Mateusz Kijowski tłumaczy, że dla niego „nie jest obciachem znaleźć się w trudnej sytuacji życiowej, tylko zachowywać się jak hiena”. – Jak ludzie, którzy się wręcz medialnie promują przy okazji wspaniałej akcji jaką jest „Szlachetna Paczka”, a później mówią, że korzystanie z czyjejś pomocy to wstyd. To o co chodzi? Żeby pomóc czy żeby pokazać swoją wyższość? Moja rodzina znalazła się w trudnej sytuacji i zdecydowaliśmy się przyjąć pomoc w formie kontraktu – mówi.
Były lider KOD wyjaśnia także słynne „stresy bytowe” przed świętami, o których niedawno mówił. – Jeżeli u mnie pod bramą stoi windykator, bo od miesięcy nie jestem w stanie zapłacić rachunków, to jego odejście jest zdjęciem ze mnie „stresu bytowego”. Tak samo jak uniknięcie odcięcia prądu, czy problemu z ogrzewaniem domu – tłumaczy.
Kijowski mówi, że jego żona kupiła dom w kredycie frankowym. – Dzisiaj, po 10 latach spłacania kredytu, nie jesteśmy w stanie sprzedać domu, bo nie wystarczyłoby prawdopodobnie na spłatę całego kredytu – wyjaśnia. – Do tego w 2013 roku żona zachorowała na raka. Roczna terapia – dwie operacje, chemioterapia, radioterapia, rehabilitacja spowodowały, że musieliśmy zaciągać kolejne zobowiązania. Mieszkamy z dwoma niepełnosprawnymi synami żony, którzy są dorośli, ale nie są samodzielni ani samowystarczalni – opowiada. – Łatwo się krytykuje z zewnątrz, nie wiedząc nic o sytuacji – podkreśla.
Były lider Komitetu Obrony Demokracji stwierdził, że wykonywał różne prace, jednak „nie jest fachowcem z ogromnym doświadczeniem”. – Mediana zarobków w Polsce wynosi 3,5 tys. brutto. Nie chodzi o to, żebym oczekiwał ogromnego wynagrodzenia. Ale żeby móc spłacać długi musiałbym zarabiać ponad 8 tys. brutto – mówi. Dodaje, że pisze i publikuje teksty. – Na podobnej zasadzie działają artyści, księża, muzycy. Ludzie chcą ich słuchać, czytać, oglądać, spotykać, razem działać. To absolutnie normalny mechanizm – przekonuje.
Jak mówi, zrzutka oznacza, że ma on w całości poświęcić się działaniom obywatelskim. – To forma kontraktu – wyjaśnia.