– Żadnych zmian w kierownictwie Ministerstwa Spraw Zagranicznych nie będzie – zapewniła podczas konferencji prasowej po zakończeniu drugiego dnia szczytu Rady Europejskiej Beata Szydło. Ucięła tym samym spekulacje medialne, jakoby kandydatura Jacka Saryusz-Wolskiego na stanowisko szefa Rady Europejskiej miała być ceną za objęcie przez niego fotela szefa polskiej dyplomacji w miejsce Witolda Waszczykowskiego.
Porażka europejskich zasad
Premier odrzuciła także tezę o tym, że wybór Donalda Tuska na drugą dwuipółletnią kadencję, mimo sprzeciwu Polski, było porażką jej rządu. – Według mnie to porażka głównie Unii Europejskiej i zasad, które powinny obowiązywać. Nadrzędną zasadą powinien być szacunek dla głosów państw członkowskich – oceniła.
Szybkie głosowanie
Przywódcy krajów Unii Europejskiej zdecydowali 9 marca w Brukseli o ponownym powierzeniu Donaldowi Tuskowi misji kierowania pracami Rady Europejskiej. Potrzebowali na to około 20 minut, mimo iż sprzeciw zgłosiła Polska. Co ciekawe, gdy zdecydowano o głosowaniu nad kandydaturą Polaka w związku z decyzją Warszawy, ustalono nietypowo przebieg procesu. Państwa, które chciałaby się wstrzymać miały zgłosić ten fakt wcześniej. Gdy wiadomym było, iż żadne z nich się na taki krok nie zdecydowało, zapytano kto sprzeciwia się kandydaturze Tuska. Jako jedyna rękę podniosła Beata Szydło. Po tym geście, uznano wybór za dokonany i nie pytano pozostałych o poparcie.
Kontrkandydatem Tuska zgłoszonym przez Warszawę był Jacek Saryusz-Wolski. Jego kandydatura nie wzbudziła jednak aprobaty europejskich przywódców. Liderzy państw UE podkreślali m.in. że Saryusz-Wolski przede wszystkim nie ma doświadczenia w zarządzaniu państwem.
Polski rząd zarzucał Donaldowi Tuskowi, że nie został on zgłoszony przez żadne państwo. Jednak zgodnie z unijnym prawem, obecny szef Rady Europejskiej jeśli chce się ubiegać o przedłużenie kadencji, nie musi być zgłoszony przez żadne z państw, wystarczy, że wyrazi wolę pozostania na stanowisku szefa Rady Europejskiej przez kolejne 2,5 roku.