Policja zlekceważyła prośby o pomoc ws. zamordowanej Kai? „Mówili, że poszła w melanż i to koty tak śmierdzą”

Policja zlekceważyła prośby o pomoc ws. zamordowanej Kai? „Mówili, że poszła w melanż i to koty tak śmierdzą”

Siostry i bracia Kai przestali wierzyć funkcjonariuszom i postanowili sprawdzić, w jaki sposób policja szuka kobiety. Gdy zdobyli adres na łódzkim osiedlu, gdzie Artur wynajmował mieszkanie, pojechali tam i odkryli, że wbrew zapewnieniom żaden policjant nie rozmawiał z najbliższymi sąsiadami mężczyzny. Choć prowadzący sprawę twierdzili, że samo mieszkanie zostało sprawdzone i jest puste, wyraźnie widać było, że drzwi do lokalu są nietknięte, nie było śladu po tym, że były wyłamywane. Najbardziej niepokojący był jednak wydobywający się ze środka fetor. - Jak tylko się wchodziło na to czwarte piętro, to ten odór uderzał - mówi pani Elżbieta. – Zadzwoniliśmy na policję, powiedzieliśmy o sytuacji, że śmierdzi, jesteśmy zaniepokojeni i chcemy, żeby oni sprawdzili, co jest w tym mieszkaniu – dodaje brat dziewczyny. – Oni powiedzieli, że nie są z żadnego W-11, oni nie wywalą drzwi. Jedyne, co mogą, to wezwać straż – wspomina. Jak twierdzi, niedługo potem był świadkiem sytuacji, kiedy strażak proponował policjantowi wspólne wejście na górę do mieszkania, ale ten odpowiedzieć miał, że "nie ma takiej potrzeby". Na pytanie o źródło brzydkiego zapachu bliscy zabitej dziewczyny od służb usłyszeć mieli, że "to koty tak śmierdzą".

Straszna prawda wyszła na jaw dopiero tydzień później. Gdy policjanci w końcu weszli do mieszkania Artura, znaleźli w wersalce zawinięte w kołdrę ciało. Kaja została uduszona w dniu, gdy mężczyzna oddał jej dziecko siostrze partnerki. Artura W. policjanci zatrzymali kilka dni później w centrum Koszalina. Mężczyzna nie stawiał oporu i przyznał się do zbrodni, ale z powodu rozkładu znalezionego ciała prowadzący sekcję zwłok lekarze nie byli już w stanie przeprowadzić wielu badań, nie mogli też m.in. odpowiedzieć na pytanie czy dziewczyna została przed śmiercią zgwałcona

– My tam byliśmy, czuliśmy ten smród. Mogli ją wyciągnąć wcześniej, być może nie byłaby w takim rozkładzie. Mogli to zrobi, a nie zrobili, bo potraktowali nas z góry - płacze pani Elżbieta. Jak twierdzi, było tak, bo policja zna jej rodziców. – Jesteśmy dość dużą rodziną, mama nas miała dużo i wychowywała nas w strasznej biedzie. Było bardzo ciężko w życiu, różne błędy każdy z nas popełnił, jesteśmy za to krytykowani do dziś. Jesteśmy krytykowani za to, że mamy tatę Cygana – wymienia kobieta. – Z dokumentacji wynika, że policjanci byli tam na miejscu, pukali do drzwi, nikogo nie zastali, rozmawiali z sąsiadami, sąsiedzi od pewnego czasu nikogo nie widzieli w tym mieszkaniu. Taka informacja została przekazana do Zduńskiej Woli – mówi Joanna Kącka, rzeczniczka łódzkiej policji. – 19 sierpnia było wejście do mieszkania, w którym byli strażacy, również nie zwrócili wtedy uwagi na niepokojący zapach. Ten zapach nie był na tyle podejrzany dla strażaków, żaby zwrócić na to uwagę policjantom - dodaje i zaznacza, że policjanci powinni byli wejść i zweryfikować to mieszkanie.