Wystarczył ten jeden krok, aby duża część dotychczasowej strategii Grzegorza Schetyny legła w gruzach. Szef Platformy karnie wydalił z partii trójkę posłów za to, iż swoimi głosami przyczynili się do upadku (małą różnicą głosów) radykalnego projektu proaborcyjnego, sygnowanego przez działaczki feministyczne i walczących ateistów. Paradoks sytuacji tkwi w tym, że w tym samym głosowaniu całe szefostwo PiS, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, postanowiło nie odrzucać a limine projektu już w toku pierwszego czytania, ale utopić go dopiero w trakcie późniejszych prac parlamentarnych, nad którymi PiS i tak będzie mieć pełną kontrolę. Dla Kaczyńskiego taka „gra niejednoznaczności” mogła się wydawać politycznie opłacalna, skoro pozwalała mu ona z jednej strony uniknąć zarzutu niekonsekwencji, gdyż niegdyś obiecał, że tzw. projekty obywatelskie nie będą w Sejmie odrzucane a limine, bez możliwości ich przedstawienia i przedyskutowania. A z drugiej – nie rozbudzić nowej furii feministycznych aktywistek, zdolnych znów wyprowadzić na ulice tysiące „czarnych parasolek” do walki z „nowym średniowieczem” i „niewolą kobiet” zgotowaną im przez PiS. Motywacja Kaczyńskiego musiała być tym silniejsza, że po powstaniu rządu Morawieckiego szef PiS jest zainteresowany jakimś odprężeniem w krajowej polityce, tak by nadmiernie nie utrudniać nowemu premierowi starań o umorzenie postępowań karnych wszczętych w Brukseli przeciwko Polsce.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.