Film "Doktor T. i kobiety" Roberta Altmana to groteska na temat kobiet, które same sobie stwarzają piekło i świetnie się w nim czują
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, porozmawiajmy o kobietach, a raczej o filmie Roberta Altmana "Doktor T. i kobiety".
Zygmunt Kałużyński: Na tle tego, co się obecnie dzieje, jeśli chodzi o tzw. feminizm, ten film jest bezczelnym wyjątkiem. Altman bardzo się naraził. Ale gdy wspomnę inne jego filmy, okazuje się, że sukces pań niepokoił go zawsze i miał on tutaj wyjątkową niepodległość jak na amerykańskiego filmowca. Wiadomo przecież, że Hollywood było na klęczkach wobec kobiet, nim narodził się feminizm. Na przykład jego film "Pret aporter" był gryzącą satyrą, co prawda nie bardzo celną, na temat obsesyjnego szału mody damskiej.
TR: I tym razem jest to groteska. Już od czołówki dusiłem się ze śmiechu, obserwując scenę rozgrywającą się w prywatnym gabinecie wziętego ginekologa, a właściwie w poczekalni tego gabinetu. Jest to seria trafnych i zabawnych obserwacji na temat wystrojonych dam, przychodzących tu po radę, kurację, a czasem po prostu po komplement albo odrobinę zainteresowania swoją osobą.
ZK: Również z punktu widzenia techniki filmowej jest to osiągnięcie. Jesteśmy bardzo długo - jak na kino - w jednym pokoju, gdzie kotłuje się tłum kobiet. Jest to fotografowane jednocześnie z kilkunastu punktów widzenia, później połączone w montażu, co daje poczucie wciągnięcia w sam środek tego damskiego kołowrotu. Owo wyjątkowe osiągnięcie służy satyrze na kobiety...
TR: ...szczególnie te w okresie menopauzy.
ZK: Nie tylko, bo nawet te, które nie mają menopauzy, są w menopauzie mentalnej. Mamy tu całe babskie społeczeństwo bogatego miasta Dallas - żony miejscowych nababów: lekarzy, adwokatów, naftowych kapitalistów. Im naprawdę niczego już nie brakuje. Portret takiej osoby w kinie amerykańskim pojawia się bardzo rzadko, a tutaj mamy nie jedną postać, lecz tłum i w dodatku w całej skali.
TR: Mam wrażenie, że w tym filmie oprócz doktora T. (Richard Gere) są same kobiety.
ZK: Zastanawiałem się, panie Tomaszu, dlaczego Altman wpadł na pomysł, by bohaterem filmu zrobić lekarza ginekologa. Z pozoru wydaje się ten pomysł sztuczny, ale nie jest. Przecież ginekolog musi się zadawać z kobietami od ich już absolutnie nie ukrywanej, najbardziej intymnej strony. Jednocześnie jest to wzorowy obywatel: spokojny, zrównoważony, rzeczowy...
TR: ...wierny małżonek i wychowawca córek. Ciekawe, że nawet dzieci są tu tylko płci żeńskiej. Wszędzie kobiety.
ZK: Pod tym względem ten film to kuriozum: jeden mężczyzna i tłum kobiet. Co prawda on zadaje się również z kolegami. Od czasu do czasu widzimy ich na wspólnej wycieczce myśliwskiej bądź sportowej, ale jest to jakby ironiczny akcent: jeśli udaje mu się opuścić świat kobiet, przenosi się do krańcowo różnego, niemalże przyrodniczo otoczenia.
TR: Jakby wyjeżdżał na inną planetę. Panie Zygmuncie, przyjrzyjmy się więc najbliższemu światu doktora T.: nie jego klientkom, lecz rodzinie. Jest szczęśliwy w małżeństwie. Ma piękną, inteligentną, świetnie ubraną żonę (Farrah Fawcett) i dwie udane córki (Kate Hudson i Tara Reid). Okazuje się jednak, że żona traci zmysły, i to nie z powodu jakiejś dziedzicznej choroby, tylko... z nadmiaru szczęścia.
ZK: Do tego stopnia jest szczęśliwa, że zaczyna sobie wyobrażać, iż jest rozpieszczonym dzieckiem, któremu wszystko wolno. Popada we wtórny infantylizm, rozbiera się do naga i wchodzi do publicznej fontanny w centrum handlowym. Nasz biedak musi ją więc oddać do zakładu psychoterapeutycznego.
TR: Starsza córka (brawurowa Kate Hudson, prywatnie – córka Goldie Hawn) przygotowuje się do ślubu. Wszystko by było dobrze...
ZK: ...gdyby nie to, że okazuje się lesbijką i ucieka z ceremonii ślubnej, rzucając się w objęcia swojej ukochanej (Liv Tyler). W desperacji Gere poszukuje pocieszenia w ramionach osoby będącej jego przeciwieństwem, jeśli idzie o charakter. Jest to sportowy damski wyczynowiec, nauczycielka golfa (Helen Hunt), używająca mężczyzn jednorazowo w celach higienicznych. Tymczasem on się spodziewał, że znajdzie w niej oparcie. Cała ta galeria pań doprowadza do tego, że doktor T. ma poczucie kompletnego osamotnienia.
TR: Panie Zygmuncie, to brzmi jak seksmisja. Nawet puenta tego filmu, oczywiście zupełnie inna niż w filmie Juliusza Machulskiego, ma w sobie podobną przewrotność.
ZK: Jak najbardziej. Ja się jednak wciąż zastanawiam, dlaczego bohater jest ginekologiem. Nawet przypomniałem sobie taką anegdotkę: ginekolog staje przed sądem, oskarżony o pobicie Cyganki. Dlaczego to zrobił? Po pracy trwającej cały dzień, podczas której przyjął 30 pacjentek, wracał do domu, a ta dziewczyna w bramie zaproponowała, że pokaże mu cipkę za 10 zł... Także nasz bohater, mimo podobnej sytuacji, pozostał zwyczajnym mężczyzną: chce uczucia, zrozumienia, kontaktu damskiego.
TR: Jaki więc jest ostatecznie obraz kobiet pokazany w tym filmie?
ZK: Altman trafnie zauważa, że kobiety, gdy są z sobą, kompletnie sobie wystarczają i zajmują się tylko sobą.
TR: Pewnie dlatego na okładkach pism dla kobiet są zwykle kobiety. Zaś na okładkach pism dla mężczyzn... także kobiety.
ZK: Nawet ja to zauważyłem w moim skromnym życiu, zadając się z paniami w sposób, który mi nie dał szansy, by pogłębić tajemnicę serca ludzkiego. Na przykład, gdy zdarzyło mi się iść po ulicy z dziewczyną i naprzeciw szła inna pani, nadchodząca patrzyła wyłącznie na moją towarzyszkę. Najpierw oglądała, co ona ma na sobie, a później dopiero patrzyła, z czym ona się zadaje: czy prowadzi psa, czy jakiegoś chłopa. To są dodatki! Z tego filmu wynika, że kobiety interesują się tylko kobietami. Ubierają się głównie po to, by zirytować inne kobiety. Jeśli chcą chłopa, to po to, by rozwścieczyć koleżankę.
TR: Ciekawe, że ta walka nie ustaje nawet w poczekalni u ginekologa...
ZK: W tejże poczekalni, gdy z ubikacji wychodzi dama ubrana tak fantastycznie jak na uroczystość przyznawania Oscarów, druga, przystrojona w nie mniej pawiowy sposób, podstawia jej zręcznie parasolkę, by tamta się wywaliła, i to tak potężnie, że aż trzeba wezwać pogotowie. To obraz kobiet, które same sobie stwarzają piekło i świetnie się w nim czują. Natomiast mężczyznę, który dostał się między nie, terroryzują, co omal go nie niszczy. Do tego stopnia, że gotów jest popełnić samobójstwo. Ja to sobie tak tłumaczę: kobieta potrzebuje tego, co kobiece, a mężczyzna tego, co męskie. Dlatego feminizm popełnia wielkie fałszerstwo. I dlatego ten film ma wartość nie tylko jako wielkie kino, ale także jako ukryta, dyskretna wypowiedź programowa.
Zygmunt Kałużyński: Na tle tego, co się obecnie dzieje, jeśli chodzi o tzw. feminizm, ten film jest bezczelnym wyjątkiem. Altman bardzo się naraził. Ale gdy wspomnę inne jego filmy, okazuje się, że sukces pań niepokoił go zawsze i miał on tutaj wyjątkową niepodległość jak na amerykańskiego filmowca. Wiadomo przecież, że Hollywood było na klęczkach wobec kobiet, nim narodził się feminizm. Na przykład jego film "Pret aporter" był gryzącą satyrą, co prawda nie bardzo celną, na temat obsesyjnego szału mody damskiej.
TR: I tym razem jest to groteska. Już od czołówki dusiłem się ze śmiechu, obserwując scenę rozgrywającą się w prywatnym gabinecie wziętego ginekologa, a właściwie w poczekalni tego gabinetu. Jest to seria trafnych i zabawnych obserwacji na temat wystrojonych dam, przychodzących tu po radę, kurację, a czasem po prostu po komplement albo odrobinę zainteresowania swoją osobą.
ZK: Również z punktu widzenia techniki filmowej jest to osiągnięcie. Jesteśmy bardzo długo - jak na kino - w jednym pokoju, gdzie kotłuje się tłum kobiet. Jest to fotografowane jednocześnie z kilkunastu punktów widzenia, później połączone w montażu, co daje poczucie wciągnięcia w sam środek tego damskiego kołowrotu. Owo wyjątkowe osiągnięcie służy satyrze na kobiety...
TR: ...szczególnie te w okresie menopauzy.
ZK: Nie tylko, bo nawet te, które nie mają menopauzy, są w menopauzie mentalnej. Mamy tu całe babskie społeczeństwo bogatego miasta Dallas - żony miejscowych nababów: lekarzy, adwokatów, naftowych kapitalistów. Im naprawdę niczego już nie brakuje. Portret takiej osoby w kinie amerykańskim pojawia się bardzo rzadko, a tutaj mamy nie jedną postać, lecz tłum i w dodatku w całej skali.
TR: Mam wrażenie, że w tym filmie oprócz doktora T. (Richard Gere) są same kobiety.
ZK: Zastanawiałem się, panie Tomaszu, dlaczego Altman wpadł na pomysł, by bohaterem filmu zrobić lekarza ginekologa. Z pozoru wydaje się ten pomysł sztuczny, ale nie jest. Przecież ginekolog musi się zadawać z kobietami od ich już absolutnie nie ukrywanej, najbardziej intymnej strony. Jednocześnie jest to wzorowy obywatel: spokojny, zrównoważony, rzeczowy...
TR: ...wierny małżonek i wychowawca córek. Ciekawe, że nawet dzieci są tu tylko płci żeńskiej. Wszędzie kobiety.
ZK: Pod tym względem ten film to kuriozum: jeden mężczyzna i tłum kobiet. Co prawda on zadaje się również z kolegami. Od czasu do czasu widzimy ich na wspólnej wycieczce myśliwskiej bądź sportowej, ale jest to jakby ironiczny akcent: jeśli udaje mu się opuścić świat kobiet, przenosi się do krańcowo różnego, niemalże przyrodniczo otoczenia.
TR: Jakby wyjeżdżał na inną planetę. Panie Zygmuncie, przyjrzyjmy się więc najbliższemu światu doktora T.: nie jego klientkom, lecz rodzinie. Jest szczęśliwy w małżeństwie. Ma piękną, inteligentną, świetnie ubraną żonę (Farrah Fawcett) i dwie udane córki (Kate Hudson i Tara Reid). Okazuje się jednak, że żona traci zmysły, i to nie z powodu jakiejś dziedzicznej choroby, tylko... z nadmiaru szczęścia.
ZK: Do tego stopnia jest szczęśliwa, że zaczyna sobie wyobrażać, iż jest rozpieszczonym dzieckiem, któremu wszystko wolno. Popada we wtórny infantylizm, rozbiera się do naga i wchodzi do publicznej fontanny w centrum handlowym. Nasz biedak musi ją więc oddać do zakładu psychoterapeutycznego.
TR: Starsza córka (brawurowa Kate Hudson, prywatnie – córka Goldie Hawn) przygotowuje się do ślubu. Wszystko by było dobrze...
ZK: ...gdyby nie to, że okazuje się lesbijką i ucieka z ceremonii ślubnej, rzucając się w objęcia swojej ukochanej (Liv Tyler). W desperacji Gere poszukuje pocieszenia w ramionach osoby będącej jego przeciwieństwem, jeśli idzie o charakter. Jest to sportowy damski wyczynowiec, nauczycielka golfa (Helen Hunt), używająca mężczyzn jednorazowo w celach higienicznych. Tymczasem on się spodziewał, że znajdzie w niej oparcie. Cała ta galeria pań doprowadza do tego, że doktor T. ma poczucie kompletnego osamotnienia.
TR: Panie Zygmuncie, to brzmi jak seksmisja. Nawet puenta tego filmu, oczywiście zupełnie inna niż w filmie Juliusza Machulskiego, ma w sobie podobną przewrotność.
ZK: Jak najbardziej. Ja się jednak wciąż zastanawiam, dlaczego bohater jest ginekologiem. Nawet przypomniałem sobie taką anegdotkę: ginekolog staje przed sądem, oskarżony o pobicie Cyganki. Dlaczego to zrobił? Po pracy trwającej cały dzień, podczas której przyjął 30 pacjentek, wracał do domu, a ta dziewczyna w bramie zaproponowała, że pokaże mu cipkę za 10 zł... Także nasz bohater, mimo podobnej sytuacji, pozostał zwyczajnym mężczyzną: chce uczucia, zrozumienia, kontaktu damskiego.
TR: Jaki więc jest ostatecznie obraz kobiet pokazany w tym filmie?
ZK: Altman trafnie zauważa, że kobiety, gdy są z sobą, kompletnie sobie wystarczają i zajmują się tylko sobą.
TR: Pewnie dlatego na okładkach pism dla kobiet są zwykle kobiety. Zaś na okładkach pism dla mężczyzn... także kobiety.
ZK: Nawet ja to zauważyłem w moim skromnym życiu, zadając się z paniami w sposób, który mi nie dał szansy, by pogłębić tajemnicę serca ludzkiego. Na przykład, gdy zdarzyło mi się iść po ulicy z dziewczyną i naprzeciw szła inna pani, nadchodząca patrzyła wyłącznie na moją towarzyszkę. Najpierw oglądała, co ona ma na sobie, a później dopiero patrzyła, z czym ona się zadaje: czy prowadzi psa, czy jakiegoś chłopa. To są dodatki! Z tego filmu wynika, że kobiety interesują się tylko kobietami. Ubierają się głównie po to, by zirytować inne kobiety. Jeśli chcą chłopa, to po to, by rozwścieczyć koleżankę.
TR: Ciekawe, że ta walka nie ustaje nawet w poczekalni u ginekologa...
ZK: W tejże poczekalni, gdy z ubikacji wychodzi dama ubrana tak fantastycznie jak na uroczystość przyznawania Oscarów, druga, przystrojona w nie mniej pawiowy sposób, podstawia jej zręcznie parasolkę, by tamta się wywaliła, i to tak potężnie, że aż trzeba wezwać pogotowie. To obraz kobiet, które same sobie stwarzają piekło i świetnie się w nim czują. Natomiast mężczyznę, który dostał się między nie, terroryzują, co omal go nie niszczy. Do tego stopnia, że gotów jest popełnić samobójstwo. Ja to sobie tak tłumaczę: kobieta potrzebuje tego, co kobiece, a mężczyzna tego, co męskie. Dlatego feminizm popełnia wielkie fałszerstwo. I dlatego ten film ma wartość nie tylko jako wielkie kino, ale także jako ukryta, dyskretna wypowiedź programowa.
Więcej możesz przeczytać w 19/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.