Sytuacja trudna do zniesienia

Sytuacja trudna do zniesienia

kadr z filmu "Pokot" (2017)
kadr z filmu "Pokot" (2017) Źródło: Next Film
O nieudanej adaptacji powieści "Prowadź swój pług przez kości umarłych" Olgi Tokarczuk pisze Marcin Czarnik.

Kibicowałem "Pokotowi" – zwłaszcza że karty powieści Olgi Tokarczuk przewracam z nabożeństwem – więc tym trudniej jest mi napisać, że niewiele się w nim Agnieszce Holland udało. Naprawdę. Leży intryga, leżą postaci i dialogi. Niesamowity nastrój grozy (światło, scenografia, muzyka!) pryska, gdy na ekranie pojawiają się pajacujący Andrzej Grabowski i Jakub Gierszał. Ekspozycja jest przeciągnięta. Tam, gdzie akcja powinna przyspieszać – zwalnia, a zagadka wyjaśnia się w najmniej oczekiwanym momencie, tak jakby Holland w ostatniej chwili przypomniała sobie, że nie można widza zostawić z niczym. W zasadzie na uwagę zasługują tylko zdjęcia Jolanty Dylewskiej i Rafała Paradowskiego oraz sceny, w których główna bohaterka odkrywa, jak bezradna jest wobec „zwierzęcego holocaustu” – jako jedyne nie gubią one tragizmu.

Niegdyś inżynierka, teraz nauczycielka języka angielskiego na niepełnym etacie, Janina Duszejko (Agnieszka Mandat) sprowadziła się do Kotliny Kłodzkiej, ziemi obiecanej polskich tłumaczy Williama Blake’a, ponurej i mglistej, by być bliżej natury niezmienionej przez kulturę i cywilizację. Okazuje się jednak, że w okolicy działa klub łowiecki, którego członkowie giną jeden po drugim.

Kontrasty w "Pokocie" są zbyt jaskrawe. Mamy panoramy kotliny: najpierw wspaniałej i dzikiej, potem rozprutej przez szeregi myśliwych tropiących zwierzynę. Mamy zwierzęta: wpierw jak z obrazka, filmowane z wielkim pietyzmem (widać każdy mięsień, zjeżoną sierść), dalej albo skamlące w klatkach, albo martwe – w pozach świadczących o męczeństwie, zjadane przez robaki, gnijące. Mamy wreszcie bohaterów filmu: wybielonych z jednej, do szpiku kości złych z drugiej strony. Ci ostatni przypominają nawet karykatury. Wnętrzak (Borys Szyc) i Wolski nie dość, że polują i handlują lisimi futrami, to jeszcze prowadzą dom publiczny, znęcają się nad kobietami i trzymają w garści komendanta policji. Nawiasem mówiąc, scen z Wnętrzakiem nie sposób brać na serio. Jest jedna, szczególnie zła, w której myśliwy grany przez Szyca wchodzi do pomieszczenia pełnego lisów zamkniętych w klatkach, po czym, chwyciwszy za pałkę, uderza w żelazne pręty klatek, stroi miny i warczy. Że to niby-bestia, tak?

kadr z filmu "Pokot" (2017)

Wszystko w tym filmie spychane jest w rejony groteski (a Holland raczej nie zamierzała przerysować i tak już egzotycznej prowincji). Weźmy księdza Szelesta (Kamil Bosak). Mimo że jego kazanie to kompilacja prawdziwych kazań kapelanów myśliwych, to sposób, w jaki mówi, sprawia, że przypomina znanego bohatera starego jak świat youtubowego filmiku, także księdza. Jakub Gierszał, wcielający się w Dyzia, odstawia mało udaną chaplinadę (czemu ma ten okołoslapstickowy humor służyć, nie wiem). W powietrze wylatują dom i most – nie sposób odgadnąć po co.

Najgorsze są jednak mało wybredne dowcipy. Przykład? Dyzio jest informatykiem, więc na komendzie, gdzie pracuje, odpowiada także za monitoring. Gdy razem z Duszejko i Dobrą Nowiną (Patrycja Volny) gapią się w ekran komputera, by sprawdzić, kto się z kim spotkał i po co, ta druga zauważa, że Dyzio podgląda, he, he, sklep, w którym ona pracuje. Bidula czerwieni się ze wstydu i uderza bez pamięci w klawiaturę.

Agnieszka Mandat raz brzmi jak lektorka programów przyrodniczych, jest ospała i pozbawiona życia, innym znów razem wychodzi z siebie. Ale tak czy siak – sprawia wrażenie osoby, która recytuje przed kamerą nowo poznany, obco brzmiący tekst. Podobnie jest z resztą obsady. W czym tkwi problem? Zdaje się, że w dialogach, które są skrzyżowaniem języka literackiego z potocznym, i którym zwyczajnie brakuje wiarygodności (wulgaryzmy nie załatwią sprawy).

No i najważniejsze: żadna postać poza Duszejko nie ma znaczenia. Ani nie mylą one tropów, ani nie wprowadzają zamętu. Brakuje też zwrotów akcji, bo Holland właściwie ma w nosie to, że "Pokot" może mieć wartość rozrywkową. Są za to zapchajdziury: historia Matogi (Wiktor Zborowski) i jego syna, wątek miłosny. W opisie filmu jest mowa o śledztwie prowadzonym zarówno przez policję, jak i główną bohaterkę. Ale nikt tu się trupami specjalnie nie przejmuje. Życie toczy się tak, jak się toczyło wcześniej: myśliwi wciąż polują, zwierzęta giną. Nikt nikogo o nic nie oskarża; nie podejrzewa. Przesłuchania niby są, ale mało konkretne. I nie pomogą tu Blake, horoskop ani mszczące się sarny. Słowem: nudy na pudy.