Arkadiusz Myrcha: Roman Kosecki w grze z posłami potrafi oczarować techniką, jak za najlepszych lat

Arkadiusz Myrcha: Roman Kosecki w grze z posłami potrafi oczarować techniką, jak za najlepszych lat

Dodano:   /  Zmieniono: 
Arkadiusz Myrcha
Arkadiusz Myrcha Źródło: Archiwum prywatne
– Ogromnie uderzyło mnie, także jako młodego prawnika, że można aż tak bardzo stawiać politykę ponad prawem i elementarnym rozsądkiem. To było dla mnie naprawdę szokujące i to zarzut pod adresem PiS – mówi po roku pracy w Sejmie w rozmowie z Wprost.pl Arkadiusz Myrcha z Platformy Obywatelskiej. Poseł zdradza też, z kim bywa mylony, i co z tego wynika oraz wprowadza nas w kulisy sejmowych rozgrywek... piłkarskich.

Mija rok pracy w Sejmie. Pamięta pan jeszcze, od czego się zaczęło?

Oczywiście. To był listopad, sam początek kadencji. Moje pierwsze wystąpienie dotyczyło ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, a to był przecież temat, który śledziła cała Polska. Dla mnie, jako debiutanta, to był ogromny stres, bo miałem świadomość, że są kamery, ludzie słuchają, a sprawa jest poważna. Zresztą ten stres, mniejszy lub większy, jest jeszcze do dziś.

Był stres, była na pewno jakaś presja... Zaowocowało jakimiś potknięciami?

Na razie na szczęście większych gaf nie zaliczyłem. Mam jednak świadomość, że w tej działalności jest to praktycznie nie do uniknięcia. Zabawne jest z pewnością, że często jesteśmy myleni z kolegą z PO posłem Arkiem Marchewką. Jesteśmy nie tylko w podobnym wieku, ale także obaj jesteśmy debiutantami w Sejmie. Zdarzało się wielokrotnie, zwłaszcza na początku kadencji, że po moich wystąpieniach Arkowi gratulowali inni posłowie i odwrotnie. W pewnym momencie przestaliśmy już nawet to odkręcać.

Wejście do polityki to często prawdziwa rewolucja i ogromne zmiany w życiu prywatnym. Za czym pan tęskni najbardziej?

Gdy zostałem wybrany, musiałem zmienić prawie wszystko. Najbardziej chyba brakuje mi wolnego czasu, wieczorów, kiedy po pracy można było posiedzieć w swoim domu, bo praca posła jest praktycznie permanentna, 7 dni w tygodniu. Prace sejmowe trwają do późnych wieczorów, cały czas są jakieś spotkania wyjazdowe, w weekendy spotkania z mieszkańcami na terenie mojego okręgu. Tak więc jest zdecydowanie mniej czasu do dyspozycji.

A jeżeli już znajdzie się chwila wolna od polityki? Co pan wtedy robi?

W pierwszej kolejności spędzam te chwile z najbliższymi, z przyjaciółmi czy z rodziną. Jeżeli jeszcze trochę tego wolnego czasu zostaje, to staram się przeznaczyć go na sport, a przede wszystko na piłkę nożną. Staram się także chodzić na mecze toruńskich drużyn - koszykówki, żużla, piłki nożnej czy hokeja. Czasami nawet zdarzy mi się zarwać noc, by obejrzeć mecz ligi NBA, którą śledzę nieprzerwanie od początku lat 90. Jestem wielkim fanem sportu.

Grał pan zawodowo?

Tuż przed zawodowym etapem zakończyłem, grałem do 18 roku życia w klubach piłkarskich. Później już tylko amatorsko, głównie w hali. Jeszcze do tego roku grałem w ligach szóstek piłkarskich. Jednak mijający rok to już tzw. "zwieszenie butów na kołku". Moja gra ogranicza się do takiego „raz na jakiś czas ze znajomymi”, w tym także w gronie kolegów posłów. W większości są z oni z PO, ale nie tylko. Na boisku zapomina się o codziennych animozjach i atmosferze sejmowej. Mamy w miarę stałą ekipę do gry, czyli m.in. Grzegorz Schetyna, Kuba Rutnicki, Piotr Misiło czy Adam Korol. Czasami pogra także z nami Roman Kosecki, który techniką potrafi czarować jak za najlepszych lat. W ogóle jestem pełen uznania dla umiejętności piłkarskich kolegów z ław sejmowych.

Dowiedzieliśmy się już, kto imponuje sportowo, to może zdradzi nam pan też, kogo spoza swojej partii ceni za umiejętności polityczne w obecnej kadencji?

Władysława Kosiniaka-Kamysza. Niezwykle kulturalny i inteligentny facet. Bardzo dobrze przygotowany i z dorobkiem ministerialnym. Sądzę, że ma wszelkie atrybuty do bogatej kariery politycznej. Dobre wrażenie robi na mnie także Paulina Hennig-Kloska z .Nowoczesnej. Bardzo dobrze przygotowana merytorycznie, robi duże wrażenie.

Na kim pan osobiście się wzoruje?

Jest wiele osób, które mógłbym wskazać jako autorytet polityczny,  czy z działalności których warto czerpać wzorce. Jeśli więc chodzi o sposób komunikacji i podejście do polityki, to z pewnością premier Kanady Justin Trudeau. Jest absolutnie wyjątkowy i z pewnością jest w światowej czołówce. Otwarty na ludzi, komunikatywny i bije od niego optymizm. Pokazuje jak sprawnie wykorzystywać media i Internet do komunikowania się ze społeczeństwem, co z pewnością wpływa na większe zrozumienie prowadzonej przez niego polityki. Jest nowym typem polityka i z niego na pewno można czerpać przykład na wielu płaszczyznach.

A na polskim "podwórku"?

Osobą, która bardzo mocno pomogła mi w tym, żeby wejście w sejmowe życie było łagodne, był Rafał Grupiński. Chętnie dzieli się swoim bogatym bagażem doświadczeń życiowych, naukowych i politycznych.

Ogromnym szacunkiem darzę także polityków, którzy przeprowadzili Polskę przez wczesny okres transformacji, na czele z Lechem Wałęsą, Tadeuszem Mazowieckim, prof. Leszkiem Balcerowiczem czy Jackiem Kuroniem. Możemy się dzisiaj różnic w ocenie niektórych decyzji politycznych czy gospodarczych, ale takiej determinacji i przede wszystkim odwagi, można im tylko pozazdrościć.

Wróćmy do początków. Co pana najbardziej zaskoczyło w Sejmie?

Pozytywnie zaskoczyła mnie ogromna otwartość innych parlamentarzystów, zwłaszcza z klubu PO. Poznawałem osoby, które funkcjonują w życiu publicznym już kilka czy kilkanaście lat, pełniły najwyższe funkcje w państwie i w łatwy, naturalny sposób można było z nimi przejść na relacje koleżeńskie. To był duży plus, bo spodziewałem się raczej, że przez pierwszą kadencję trzeba będzie się przebijać, że może z niektórymi nie będzie nawet okazji porozmawiać. Tymczasem okazało się, że jest wręcz odwrotnie. Zasada, że parlamentarzyści klubu PO mówią do siebie po imieniu, bardzo to ułatwiła. Udało się także nawiązać nowe przyjaźnie. Mam na myśli m.in Kingę Gajewską czy Borysa Budkę, z którymi relacje wykraczają poza codzienną sejmową rzeczywistość. Swoją drogą Borys ma fantastyczną żonę Kasię i kilkuletnią córkę Lenkę. Gdy nadarzy się okazja, staramy się wyskoczyć na wspólny obiad.

Czy po tym roku jakiś epizod szczególnie zapadł panu w pamięć?

To nie do końca kwestia polityczna, ale bardzo pamiętny był dla mnie wywiad u ś.p. Janiny Paradowskiej. Zaproszenie do jej programu, rozmowa o polityce i trochę obok polityki, to było dla mnie naprawdę duże wydarzenie, bo jej felietony czytałem od dziecka. W ogóle Sejm jest takim miejscem, gdzie można poznać wiele fantastycznych postaci. Zarówno ze świata polityki, ale także mediów, gospodarki czy dyplomacji. Fantastycznie poszerzają się horyzonty. Z pewnością trzeba wykazywać się własną inicjatywą. Każdy ma dużo zajęć, swoich obowiązków i nikt nikogo za rękę nie prowadzi. Oczywiście bardziej doświadczone koleżanki i koledzy chętnie dzielą się swoimi uwagami, podpowiadają, ale każdy jest kowalem swojego losu. Trzeba mieć sporo zacięcia i samodyscypliny.

Na pewno pana wyobrażenia o pracy posła musiały jakoś ucierpieć w starciu z rzeczywistością. Co było najtrudniejsze do przyjęcia?

W przypadku mojej komisji ( Sprawiedliwości i Praw Człowieka - red.) na pewno fatalny sposób przygotowywania ustaw. Chodzi o podejście do systemu prawnego, ignorowania zdania sejmowych legislatorów, czy opinii ekspertów. Mają one służyć poprawianiu przepisów, żeby były one przejrzyste i zgodne z konstytucją. To wszystko było absolutnie ignorowane, co wynikało z politycznego zamówienia. Ogromnie uderzyło mnie to także jako młodego prawnika, że można aż tak bardzo stawiać politykę ponad prawem i elementarnym rozsądkiem. To było dla mnie naprawdę szokujące i to zarzut pod adresem PiS.

W którym momencie szczególnie pan to odczuł?

Dla przykładu weźmy Trybunał Konstytucyjny, o którym w ostatnim roku powiedziano bardzo dużo. W poprzedniej kadencji prace nad ustawą o TK trwały dwa lata. Została specjalnie powołana podkomisja, która spotykała się kilkunastokrotnie. Byli zapraszani eksperci, przedstawiciele organizacji pozarządowych, każdy poseł miał okazje podzielić się wszystkimi uwagami. Była naprawdę żywa debata. W kontrze mam komisje, której prace trwały kilka godzin, gdzie nie było brane pod uwagę absolutnie nic prócz zdania posłów Prawa i Sprawiedliwości. Wszystko trwało 24 godziny, odbywały się trzy czytania i koniec tematu. To było absolutnie uderzające, jak polityka może zdominować rozsądne tworzenie prawa.

Ktoś konkretny odpowiada za obniżanie standardów? Jest ktoś, bez kogo pracowałoby się lepiej?

Zdecydowanie poseł PiS Stanisław Piotrowicz, były prokurator okresu PRL. Reprezentował swoją partię przy wszystkich, sześciu dotychczas, ustawach o Trybunale Konstytucyjnym. On jest dla mnie właśnie uosobieniem tych złych cech, o których mówiłem na początku. Całkowita instrumentalizacja prawa i w dodatku oparta na fundamencie mijania się z prawdą, przeinaczania faktów i obrażania innych osób.

Najważniejsza rzecz, którą chce pan osiągnąć w tej kadencji jako poseł, to?

Z uwagi na ten walec, który PiS zaserwował w ciągu ostatniego roku, było trochę mniej czasu, żeby się skupić na własnych projektach, chociaż takie też za pośrednictwem klubu przygotowałem. Dotyczyły dość wąskich, konkretnych zagadnień, jak: oświadczeń majątkowych osób pełniących funkcje publiczne czy kwestii finansowych związanych z nabywaniem przez samorządy nieruchomości przy tzw. decyzjach ZRID. Nieduże projekty, ale udało się także bliżej poznać proces legislacyjny od tej roboczej strony.

A patrząc długofalowo? Zostały jeszcze trzy lata do końca kadencji. Ma pan pomysł, jak najlepiej spożytkować ten czas?

Jeżeli chodzi o pewne cele, to oczywiście jest ich dużo i ciężko je w jakiś sposób hierarchizować. Mowie tu przykładowo o regulacjach związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej, zwłaszcza w jej początkowym okresie. Z pewnością ciekawym wyzwaniem byłyby prace związane z usprawnieniem postępowań sądowych.

Za dużą lukę w naszym porządku prawnym uważam natomiast brak ustawy o związkach partnerskich. Dla wielu osób to ogromny problem, zwłaszcza w takim ujęciu praktycznym. Mam świadomość, że nie jest to temat, który w jakiś szczególny sposób elektryzuje obecnie szeroką opinię społeczną. Jednak z uwagi na poszanowanie zasady równości obywateli wobec prawa, a także wyciągnięcie ręki do tych wszystkich, którzy niekoniecznie chcą zawierać związek małżeński, taka ustawa jest konieczna.

W przeszłości były podejmowane próby uregulowania tego, ale dyskusje koncentrowały się na jednym czy dwóch medialnych tematach. Brakowało mi kompleksowej dyskusji publicznej. W XXI wieku takie kwestie powinny być w kraju europejskim uregulowane i dołożyłbym wszelkich starań, żeby taka ustawa się pojawiła. Jednak przy obecnej większość parlamentarnej jest to wręcz niemożliwe, by stała się ona przedmiotem prac.


Wszystkie materiały z raportu Wprost.pl o roku pracy Sejmu VIII kadencji, najważniejszych przyjętych ustawach oraz wywiady z posłami, którzy po raz pierwszy zasiedli w izbie niższej, i rankingi parlamentarzystów: