Monodramat to jedna z najtrudniejszych form teatralnych, ponieważ trzeba przez cały czas trwania spektaklu skupić na sobie całą uwagę publiczności i zwyczajnie jej nie zanudzić. Z tego zadania w sposób fantastyczny wywiązała się Jowita Budnik, aktorka znana z takich produkcji jak: „Nikifor”, „Jeziorak”, „Papusza”, „Na dobre i na złe” oraz „M jak miłość”. W sztuce „Supermenka” wystawionej w Teatrze Kamienica w Warszawie udowodniła, że jeden aktor absolutnie wystarczy na scenie do stworzenia świetnego widowiska. Ukazała się widzom jako kobieta zarówno piękna jak i brzydka, jako zabawna oraz smutna, pełna energii, a za chwilę załamana, w roli bizneswoman oraz jako odrzucona, bezrobotna 50-latka. Przy czym Budnik zdradza również ogromny talent wokalny, kiedy w przezabawny sposób parodiuje piosenki ABBY, Michała Bajora, czy Ewy Demarczyk.
Scenariusz napisany przez Dorotę Macieja najlepiej określa jedno wyrażenie: przerażająco prawdziwy. Autorka jak w soczewce zawarła całą prawdę na temat sytuacji kobiet w średnim wieku: na rynku pracy, w relacjach z przyjaciółmi i rodziną oraz w stosunkach z mężczyznami. W pierwszej scenie odnajdujemy bohaterkę w roli kobiety sukcesu – na wysokim stanowisku, dobrze zarabiającą, pewną siebie, posiadającą wszystko, czego potrzeba do szczęścia: dom, dzieci i wspaniałego mężczyznę; jedyne, czego jej brakuje to wolny czas. W kolejnym ujęciu wszystko odwraca się na drugą stronę i teraz jedyne, co kobieta posiada, w dodatku w nadmiarze to właśnie czas dla siebie. Zwolniono ją, oczywiście z dnia na dzień i bez konkretnego powodu. Nagle przyjaciele przestają się do niej odzywać, ukochany mężczyzna bardzo chciałby jej pomóc, ale nie może, gdyż wyjeżdża w długą, daleką podróż, a rynek pracy okazuje się przerażająco jednorodny w braku zapotrzebowania na 50-letnie kobiety z dużym doświadczeniem. Tym sposobem zostaje sama ze sobą, z dramatycznie szybko kurczącym się portfelem, w wielkim domu pod miastem, z mnóstwem sprzętów, które nagle stają się niepotrzebne. Niespodziewanie orientujemy się, że potrzeba prawdziwej supermenki, aby wyrwać się z takiego położenia.
Dawno w teatrze nie śmiałam się na pełny głos, ale tym razem naprawdę trudno było się powstrzymać, kiedy bohaterka weszła roztrzęsiona na scenę i zaczęła narzekać: „Odwołuję, odwołuję, wszystko, co mówiłam. Nie ma czegoś takiego jak choroby dla biednych ludzi. Czy wy wiecie, ile kosztuje węgiel? 12 złotych… 12 złotych za dwa listki. Przecież to jest tyle, ile 6 kilogramów jabłek albo 30 bułek po 40 groszy” – wyliczała Budnik ze sceny. Dodała przy tym, że węgiel w rezultacie wzięła przeterminowany, bo w końcu jak on może się przeterminować, kiedy ma miliony lat. Humor, jaki leży w celnych i bolesnych jak ukłucie szpilki opisach otaczającej nas rzeczywistości, stanowi obok wybitnej gry aktorskiej największy walor tego przedstawienia. Znowu uderza nas niezmienna marksowska prawda, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i nie ma od tego ucieczki. Przy czym spektakl stanowi powiew świeżości w podejściu do kobiecej tematyki w zestawieniu ze wszystkimi damskimi magazynami, które w artykule okładkowym przekonują, że powinno się zaakceptować siebie taką, jaką się jest, zaś na każdej kolejnej stronie podpowiadają czytelniczce, jak się zmienić. „Supermenka” ukazuje sytuację pań taką, jak ona rzeczywiście wygląda, przy czym najcięższe fakty są podane bez moralizatorstwa, za to z rozbrajającym humorem.
Wyłania się z jednak przerażający obraz, że na współczesną kobietę życie nakłada iście herkulesowy ciężar. Musi ona niemal wszystko: pracować, prowadzić dom, brać odpowiedzialność za dzieci i partnera – dopiero taka jest akceptowana przez społeczeństwo. Dla innej nie ma miejsca, może jedynie łyknąć pudełko tabletek i rozwiązać problem. No tak… gorzej, kiedy przeżyje. Oczywiście samobójstwo nie jest rozwiązaniem również dla naszej bohaterki, jedyne wyjście z sytuacji stanowi zmierzenie się z rzeczywistością. Co robią również widzowie w Teatrze Kamienica, kiedy jak w lustrze przeglądają się w opisach malowanych ze sceny.