Minister spraw wewnętrznych i administracji w rozmowie z Konradem Piaseckim wyjaśnił, że o wypadku z udziałem szefowej rządu dowiedział się kilka minut po zdarzeniu, gdy jechał do katedry warszawskiej. Błaszczak zdecydował, że pozostanie w stolicy, a o godzinie 21 wziął udział w obchodach miesięcznicy smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu.l – Byłem w stałym kontakcie telefonicznym z komendantem głównym policji, z komendantem wojewódzkim policji, z komendantem głównej Państwowej Straży Pożarnej i z szefem Biura Ochrony Rządu – tłumaczył.
Jak stwierdził, był w katedrze, ale nie uczestniczył w mszy – przebywał bowiem w pomieszczeniach przylegających do katedry, gdzie konsultował się z szefami służb. – Na przykład to ja powiedziałem żeby rzecznik prasowy małopolskiej policji, który był na miejscu, jechał na miejsce żeby informował opinię publiczną o tym, co się zdarzyło i jakie jest postępowanie – wskazał.
Zagrożenie na Krakowskim Przedmieściu
Na pytanie o to, czy w obliczu niebezpiecznego zdarzenia z udziałem premier nie powinien pojechać na miejsce, by tam kontrolować sytuację i pracę podległych mu służb, minister odparł, że "na Krakowskim Przedmieściu też było zagrożenie". –
, oni współpracują z KOD – stwierdził. Jak wyjaśnił, zagrożenie wynikało z tego, że protestujące osoby „walczą o to żeby odebrać prawo do manifestowania tym, którzy chcą uczcić ofiary katastrofy smoleńskiej”. Mariusz Błaszczak stwierdził, że przez cały czas konsultował się telefonicznie z szefami służb. – Po skończeniu uroczystości pod pałacem prezydenckim pojechałem, zwołałem naradę, chociaż w zasadzie wszyscy byli już w centrum operacyjnym BOR i tam rozmawiałem z szefami BOR – uzupełnił