Boeing 777 linii Malaysia Airlines, na pokładzie którego było 239 osób, w tym 153 obywateli Chin, zaginął 8 marca 2014 roku, podczas lotu z Kuala Lumpur, stolicy Malezji, do Pekinu. Zniknął z ekranów radarów niedługo po starcie. Od tamtego czasu trwają poszukiwania zaginionej maszyny. Pod koniec stycznia 2015 roku rząd Malezji formalnie uznał zniknięcie maszyny za wypadek, co otworzyło drogę do wypłacenia odszkodowań rodzinom ofiar.
Z raportu Australijskiego Biura Bezpieczeństwa Transportu, które zajmuje się badaniem tej katastrofy wynika, że samolot najprawdopodobniej spadł do Oceanu Indyjskiego, gdy skończyło się paliwo. Nie był on przez nikogo kontrolowany. Eksperci nie doszukali się żadnej ingerencji osoby trzeciej. Samolot miał zniknąć z radarów kilka chwil po starcie. Dane satelitarne zgromadzone przez australijską organizację wskazują na zmianę kursu przez pilota. Ponadto, badanie znalezionych fragmentów maszyny wykazało, że malezyjski boeing nie był gotowy do lądowania. W przypadku próby zejścia na ziemię piloci muszą wysunąć klapy, po to, aby wydłużyć skrzydła. W boeingu MH370 nie odnotowano takiego działania.
Jeszcze w lipcu tego roku pojawiały się informacje, że międzynarodowe poszukiwania samolotu zostaną zawieszone i "ponownie przemyślane", jeżeli samolot nie zostanie odnaleziony na pozostałym do przeszukania terenie (w lipcu 2016 pozostało do sprawdzenia mniej niż 10 tys. kilometrów kwadratowych terenu - red.). – To nie oznacza, że poddajemy się w poszukiwaniach MH-370 – zapewniał wówczas malezyjski minister transportu. W podobnym tonie wypowiadał się australijski minister transportu Darren Chester, który stwierdził, że ta decyzja "nie przyszła łatwo". Podwodne poszukiwania szczątków maszyny pochłonęły już prawie 135 mln dolarów. To najbardziej kosztowna operacja tego typu w historii lotnictwa.