Przypomnijmy, że powołana przez Antoniego Macierewicza komisja zajmująca się kwestiami wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej formalnie rozpoczęła swoje prace 4 lutego 2016 roku. W skład komisji powołał wszystkich członków podkomisji, w tym m.in. Berczyńskiego, prof. Wiesława Biniendę, prof. Jana Obrębskiego, dr. Grzegorza Szuladzińskiego, prof. Piotra Witakowskiego, Kazimierza Nowaczyka, Marcina Gugulskiego, a także Glenna Arthura Jorgensena, który był ekspertem, a nie członkiem podkomisji.
W ciągu blisko 12 miesięcy tylko raz - we wrześniu - zorganizowano konferencję prasową, podczas której przedstawiono wyniki pracy komisji. Zorganizowano także czterogodzinne spotkanie z rodzinami ofiar katastrofy. Relacje rodzin ofiar katastrofy po wczorajszym spotkaniu z podkomisją smoleńską były rozbieżne. Wnuk Anny Walentynowicz powiedział dziennikarzom, że zaprezentowane materiały rzucają nowe światło na katastrofę, której przyczyny powinny być zbadane od nowa. Odmiennego zdania był Paweł Deresz, mąż Jolanty Szymanek-Deresz, która zginęła w katastrofie. Jego zdaniem Antoni Macierewicz dzieli społeczeństwo na osoby, które poszukują prawdy i tych, którzy "są prowokatorami". Członkowie komisji nie przedstawili jednak dotąd żadnych nowych faktów oraz dowodów. – Nie możemy generalizować, które ustalenie jest najważniejsze, ponieważ wszystko to, co robi ta komisja jest ważne – stwierdziła rzecznik rządu Beata Mazurek.
Członkowie komisji oprócz zapoznania się z dokumentami obejrzeli w bazie lotniczej w Mińsku Mazowieckim drugi polski model tupolewa. Jak podaje Gazeta Wyborcza w ubiegłym roku prace komisji miały kosztować blisko 1,5 mln złotych. Z informacji radia TOK FM wynika, że najwyższą stawkę (8 tys. złotych za 80 godzin pracy) dostanie przewodniczący podkomisji dr Wacław Berczyński. Trochę mniej - 87,5 zł za godzinę zarobi m.in. sekretarz podkomisji Jan Obrębski i prof. Wiesław Binienda.