Rozmawiał Krzyszof Olejnik
Kibice w kraju najlepszy od dziesięciu lat występ polskiego skoczka mogli oglądać tylko za pośrednictwem telewizji satelitarnej.
Nie rozumiem braku zainteresowania naszej telewizji tak widowiskowym sportem. W Skandynawii przez całą zimę trudno się oderwać od skoków i biegów narciarskich. Ludzie tym żyją, dużo bardziej emocjonalnie niż polityką. Moje zwycięstwo na norweskiej skoczni w Holmenkollen oglądało 50 tys. widzów. Tylu kibiców nie przychodzi tam nawet na mecze piłki nożnej.
Czy nie ma pan żalu do działaczy, którzy nie chcieli początkowo uwierzyć w możliwości osiemnastoletniego skoczka z Wisły i zmusili trenera Pavla Mikeskę do zainwestowania własnych pieniędzy w pańskie starty?
Po takim sukcesie naprawdę trudno mieć żal do kogokolwiek, choć oczywiście pamiętam, ile zawdzięczam trenerowi. On we mnie zainwestował wówczas, gdy nie zajmowałem miejsc w czołówce, gdy związek narciarski nie chciał lub nie mógł wydawać pieniędzy na mało znanego zawodnika. Mikeska na własną odpowiedzialność zabrał mnie na Turniej Czterech Skoczni, wydał pieniądze, ale – na szczęście – po pierwszych sukcesach koszty się zwróciły.
Później skakał pan przez całą zimę, zbliżając się stopniowo do światowej czołówki. Jak wytrzymuje się taki maraton?
Puchar Świata to nie są wakacje w górach. Wychodząc z progu, skoczkowie pędzą z prędkością 94 km/h, w powietrzu lecimy jeszcze szybciej, na skoczniach mamucich nawet do 120 km/h. Zetknięcie się naszych nart z ziemią nie robi na widzach większego wrażenia, często wydaje się lekkie i naturalne. Jednak dla nas każde lądowanie to ogromne obciążenie. Tuż przed zwycięskimi zawodami w Norwegii bolały mnie mięśnie, miałem zapalenie okostnej kości piszczelowych. To normalna dolegliwość wielu skoczków, taka choroba zawodowa. Nie było czasu na żadne leczenie, zrezygnowałem tylko z oficjalnego treningu. Gdy inni skakali, nad moimi nogami pracował jeden z niemieckich masażystów. Później wystarczyło zacisnąć zęby i myśleć o „robieniu” odległości. Niekiedy – jak podczas tych zawodów – zmęczenie jest tak duże, że brakuje siły na zrobienie błędu. I wówczas się wygrywa.
Po drugim lądowaniu jeden z naszych komentatorów nazwał pana najbardziej ekscytującym skoczkiem.
Nie jestem do tych komplementów przyzwyczajony, sukces przyszedł niespodziewanie i dopiero uczę się z nim żyć.
Nie obawia się pan jakiegoś załamania, kryzysu, który często niszczy kariery polskich zawodników? Tak jak to było w wypadku Wojciecha Fortuny.
Dla mnie pierwszy sukces to przede wszystkim kolejna dawka narkotyku, który jeszcze bardziej mobilizuje i nie pozwala na żaden luz. (…) Zimowe igrzyska są dla mnie i trenera Mikeski najważniejszym startem.
Czy po takim sukcesie sponsorzy ustawiają się w kolejce?
O sponsorów wciąż trzeba zabiegać w pojedynkę. Potrzebujemy samochodów na wyjazdy, pieniędzy, nart. Moja współpraca z firmą Elan układa się dobrze, choć na razie zadowalam się darmowym sprzętem; nikt jeszcze nie płaci mi za to, że reklamuję jego markę. Z budżetu UKFiT otrzymuję 500 zł stypendium sportowego.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.