Beata Szydło, dawna szefowa rządu, a obecnie wiceprezes Rady Ministrów, stworzyła system dodatków do pensji zastępców szefów resortów. Były Minister Skarbu Państwa Henryk Kowalczyk z PiS żalił się kiedyś, że nikt nie chce zostać u niego wiceministrem, ponieważ ludzie odmawiają pracy dla rządu za 7000 złotych brutto. – Zarobki są tak niskie, że nikt nie chce przyjść – stwierdził polityk. Elżbieta Bieńkowska, obecna komisarz unijna ds. Rynku Wewnętrznego i Usług, stwierdziła, że za tyle pracowałby tylko „idiota albo złodziej”.
Decyzją ówczesnej premier Beaty Szydło wiceszefowie resortów otrzymywali premie wynoszące nawet 30 proc. całego wynagrodzenia. Najwięcej na dodatki dla zastępców ministrów wydał resort finansów (niemal ćwierć miliona złotych). Podobną kwotę na gratyfikacje przeznaczyło Ministerstwo Środowiska oraz Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Nie są znane plany obecnego premiera Mateusza Morawieckiego, w sprawie zachowania systemu premii. Nie wiadomo również, czy rząd zdecyduje się na trwałe podwyższenie pensji członkom resortów. Rząd Beaty Szydło osiągnął rekordową liczbę aż stu sekretarzy i podsekretarzy stanu. Według szacunków na dodatki mogło zostać przeznaczone aż 1,8 miliona złotych, za kadencji Szydło.
Dawna szefowa Rady Ministrów miała gotowy projekt podniesienia stałego wynagrodzenia członkom rządu, ale władze Prawa i Sprawiedliwości zablokowało go. Przypuszcza się, że nastąpiło to pod wpływem krytyki planów byłej premier, ze strony mediów oraz opozycji. Paweł Kukiz w 2016 roku nazwał zmiany proponowane przez Szydło „programem Koryto+”. Zmiana zakładała m.in. wzrost wynagrodzenia brutto premier z 16,7 do 24,1 tysięcy złotych brutto.