Przegłosowane przez posłów PiS nowelizacje ustawy o instytutach badawczych znalazły się w cieniu ustawy budżetowej i dezubekizacyjnej oraz awantur sejmowych. A szkoda, bo planowane zmiany w funkcjonowaniu instytutów mają fundamentalne znaczenie. Szczególnie, że obejmują również medyczne instytuty badawcze. W myśl uchwalonych przepisów, Minister Zdrowia będzie mógł de facto dowolnie zmienić dyrektora, wicedyrektora i dobrać ponad połowę składu Rady Naukowej instytutu badawczego. Bo nowi dyrektorzy nie będą już powoływani na drodze konkursu, tylko na mocy decyzji ministra. Zostaną też zniesione wymogi posiadania habilitacji (wystarczy tytuł doktorski) i znajomości choćby jednego języka obcego.
I teraz tak – mamy „Plan Morawieckiego”, który zakłada popieranie przez państwo innowacyjności. Nie trzeba mieć wybitnego umysłu aby dojść do wniosku, że nie da się rozwijać innowacyjności bez jednostek badawczych kierowanych przez naukowców z najwyższymi kompetencjami. Tymczasem posłowie PiS przegłosowują zmiany, które dramatycznie obniżają wymogi wobec szefów placówek naukowych i podporządkowują je personalnie centralnej administracji. Czyżby zakładano, że naukowiec plasujący się w hierarchii stopni naukowych o oczko wyżej od magistra i korzystający z pomocy tłumaczy w rozmowach z zagranicznymi kolegami zdynamizuje rozwój instytutów? Czyżby przypuszczano, że podniesie ich prestiż i efektywność?
Owszem, poprzednie władze też czyniły zakusy na ważne stanowiska w krajowej medycynie. Tyle, że wykorzystywano do tego konflikty w świecie naukowców, ewentualnie powoływano się na zarzuty medialne, podsycane licznymi, często absurdalnie drobiazgowymi kontrolami wiadomych organów. Głośno było np. o odwołaniu prof. Jerzego Szaflika ze stanowiska krajowego konsultanta ds. okulistyki, o tłumaczeniu się przez znakomitego onkologa, byłego szefa Regionalnego Centrum Onkologii w Bydgoszczy prof. Zbigniewa Pawłowicza z zakupu nowoczesnego sprzętu czy o gołosłownych atakach na prof. Henryka Skarżyńskiego, światowej sławy specjalistę, dyrektora Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu w Kajetanach.
Oskarżenia okazały się bezpodstawne i wydawało się, że „dobra zmiana” będzie polegać na stworzeniu takim wybitnym specjalistom warunków do spokojnej pracy, a nie na tworzeniu administracyjnych mechanizmów dających władzy prawo do ich zwalniania.
Decyzje posłów PiS można by jeszcze zrozumieć, gdyby instytuty medyczne pracowały źle. Jednak jest wręcz przeciwnie. Kierowane i firmowane przez wybitnych specjalistów, są cenione i znane w światowej medycynie. Więc o co chodzi? O obsadzenie ich osobami mniej kompetentnymi, ale „swoimi”? Gdyby tak było, to rację mieliby ci, którzy wysuwają zarzuty, że „dobra zmiana” to nie tylko programy 500 + czy 75+, ale też wymiana „obcych” na „swoich” - nawet takich, którzy mają mierne kwalifikacje.
Projekt przegłosowanych w Sali Kolumnowej zmian trafił do Senatu. Niestety, można się obawiać, że w sytuacji frontowej jaka wytworzyła się w Sejmie 16 grudnia, senatorowie PiS nie będą mieli ani głowy ani ochoty zmieniać tego, co chcą zmienić ich koledzy z poselskich ław. Jeżeli tak się stanie, to ofiarą politycznej wojny mogą paść najbardziej innowacyjne ośrodki polskiej medycyny. Byłoby to o tyle niemądre, że każdy poseł, senator i minister prędzej czy później też będzie potrzebował specjalistycznej opieki medycznej. Na przykład będzie musiał poprawić wzrok albo słuch.