„To miejsce czeka na twoją reklamę” – zachęca napis na nagrobku z rysunku Marka Raczkowskiego. Niewiele w tym przesady. Szyldy, tablice i płachty atakują wzrok w całej Polsce. 25 lat temu traktowaliśmy je jako przejaw odradzającej się gospodarki. Dziś wstydzimy się ich niekontrolowanej inwazji na krajobraz. „Liczba reklam w przestrzeni publicznej powinna być ograniczona” – twierdziło ponad trzy lata temu 72 procent Polaków badanych przez TNS Polska. Zgadza się z tym nawet część branży reklamowej, bo w gąszczu reklam komunikaty przestają być czytelne i zauważalne. Jednak nadal estetyczny chaos kończy się dopiero za granicą: w Czechach, na Słowacji czy Litwie. O krajach Zachodu nie ma nawet co wspominać.
Z wszechobecnymi reklamami starają się walczyć także internauci. Jednym z najpopularniejszych, a zarazem jednym z pierwszym profili na Facebooku, gdzie zgromadziła się społeczność przeciwna "nadmiernej ekspansji reklam i szyldów" jest Miasto Moje a W Nim prowadzony przez stowarzyszenie o tej samej nazwie.
Część miast i gmin próbowała walczyć z reklamową wysypką, ale brakowało im skutecznych sposobów; usunięte tablice i inne nośniki reklamowe wracały na dawne miejsca, sprawy w sądach ciągnęły się miesiącami, kary bywały śmiesznie niskie. Miała to zmienić Ustawa krajobrazowa. O tym, czy pomogła można przeczytać na łamach tygodnika "Wprost".
Jakub Głaz
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.