Oznacza to, że władze naszego kraju będą musiały tłumaczyć się z decyzji o nieprzyjęciu uchodźców przed Trybunałem Sprawiedliwości w Luksemburgu. Chodzi konkretnie o decyzję z jesieni 2015 roku, kiedy to jeszcze za rządu PO-PSL Polska przyjęła na siebie zobowiązanie do przyjęcia uchodźców. Zmiana władzy nie jest w tym wypadku żadnym argumentem dla Unii, która działa niezależnie od zmiennych upodobań partyjnych w krajach członkowskich.
Komentatorzy nastawieni sceptycznie do najnowszych doniesień podkreślają, że dwuletnia umowa o relokacji uchodźców w państwach Unii Europejskiej już nie obowiązuje i na tym opierają przekonanie, że żadnego pozwu nie będzie. Bruksela miała stwierdzić jednak, że skoro przyjęto prawo w całej Unii, to wszystkie kraje powinny go przestrzegać, a Polska tego nie zrobiła. Politycy PiS wnioskowali już o umorzenie postępowania. Podkreślali, że nie wypełnili umowy ze względu na bezpieczeństwo w kraju. Ich zdaniem polityka migracyjna to obszar, na ktorym kraje członkowskie powinny mieć możliwość suwerennego decydowania – każdy za siebie.
Szydło: Wystarczyło powiedzieć "nie"
W środowym wywiadzie dla Radia Maryja premier Beata Szydło wśród wielu poruszonych kwestii mówiła także o kryzysie migracyjnym. – Kiedy zapadały decyzje w Unii Europejskiej, kiedy był rząd Platformy i PSL, kiedy podjął tę szkodliwą decyzję o poparciu polityki migracyjnej, wystarczyło wówczas, by polski premier, tam będący, sprzeciwił się i powiedział „nie, nie zgadzam się”, nie zdradziłby też Grupy Wyszehradzkiej. Ale ówczesna premier po prostu spłacała dług za przewodniczącego Tuska, który otrzymał za spolegliwość funkcję w UE. Trzeba sobie to jasno i wyraźnie powiedzieć. Udowodnił to również potem swoim zachowaniem, kiedy bezkrytycznie poddawał się woli większości brukselskiej – stwierdziła.
W dalszej części wywiadu zaskoczyła przekonując, że za zmianę polityki unijnej ws. migrantów odpowiada głównie polski minister Mariusz Błaszczak. – Znalazł się ktoś odważny, ktoś tak odważny, jak minister Błaszczak na komitecie ministrów spraw wewnętrznych odpowiadających za politykę migracyjną w poszczególnych krajach, a potem ja na Radzie Europejskiej. Głośno mówiliśmy: nie tak, nie tędy idziemy, chodźmy inną drogą, tą drogą, której potrzebują ludzie, a nie politycy – przekonywała.