Platformie i Nowoczesnej nic już nie pomoże, paliwo się skończyło, a lider opozycji okazał się zaledwie „zimowym królem”, który protestem rządził krótko. Nie ma wątpliwości, że koniec końców to Grzegorz Schetyna, a nie Ryszard Petru, owym „puczystom” przewodził. Zwłaszcza, że to Platforma grała ostrzej w całym sporze, a Nowoczesna na finiszu złapała porządną zadyszkę, wywołaną portugalską eskapadą swojego lidera, który rzucił swojej partii jeszcze kilka innych kłód pod nogi.
Tak naprawdę jeszcze przed świętami można było zauważyć, że opozycja zaczyna trzeszczeć, a początkowy impet protestów zaczyna słabnąć. Te „miłe złego początki” nieco przykryły emocjonalne wystąpienia posłów obydwu partii. Wówczas wszystkich do walki zagrzewał zryw z 16 grudnia. Zapomniano jedynie, że pewne formułki łatwo się wypalają wraz z płynącym czasem.
Przyczynił się do tego głównie Schetyna, który już 16 grudnia, gdy na ulicach były tłumy ludzi i protestujący posłowie, wyszedł do zebranych przed Sejmem i oznajmił ni mniej ni więcej niż to, że dziękuje za poparcie, ale na dziś koniec. Oczywiście, do żadnego puczu nie musiał nawoływać, ale dobry lider powinien umieć porwać tłum, wygłosić płomienną mowę, która mogłaby coś znaczyć. Owszem, trzeba oddać liderowi PO, że taką postawą ostudził gorące głowy co poniektórych, ale po prostu – dało się lepiej. Później z dnia na dzień było tylko gorzej.
Próby odzyskania inicjatywy
Podczas świąt i okresu przełomu roku protest jeszcze trwał, ruszyła poselska telewizja „Tu jest Sejm”, coś jeszcze się działo. Po początkowo tajemniczym locie Petru, który chwilę później stał się paliwem do rozmontowywania protestu, doszedł jeszcze nierozliczony z opinią publiczną urlop Schetyny (wciąż nie wiemy jak było). A gdy niedługo po aferze z Petru „Rzeczpospolita” i Onet odpaliły nad opozycją spóźnione sylwestrowe fajerwerki w postaci faktur Kijowskiego, już wtedy nic nie mogło się udać. Tyle tylko, że nikt w Platformie i Nowoczesnej o tym nie pomyślał.
Wszystko posypało się ostatecznie 11 stycznia. Były spore oczekiwania – nie ukrywajmy tego – że w Sejmie dojdzie do czegoś, co jeszcze się w przeszłości nie zdarzyło. Opcji było kilka: opozycja mogła zrobić taki wist, że Prawo i Sprawiedliwość szybko by się nie pozbierało, abstrahując oczywiście od tego, która ze stron ma rację. PiS mógł stracić cierpliwość i rękami Straży Marszałkowskiej zacząć wynosić posłów opozycji. Do niczego takiego nie doszło, a większość dziennikarzy, którzy tłumnie przybyli na Wiejską, czas spędzała nie na rozmowach z posłami, a w oczekiwaniu na to, co przyniosą kolejne Konwenty Seniorów i spotkania klubów czy zarządów partyjnych.
Petru palnął kiedyś, że „widzi światełko w tunelu” ws. rozwiązania kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego. W środę ostatni raz zarówno on, jak i Schetyna, takie „światełko” widzieli około godz. 14. Zasady były jasne i przedstawili je wspólnie wicemarszałkowie PiS: Ryszard Terlecki i Joachim Brudziński. PiS było gotowe zgodzić się na odroczenie obrad (czego chciała opozycja), jeśli Platforma opuści salę i złoży deklarację, że nie będzie kontynuowana okupacja mównicy. W zamian były dalsze rozmowy, do następnego posiedzenia, wykluczono jednak całkowicie wątek reasumpcji głosowania nad budżetem. W gratisie – bo Senat jeszcze nie głosował nad ustawą budżetową – były ewentualne poprawki złożone przez senatorów, które wróciłyby do Sejmu.
Tutaj już ciężko mówić o zasadach – PiS nagina ich wiele, przesuwa pewne granice, ale opozycja, wiedząc o tym, powinna przyjąć inną taktykę. Zwłaszcza po wpadkach z początku roku, które osłabiły przekaz i poddały pod wątpliwość intencje liderów protestu, zwłaszcza Petru. Mając na stole propozycję Prawa i Sprawiedliwości, zgodną z tym, czego domagał się jeszcze niedawno lider Nowoczesnej, Schetyna całkowicie przelicytował, a Petru ofertą wzgardził. Dopiero teraz, po tym, jak marszałek Kuchciński ogłosił po godz. 19 przerwę w obradach do godz. 10 w czwartek, widać jak bardzo. Wtedy jeszcze był czas, by na propozycję przystać, coś jeszcze z protestu uratować, wyjść z twarzą. Tak się jednak nie stało. A opozycja została z niczym.
Dwóch skoczków
Dlaczego z niczym? PiS dał może twarde i nieprzyjemne warunki, jednak były one lepsze, niż to, co czekało Platformę i Nowoczesną później. Długie posiedzenia klubu Nowoczesnej i zarządu Platformy Obywatelskiej nie były spowodowane tym, że obydwie partie wdrażały przygotowany wcześniej plan, a tym, że przegłosowanie budżetu przez Senat całkowicie wybiło im broń z ręki. Tutaj była już tylko przepaść, w którą postanowili z jakiegoś powodu skoczyć: Schetyna na główkę, co Petru mniej ochoczo, ale jednak zdecydował się powtórzyć. Na taki manewr ze strony prezesa PiS opozycja nie była przygotowana i to dziwi. Senat, przyjmując budżet, przerzucił ten problem poza parlament – teraz wszystko w rękach prezydenta.
; skoro to prezydent teraz decyduje, istnieją zaledwie dwa scenariusze dalszego rozwoju sytuacji. Prezydent może ustawę budżetową podpisać lub skierować ją do Trybunału Konstytucyjnego. Druga opcja może być interesująca, stać się ostatnim podrygiem w walce o uznanie, że coś jest nie tak z głosowaniem w sprawie budżetu. Jednak ciężko wyobrazić sobie, by Platforma i Nowoczesna, po miesiącach krytykowania sędziów Trybunału Konstytucyjnego wybranych przez PiS, wrzutek o zawłaszczaniu go przez partię rządzącą, apelowały, by właśnie tam ustawę budżetową skierował prezydent. (Podczas powstawania tekstu Ryszard Petru jeszcze nie ogłosił, że będzie apelował do prezydenta o prewencyjne skierowanie budżetu do TK. W dodatku Petru chce sam zgłosić ustawę do TK, do czego zachęca też PO – krótko podsumowując decyduje się znów na ruch, który wykorzystają bezlitośnie jego oponenci. Zaskarżenie ustawy budżetowej zapowiedział też Tomasz Siemoniak z PO).
Nad tym musiała głowić się Nowoczesna i Platforma 11 stycznia. Obydwie partie zastanawiały się, jak to wszystko poskładać do kupy. W kuluarowych rozmowach padało otwarcie, że budżet jest już poza parlamentem, legislacyjnie wszystko odbyło się zgodnie z prawem. I tego przeskoczyć się nie dało. Schetyna po tych długich rozmowach podtrzymał poprzednie stanowisko (wspomniany wcześniej skok na główkę), Petru również. W dodatku Schetyna twierdził, że propozycji ze strony PiS nie było. Skoro nie było, to nad czym tak debatowała Platforma przez kilka godzin? Przecież pewne scenariusze mogła mieć już przygotowane?
Dogaszanie protestu
Potem sprawy potoczyły się szybko: Sejm w końcu wystartował o godz. 19, Platforma początkowo zbierała się do okupowania również fotela marszałka Sejmu, jednak po chwili, zdecydowała się tylko na mównicę. Zawieruszył się tam też poseł Mieszkowski z Nowoczesnej (dlaczego? Tego nie wie nikt, chociaż Twitter już komentuje, że to przez jego zamiłowanie do teatru), mimo tego że jego partia nie miała w ten sposób protestować. Wszystko odbyło się błyskawicznie: posłowie PO dłużej zbierali się na mównicy i dłużej tam stali, aniżeli trwało rzeczywiste posiedzenie Sejmu. Nie wiem, czy to rekord, ale przepracować niewiele ponad półtorej minuty przez cały dzień – to jest całkiem znośny wynik, a tyle łącznie ono trwało.
Kuchciński tą przerwą w obradach nie odzyskał może pełnej inicjatywy i dalej nie może być nazywany najlepszym marszałkiem, jakiego Polska widziała, ale ma za sobą PiS, które wybroniło siebie (i jego) z całego kryzysu. Z kolei dwa inne ugrupowania opozycyjne, czyli Kukiz'15 i PSL, nawoływały od dawna do opamiętania się i dialogu. Tak więc „opozycji totalnej” ubyło sojuszników i została sama – z łatką tych, którzy rozmawiać nie chcieli. W dodatku do Sejmu wróciły media, mogące pracować zgodnie ze starymi zasadami, przycichł temat posła Szczerby – skończyły się, nagle, jednego dnia, tematy poruszane przez Nowoczesną i Platformę.
Kilka minut po 19 sala plenarna opustoszała, zostali tam tylko posłowie Platformy, sam Schetyna po ponad trzydziestu minutach protestowania opuścił mównicę. Do dziennikarzy wyszedł Sławomir Neumann i pytany o to, co dalej, odpowiedział, że rozważane są „inne formy protestu”. Jakie? Tego nie wie nikt. Ale istnieje taka możliwość, że w ledwo tlący się protest ktoś może zachcieć wlać odrobinę benzyny. A jedyny sposób na to jest taki, by do akcji wkroczyła Straż Marszałkowska i zaczęła posłów wynosić, bo kary pieniężne tutaj nie zadziałają.
Tylko po co, gdy Schetyna przelicytował po całości, a Petru ma ważniejsze problemy?
PS. Nie wiem, czy na galerii sejmowej nie pojawił się Gabriel Janowski. Na balkonie było sporo osób, więc ciężko to jednoznacznie stwierdzić, ale fizjonomia tego człowieka wskazuje na Janowskiego. W dodatku przypomniał on historię, którą tylko Janowski mógłby z takiej a nie innej perspektywy opowiadać. Otóż białowłosy starszy pan, z bródką, przyglądając się z góry posłom Platformy, stwierdził: Na mnie trzeba było jednego (funkcjonariusza Straży Marszałkowskiej – red.), a na tylu posłów...