Przypomnijmy, że w liście otwartym do Polaków zatytułowanym "Stop dewastacji Polski", wzywających do demonstrowania 13 grudnia, liderzy KOD wystosowali kontrowersyjny apel. "Dziś nadeszła chwila, by wypowiedzieć posłuszeństwo tej władzy" – mogliśmy przeczytać w dokumencie. Poproszony o dokładniejsze wyjaśnienie tych słów, Mateusz Kijowski udzielił obszernej odpowiedzi.
– Kiedy władza stanowi prawo sprzeczne z podstawowymi zasadami, z prawami człowieka, z zasadami demokracji, z międzynarodowymi konwencjami, z umowami, które podpisywaliśmy chociażby jak traktat o UE stowarzyszeniowy, z zasadami, które mówią o tym, w jaki sposób się układa relacje między obywatelami i władzą, partiami politycznymi, różnymi podmiotami w państwie demokratycznym. Kiedy prawo stanowione przez większość łamie te wszystkie zasady, wtedy obywatele nie są zobowiązani do przestrzegania tego prawa – przekonywał. – Nie mówimy o prawie jako całości, mówimy o konkretnych przepisach, o konkretnych ustawach – precyzował.
Tłumacząc intencje KOD, Kijowski wypowiedział jednak kolejne trudne do zinterpretowania słowa. – Demokratycznie wybrany rząd niszczy polską gospodarkę, rozmontowuje ustrój, niszczy instytucje, niszczy relacje międzyludzkie - co mamy zrobić? Ja oczywiście mówiłem w tym sensie, że nie mamy czołgów, nie mamy kałasznikowów, nie mamy wojska, żeby wyjść i obalić rząd. Nie będziemy w ten sposób obalać... – zapewniał. Czy gdyby owe czołgi i kałasznikowy posiadał, to obalałby rząd właśnie przy ich pomocy? O to już prowadzący rozmowę dziennikarz nie zdążył niestety zapytać Kijowskiego.