Nie powinna też nikogo dziwić toporność szytej grubymi nićmi prowokacji. To raczej pozytywny element, pokazujący, że planujący takie akcje prowokatorzy nie mają wielkich nadziei na to, że rozniecą prawdziwy płomień nienawiści między Polakami i Ukraińcami. Chodzi jedynie o to, żeby cała awantura wyglądała dobrze w telewizji, tak by rosyjska propaganda mogła ją skonsumować na własny użytek. Im więcej złych wieści z Ukrainy, opanowanej rzekomo przez polskich faszystów i banderowców, którzy teraz wzięli się za łby między sobą, tym dla Kremla lepiej.
Paliwo patriotycznego wzmożenia, na którym opiera się od inwazji na Krym władza Putina spala się bowiem coraz szybciej i jest coraz mniej kaloryczne. Rosjan bardziej od odbudowy imperium interesuje teraz spadek poziomu życia i wszechobecna korupcja. To dlatego przez Rosję od Władywostoku nad Pacyfikiem po Petersburg nad Bałtykiem przetoczyły się manifestacje biernej dotąd politycznie młodzieży, domagającej się walki z rozkradaniem kraju przez polityczne elity. Protesty te nie oznaczają wcale nowej rewolucji i rychłej zmiany władzy w Rosji. To raczej próba zagospodarowania biernej dotąd politycznie części społeczeństwa i skierowania jego gniewu na stosunkowo bezpieczny dla władz temat korupcji.
Walką z nią nie musi przecież oznaczać zmiany reżimu. Wystarczy znaleźć kilka kozłów ofiarnych, których rzuci się na pożarcie wyborcom, jak premier Dmitrij Miedwiediew, skompromitowany jako łapownik i miliarder przez lidera protestów Aleksieja Nawalnego. Putin może go poświęcić, żeby wyjść na dobrego cara, dyscyplinującego chciwych bojarów. Taki ruch na pewno się przyda przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi w Rosji.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.