami Niemiec.
Europa widziana z Berlina
Już po raz trzeci w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy dał się słyszeć głos z Berlina na temat przyszłości Europy. Po odejściu wizjonera Helmuta Kohla tempo budowy "wspólnego domu - Europy" osłabło. Co prawda, kanclerz Schröder zdołał doprowadzić do porozumienia na szczytach UE w Berlinie i Kolonii - gdzie uchwalono m.in. tak ważne kwestie, jak nowy budżet czy powołanie ministra spraw zagranicznych unii - były to jednak zadania chwili, a nie własne idee, zmierzające do pogłębienia europejskiej integracji. Pierwszym, który przełamał milczenie i przedstawił odważną koncepcję rozwoju unii, nie był polityk z szeregów chadeckich ani socjaldemokratycznych, lecz "zielony" Joschka Fischer. Jego referat, wygłoszony w maju ubiegłego roku na Uniwersytecie Humboldta, zapoczątkował dyskusję o przyszłym kształcie UE. Fischer - promotor "Stanów Zjednoczonych Europy", z jedną konstytucją i jednym prezydentem wybieranym bezpośrednio przez obywateli krajów członkowskich - dotknął delikatnej kwestii narodowej tożsamości. Już to wystarczyło, by szefa niemieckiej dyplomacji okrzyknięto niemalże beznarodowcem, a on sam musiał się uciekać do usprawiedliwień, że przedstawił swe poglądy "jako osoba prywatna". Drugi raz w tej samej sprawie wypowiedział się niedawno prezydent Niemiec Johannes Rau w Parlamencie Europejskim w Strasburgu. Gerhard Schröder nie mógł dłużej stać w drugim szeregu.
Koncepcje Fischera, Raua i Schrödera istotnie się różnią. Szef niemieckiego MSZ miał na myśli rodzaj "Stanów Zjednoczonych Europy". Prezydent Rau zgodził się, że "dalsze jednoczenie się państw unii jest nieodzowne", ale celem nie powinno być "żadne scentralizowane superpaństwo". Również z propozycji kanclerza nie wyłania się wola demontażu państw narodowych w ramach Unii Europejskiej. Schröder opowiedział się za wzmocnieniem samorządności państw narodowych tak głośno, jak nie czynił tego nawet jego chadecki poprzednik.
Projekt przebudowy europejskiego domu według projektu architekta Schrödera powstał zgodnie z hasłem: co dobre dla Niemiec, musi być dobre dla Europy. Kanclerz sugeruje nowy podział kompetencji unijnych organów władzy, wzmacniający samorządność państw członkowskich. Pominąwszy stronę merytoryczną projektu, Schröder chciał uzmysłowić, że skończył się okres gry wedle partytury odziedziczonej po poprzedniku.
Federacja? Konfederacja? Superpaństwo?
Niemcy są największym, najludniejszym państwem w unijnej piętnastce, odnoszą relatywnie najwięcej korzyści z procesu integracji i już tylko z tego względu nie mogą dłużej milczeć w sprawie przyszłości UE. Głos kanclerza Schrödera był tym bardziej oczekiwany, że inni przywódcy piętnastki nie kwapią się do składania propozycji. Wody w usta nabrali nawet tradycyjni francuscy partnerzy Niemiec w scalaniu Europy. Premier Francji Lionel Jospin nie wyraził entuzjazmu wobec tez niemieckiego kolegi. Przemówił ustami swego ministra do spraw Europy; Pierre Moscovici określił propozycje Schrödera jako "zbyt przesiąknięte niemieckim duchem" i "niewyważone". Jak stwierdził, znaczenie państw UE "nie może się ograniczać do drugiej izby parlamentu". Niezależnie jednak od krytyki, projekt Schrödera zmusza Jospina do działania. Rzecznik premiera zapowiedział, że wkrótce przedstawi "własną wizję Europy", co notabene obiecuje od ponad roku.
Dla premiera Wielkiej Brytanii koncepcja Schrödera zgłoszona została w ogóle nie w porę. Tony Blair znajduje się w przededniu wyborów i wolałby nie drażnić konserwatywnych wyspiarzy dryfowaniem w stronę Brukseli.
Kto odpowie Niemcom?
Tak czy inaczej Schröder włożył kij w europejskie mrowisko. W mniejszych państwach unii głosy są podzielone. Belgowie chcą wzmocnienia "europejskiej federacji" i wyraźnego podziału zadań między Brukselą a państwami wspólnoty. Projekt Schrödera przyjęto przychylnie, podkreślając, że sprzyja on tworzeniu równowagi, może usprawnić funkcjonowanie organów UE i rządów krajów piętnastki. Kanclerz Austrii Wolfgang Schüssel odniósł się do projektu kanclerza Niemiec z większym dystansem, a prasa austriacka połączyła jego komentarz o "zbieżności poglądów w niektórych punktach" z wcześniejszym poparciem dla prezydenta Raua w Strasburgu, gdy ten zwracał uwagę, by nie tworzyć z unii superpaństwa. Przy okazji austriackim politykom dostało się za to, że ograniczają się do recenzowania cudzych projektów i nie występują z własnymi inicjatywami. Ten ostatni zarzut pojawił się również na Półwyspie Iberyjskim. Dziennik "El Pais" napisał: "I znów najoryginalniejsze i najbardziej dyskusyjne idee dotyczące przyszłości Europy wyszły z Niemiec".
Europa widziana z Berlina
Już po raz trzeci w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy dał się słyszeć głos z Berlina na temat przyszłości Europy. Po odejściu wizjonera Helmuta Kohla tempo budowy "wspólnego domu - Europy" osłabło. Co prawda, kanclerz Schröder zdołał doprowadzić do porozumienia na szczytach UE w Berlinie i Kolonii - gdzie uchwalono m.in. tak ważne kwestie, jak nowy budżet czy powołanie ministra spraw zagranicznych unii - były to jednak zadania chwili, a nie własne idee, zmierzające do pogłębienia europejskiej integracji. Pierwszym, który przełamał milczenie i przedstawił odważną koncepcję rozwoju unii, nie był polityk z szeregów chadeckich ani socjaldemokratycznych, lecz "zielony" Joschka Fischer. Jego referat, wygłoszony w maju ubiegłego roku na Uniwersytecie Humboldta, zapoczątkował dyskusję o przyszłym kształcie UE. Fischer - promotor "Stanów Zjednoczonych Europy", z jedną konstytucją i jednym prezydentem wybieranym bezpośrednio przez obywateli krajów członkowskich - dotknął delikatnej kwestii narodowej tożsamości. Już to wystarczyło, by szefa niemieckiej dyplomacji okrzyknięto niemalże beznarodowcem, a on sam musiał się uciekać do usprawiedliwień, że przedstawił swe poglądy "jako osoba prywatna". Drugi raz w tej samej sprawie wypowiedział się niedawno prezydent Niemiec Johannes Rau w Parlamencie Europejskim w Strasburgu. Gerhard Schröder nie mógł dłużej stać w drugim szeregu.
Koncepcje Fischera, Raua i Schrödera istotnie się różnią. Szef niemieckiego MSZ miał na myśli rodzaj "Stanów Zjednoczonych Europy". Prezydent Rau zgodził się, że "dalsze jednoczenie się państw unii jest nieodzowne", ale celem nie powinno być "żadne scentralizowane superpaństwo". Również z propozycji kanclerza nie wyłania się wola demontażu państw narodowych w ramach Unii Europejskiej. Schröder opowiedział się za wzmocnieniem samorządności państw narodowych tak głośno, jak nie czynił tego nawet jego chadecki poprzednik.
Projekt przebudowy europejskiego domu według projektu architekta Schrödera powstał zgodnie z hasłem: co dobre dla Niemiec, musi być dobre dla Europy. Kanclerz sugeruje nowy podział kompetencji unijnych organów władzy, wzmacniający samorządność państw członkowskich. Pominąwszy stronę merytoryczną projektu, Schröder chciał uzmysłowić, że skończył się okres gry wedle partytury odziedziczonej po poprzedniku.
Federacja? Konfederacja? Superpaństwo?
Niemcy są największym, najludniejszym państwem w unijnej piętnastce, odnoszą relatywnie najwięcej korzyści z procesu integracji i już tylko z tego względu nie mogą dłużej milczeć w sprawie przyszłości UE. Głos kanclerza Schrödera był tym bardziej oczekiwany, że inni przywódcy piętnastki nie kwapią się do składania propozycji. Wody w usta nabrali nawet tradycyjni francuscy partnerzy Niemiec w scalaniu Europy. Premier Francji Lionel Jospin nie wyraził entuzjazmu wobec tez niemieckiego kolegi. Przemówił ustami swego ministra do spraw Europy; Pierre Moscovici określił propozycje Schrödera jako "zbyt przesiąknięte niemieckim duchem" i "niewyważone". Jak stwierdził, znaczenie państw UE "nie może się ograniczać do drugiej izby parlamentu". Niezależnie jednak od krytyki, projekt Schrödera zmusza Jospina do działania. Rzecznik premiera zapowiedział, że wkrótce przedstawi "własną wizję Europy", co notabene obiecuje od ponad roku.
Dla premiera Wielkiej Brytanii koncepcja Schrödera zgłoszona została w ogóle nie w porę. Tony Blair znajduje się w przededniu wyborów i wolałby nie drażnić konserwatywnych wyspiarzy dryfowaniem w stronę Brukseli.
Kto odpowie Niemcom?
Tak czy inaczej Schröder włożył kij w europejskie mrowisko. W mniejszych państwach unii głosy są podzielone. Belgowie chcą wzmocnienia "europejskiej federacji" i wyraźnego podziału zadań między Brukselą a państwami wspólnoty. Projekt Schrödera przyjęto przychylnie, podkreślając, że sprzyja on tworzeniu równowagi, może usprawnić funkcjonowanie organów UE i rządów krajów piętnastki. Kanclerz Austrii Wolfgang Schüssel odniósł się do projektu kanclerza Niemiec z większym dystansem, a prasa austriacka połączyła jego komentarz o "zbieżności poglądów w niektórych punktach" z wcześniejszym poparciem dla prezydenta Raua w Strasburgu, gdy ten zwracał uwagę, by nie tworzyć z unii superpaństwa. Przy okazji austriackim politykom dostało się za to, że ograniczają się do recenzowania cudzych projektów i nie występują z własnymi inicjatywami. Ten ostatni zarzut pojawił się również na Półwyspie Iberyjskim. Dziennik "El Pais" napisał: "I znów najoryginalniejsze i najbardziej dyskusyjne idee dotyczące przyszłości Europy wyszły z Niemiec".
Więcej możesz przeczytać w 19/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.