Z doniesień "Bild am Sonntag" omówionych na polskojęzycznym portal Deutsche Welle wynika, że landowe ministerstwo spraw wewnętrznych w Düsseldorfie już w marcu ubiegłego roku wiedziało o zagrożeniu ze strony Anisa Amriego. Ustalenia dotyczące Tunezyjczyka przekazała w poufnym piśmie Krajowa Policja Śledcza Niemiec (LKA). Śledczy poinformowali w nim, że Amri może przygotowywać zamach i zasugerowali deportowanie go do Tunezji, skąd przybył do Niemiec.
Służby z LKA swoje podejrzenia opierały na rozmowie na czacie z lutego 2016 roku. Amri miał wówczas powiedzieć, że planuje poślubić w Niemczech "siostrę". Wyjaśniając rozmówcy, co ma na myśli, użył słowa "dougma". Jak wyjaśnia LKA, stanowi ono "metaforę oznaczającą zamach samobójczy". Po zdobyciu tych niepokojących informacji, policja przekazała landowemu ministerstwu, że należy liczyć się z "z zagrożeniem terrorystycznym w postaci zamachu samobójczego" i zaleciła deportację Amriego. Taka decyzja jednak nie zapadła.
Zamach w Berlinie
W zamachu w Berlinie zginęło 12 osób, a ponad 50 zostało rannych. Wśród ofiar Tunezyjczyka znalazł się polski kierowca Łukasz Urban - prowadzony przez niego samochód porwał Amri. Zamachowiec zbiegł z miejsca zdarzenia, został zastrzelony po kilku dniach w Mediolanie.