Według ustaleń portalu Wirtualna Polska, który powołuje się na dwa źródła w BOR, pretekstem do rozpoczęcia akcji miało być sprawdzenie pirotechniczne sali posiedzeń plenarnych. Wcześniej Sejm musieli jednak opuścić dziennikarze – ostatnich Straż Marszałkowska wyprosiła około godziny 1.30. BOR był przygotowany na wariant siłowy – odwołano funkcjonariuszy z urlopów, a do parlamentu wysłano m.in. osoby, które służyły na placówce w Iraku.
Komendant odmawia
Sprawdzenie pirotechniczne faktyczne się odbyło – około godziny 4.00 na salę plenarną wkroczył BOR. Do wynoszenia posłów jednak nie doszło, gdyż nie zgodził się na to komendant Straży Marszałkowskiej Aleksander Koschalke. Kilka dni później został odwołany ze stanowiska.
Kancelaria Sejmu pytana o sprawę przez Wirtualną Polskę nie odpowiedziała na pytania. Z kolei odpowiedź z zespołu prasowego BOR stanowiła o tym, że funkcjonariusze w nocy z 11 na 12 stycznia w Sejmie byli na podstawie obowiązującej ustawy o tej służbie.
Protest opozycji
Protest partii opozycyjnych w Sejmie rozpoczął się 16 grudnia, po tym jak marszałek Marek Kuchciński wykluczył z obrad posła Michała Szczerbę (wcześniej wszyscy występujący z mównicy posłowie wyrażali swój sprzeciw przeciwko pomysłowi wyrzucenia dziennikarzy z Sejmu - red.). Początkowo sali plenarnej nie opuszczali przedstawiciele Platformy Obywatelskiej, Nowoczesnej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Po kilku dniach, jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia, Sejm opuścili posłowie PSL. Na kilka dni przed 11 stycznia z propozycjami kompromisu do partii rządzącej zgłosił się Ryszard Petru, lider Nowoczesnej i w ten sposób protest kontynuowała jedynie Platforma Obywatelska. Politycy największej partii opozycyjnej przerwali protest 12 stycznia, dzień po tym, jak w trakcie poszukiwania kompromisu, Senat przyjął ustawę budżetową bez poprawek, czym zamknął drogę do znalezienia porozumienia. Posłowie do pracy wrócili 25 stycznia.
Czytaj też:
PO zawiesiła protest, przerwa w obradach do 25 stycznia [RELACJA Z SEJMU]