„Egzamin”, reż. Cristian Mungiu (Belgia, Francja, Rumunia 2016)
Dramat obyczajowy najwyższej próby. Twórca poruszającego „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” portretuje w swojej najnowszej produkcji współczesną Rumunię, dwa różne pokolenia i miłość rodzicielską. „Egzamin” to historia pewnej rodziny. Ojciec jest lekarzem, matka bibliotekarką, a córka lada dzień będzie zdawać egzamin maturalny. Jest zdolna, uczy się świetnie, ma szansę otrzymać stypendium na studia w Anglii. Jeśli tylko zda dobrze wszystkie egzaminy, będzie mogła studiować za granicą. To wielka szansa na nowe, lepsze życie, na które nie może liczyć w Rumunii. Niestety w przeddzień egzaminów zostaje napadnięta i cudem unika gwałtu. To traumatyczne wydarzenie może zaprzepaścić szansę na jej wyjazd za granicę. Ojciec, któremu ogromnie zależy, aby jego córka wyjechała z kraju, jest w stanie postąpić wbrew wszystkim swoim zasadom, by dziewczyna nie utraciła tej możliwości.
Choć „Egzamin” jest kameralnym dramatem, rozgrywającym się w większości w kolejnych pomieszczeniach, to zachwyca w nim tempo wydarzeń. Produkcja ta prze do przodu, nie zatrzymuje się ani na chwilę. Ukazuje zmagania ojca, który walczy, aby wymarzona przyszłość jedynej córki nie została utracona. I choć mężczyzna uczył ją uczciwości, a sam zawsze postępował zgodnie ze swoim sumieniem, to w nowej sytuacji zaczyna naginać reguły, korzystać ze znajomości, z nadarzających się okazji. Przyszłe życie córki jest dla niego w tym momencie priorytetem, dla którego postępuje wbrew sobie. I tu pojawia się pierwsze, bardzo ważne pytanie wynikające z filmu – czy cel uświęca środki? Czy w drodze wyjątku można naginać reguły, chcąc jak najlepiej dla swoich bliskich? Skoro córka przez całą szkołę uczyła się bardzo dobrze i gdyby nie napaść, z pewnością zdałaby maturę śpiewająco, to czy naciągnięcie wyniku egzaminu, który jej nie poszedł, jest czymś złym? Czy można zgodzić się na to, że jedno zdarzenie zaważy na całym życiu, przekreśli wiele lat starań? Czy skoro żyje się w kraju, w którym każdy każdego o coś prosi, każdy każdemu wyrządza jakieś przysługi, to czy można też na tym skorzystać, mimo że nie jest to właściwe? Czy skoro inni oszukują, to my też możemy?
Drugi ważny wątek w tym fantastycznym dramacie to portret dwóch pokoleń. Tego starszego, reprezentowanego przez rodziców napadniętej dziewczyny, oraz tego młodszego, które reprezentuje ona sama i jej chłopak. Starsze pokolenie nie widzi już żadnych szans na lepszą przyszłość, nie widzi możliwości na zmianę rzeczywistości na lepsze. Żałuje swoich decyzji, żałuje powrotu do kraju, który mimo upływu lat i starań nie zmienił się na lepsze. Jest pokoleniem przegranym, pełnym zmarnowanych szans, niespełnionych nadziei. Jest pokoleniem, które szanse widzi tylko poza granicami swego kraju, dlatego zrobi wszystko, by młodzi nie zmarnowali swego czasu, by mieli lepiej, nawet jeśli jedynym rozwiązaniem jest wyjazd z ojczystej Rumunii. Bardzo smutny, poruszający jest to portret.
Ocena: 8/10
„Mr. GaGa”, reż. Tomer Heymann (Holandia, Niemcy, Szwecja, Izrael 2015)
„Mr. Gaga” to dokument o Ohadzie Naharinie, wybitnym izraelskim tancerzu i choreografie, który swoją karierę rozpoczynał na początku lat 80. Ohad jest narratorem tego filmu, mówi o swojej pracy i życiu, właściwie od dzieciństwa aż po teraźniejszość. Snuje opowieść o tym, jak szukał swojej formy wyrazu, ruchu, który w pełni oddawałby jego samego, aż odkrył pewien styl, który nazwał GaGa. Dokument ten przeplata zapis różnych występów scenicznych (występów samego Ohada w latach jego młodości, ale także grup tanecznych, którym przewodził), z chwilami spędzonymi w salach treningowych oraz z wypowiedziami wprost do kamery różnych zaproszonych gości, zrealizowanymi na potrzeby filmu. O życiu prywatnym tancerza mówi się tu niewiele, sednem tego filmu jest taniec. Chociaż też nie do końca, bo o istocie tytułowego GaGa dowiadujemy się niewiele, a fragmenty występów są tak pocięte, tak fragmentaryczne, że przez bardzo długi czas trudno zrozumieć, na czym polega wyjątkowość twórczości Ohada. Dopiero pod koniec, gdy twórcy dochodzą do obecnych projektów choreografa, zaczyna wyłaniać się jego wyjątkowość jako tancerza i choreografa. Być może takie powolne dochodzenie do sedna wynika z faktu, że tak jak nie ma jednej, konkretnej odpowiedzi na pytanie o to, dlaczego zaczął tańczyć, tak też nie ma jednej odpowiedzi na pytanie, co czyni go tak bardzo wyjątkowym.
Ocena: 6/10
„Toni Erdmann”, reż. Maren Ade (Austria, Niemcy 2016)
Ten intrygujący film będący niemieckim kandydatem do Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny, zawojował tegoroczny festiwal w Cannes. Przez krytyków był określany jako produkcja, jakiej jeszcze w kinie nie było, jako dowód na to, że kino jeszcze nie umarło i nadal ma wiele do zaoferowania. I choć te nad wyraz entuzjastyczne opinie są trochę przesadzone, bo ani w formie, ani w treści ten obraz nie jest rewolucyjny, to jednak nie można mu odmówić ciekawego, świeżego spojrzenia na w sumie dość prostą historię. To lekka, pełna humoru, ciepła opowieść o Tonim oraz jego córce, która pracuje w wielkiej korporacji w Bukareszcie. On jest podstarzałym zgrywusem, wymyślającym na poczekaniu niestworzone historie, mężczyzną w głębi duszy pełnym ciepła i empatii, choć na pierwszy rzut oka jego zachowanie może wydać się przesadnie ofensywne. Ona jest wielką bizneswoman prowadzącą bardzo trudne negocjacje, kobietą sztywną, spiętą, przesadnie zorganizowaną, żyjącą według bardzo napiętego kalendarza, nastawioną na osiąganie konkretnych celów. Toni przyjeżdża któregoś razu z niezapowiedzianą wizytą do niej do Rumunii i ku jej niezadowoleniu zostaje na dłużej, starając się odbudować zaniedbane relacje.
To, co napędza ten niezwykle interesujący i wciągający film, to rozwijająca się relacja między ojcem i córką, kolejne próby nawiązania lepszego kontaktu, odbudowania więzi, która kiedyś ich łączyła, ale wiele wskazuje na to, że zniknęła już na zawsze. Kolejne podejścia, które wynoszą tę historię na coraz bardziej absurdalne poziomy, których szczytem okazuje się urodzinowy, nagi brunch. Dzięki Toniemu, dzięki jego niezwykle pozytywnemu charakterowi, ta opowieść jest rozbrajająco zabawna, ale również naprawdę mądra. Toni, chcąc zbliżyć się na nowo do córki, ma nadzieję również pokazać jej, na czym tak na prawdę może polegać życie, o czym w pędzie pracy w korporacji najwyraźniej zapomniała. I choć w sumie niewiele się tu dzieje, choć niektóre zdarzenia mogą wydać się przesadnie przewidywalne, to nie można odmówić tej produkcji serca do bohaterów. Bo „Toni Erdmann” to film nad wyraz ludzki. I mimo bardzo długiego metrażu (prawie trzygodzinny seans) wart zobaczenia. Ciekawe, czy Akademia się na nim pozna.
Ocena: 8/10
„Safari”, reż. Ulrich Seidl (Austria 2016)
Ulrich Seidl, twórca między innymi trylogii „Raj”, reżyser, którego filmy poprzez formę sprawiają wrażenie wręcz dokumentalnej obserwacji, tym razem tworzy film niebędący fabułą, a właśnie dokumentem opowiadającym o bogatych Niemcach, którzy jeżdżą do Afryki na polowania. Obserwacji reżysera podlega kilka osób: starsze małżeństwo, młody mężczyzna, który na polowanie wybrał się po raz pierwszy, cała rodzina, która na safari przyjeżdża już któryś raz. Tak jak poprzednie filmy Seidla, tak i ten obraz jest niezwykle zimny, właściwie pozbawiony komentarza, jedynie przygląda się pewnym sytuacjom. Obok scen z polowań reżyser pokazuje również wypowiedzi bohaterów na temat tego, co robią. Sami tłumaczą się z polowań, sami na siłę usprawiedliwiają się z tego, co robią w Afryce i prawdę powiedziawszy idzie im to bardzo nieudolnie. Przy okazji tych spowiedzi bohaterów na jaw wychodzi kilka innych tematów, jak chociażby zawoalowany rasizm, chęć zabijania dla sportu, odgradzanie się od historii. Szkoda tylko, że ten dokument jest w pewnym stopniu aranżowany – jest tu wiele scen z bohaterami stojącymi w milczeniu przed kamerą, a także scen z tubylcami, którzy również na wprost kamery jedzą zabite przez turystów zwierzęta. Przez te aranżowane sceny znika uczucie autentyczności, wkrada się pewna niepotrzebna sztuczność, której ten film nie potrzebuje. Sama milcząca obserwacja turystów by tutaj wystarczyła i niosłaby ze sobą znacznie mocniejszy przekaz.
Ocena: 6/10