Swoją drogą nie rozumiem, jak można pod coś takiego podciągnąć wizytę policji w szkole, która przychodzi utwierdzić się, że placówka w trakcie protestu zapewni uczniom opiekę. Dla mnie to raczej wyraz zapobiegliwości lokalnych stróżów prawa i nadzorującego ich burmistrza czy starosty, którzy odpowiadają za bezpieczeństwo młodych ludzi, gdy ci znajdują się poza domem.
Strajk miał charakter czysto polityczny, i myślę że z tego powodu wielu pedagogów po prostu do niego dołączyło. Jak można strajkować w sprawie podwyżek, gdy rząd je już obiecał? Kwestia drugiego postulatu, czyli pięcioletnich gwarancji zatrudnienia dla nauczycieli jest tak kuriozalny, że nawet nie ma sensu z tym polemizować. Frekwencja strajkowa to bardzo ważny sygnał. Do tej pory ZNP, który chwali się że jego ognisko płonie w każdej gminie, straszyło kolejne ekipy rządowe mitycznym blisko 100 proc. poparciem dla akcji strajkowej. Teraz pokazało swoją realną siłę. Okazuje się, że dwie trzecie szkół nie stoi murem za Broniarzem - jak zawsze to przedstawiał. To oznacza, że środowisko pedagogiczne jest już zmęczone status quo, którego ZNP zawsze bronił.
Być może mają już dość systemu, który były minister edukacji Mirosław Handke scharakteryzował, jako taki, w którym nauczyciel udaje, że pracuje a państwo że mu płaci. Nie mam wątpliwości, że czas reformy strukturalnej oświaty to moment, w którym należy zacząć zmieniać system zatrudniania i wynagradzania nauczycieli. Być, może dla tych, którzy nie mają ochoty pracować więcej niż 18 godzin w tygodniu przy tablicy, warto Kartę Nauczyciela zostawić, by zakończyli swoją karierę zawodową na warunkach określonych jeszcze w czasie stanu wojennego, ale tym którzy chcą pracować i oczywiście zarabiać więcej należy stworzyć ścieżkę alternatywną.
Przy takim projekcie, rząd po swojej stronie na pewno będzie miał zarówno rodziców jak i samorządy.